Jechałem do pracy. Zobaczyłem koziołka w ostatniej chwili i chociaż ostro hamowałem, potrąciłem go. Przeczołgał się jednak na łąkę. Miałem nadzieję, że jest tylko ranny – opowiada pan Marcin. – Zadzwoniłem pod alarmowy numer 112 i połączyłem się z policją, a oni przełączyli mnie do łódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego, czyli dawnego inżyniera miasta, gdzie powiedziano mi, że za chwilę ktoś przyjedzie po koziołka. Nikt jednak nie przyjechał.
Koziołek z bezwładną tylną częścią ciała męczył się do godziny 14, gdy pan Marcin tą samą trasą wracał z pracy.
– Byłem zaszokowany, widząc że nadał tu leży. Podniosłem go, wsadziłem do bagażnika i zawiozłem do lecznicy "Pod Koniem" – opowiada.
Ponieważ koziołek miał bezwładne tylne nogi, zrobiono mu zdjęcie rentgenowskie. – Niestety, miał uszkodzony rdzeń kręgowy i był bez szans na przeżycie – mówi Kamila Pochylska, lekarz weterynarii, która zbadała ranne zwierzę. – Trzeba było go uśpić, by nie cierpiał.
Lecznica jest jednak prywatna i za eutanazję kazała sobie zapłacić 255 zł: 80 zł za zastrzyk i 175 złotych za utylizację. W przeciwnym razie pan Marcin musiałby zabrać koziołka. I co z nim zrobić? Chyba wywieźć tam, skąd go zabrał, na łąkę...
Kto odpowiada za to, że koziołek tyle godzin cierpiał?
Sławomir Rysiak, dyżurny Centrum Zarządzania Kryzysowego, tłumaczy, że natychmiast po przyjęciu zgłoszenia przekazano informację do leśnictwa miejskiego. – Nie wiemy, dlaczego leśniczy nie pojawił się na miejscu – mówi.
Redakcja Expressu Ilustrowanego próbowała się skontaktować z leśniczym. Telefon nie odpowiadał.
Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?