Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Karetki śmierci - handel ludzkimi zwłokami w łódzkim pogotowiu

Bohdan Dmochowski Agnieszka Grzelak
Pracownicy łódzkiego pogotowia sprzedawali firmom pogrzebowym informacje o zgonach. To pewne. Czy dla zysku przyspieszali również śmierć pacjentów, podając im silne leki anestezjologiczne? Czy z premedytacją opóźniali ...

Pracownicy łódzkiego pogotowia sprzedawali firmom pogrzebowym informacje o zgonach. To pewne. Czy dla zysku przyspieszali również śmierć pacjentów, podając im silne leki anestezjologiczne? Czy z premedytacją opóźniali wyjazd karetek do umierających? Odpowiedzi na te oraz inne pytania da śledztwo, prowadzone przez Centralne Biuro Śledcze i prokuraturę. Na razie, po ujawnieniu ponurej afery w Łodzi, Ministerstwo Zdrowia zarządziło kontrole we wszystkich stacjach pogotowia ratunkowego w kraju.

Prokuratura Apelacyjna w Łodzi i łódzki oddział Centralnego Biura Śledczego prowadzą w tej sprawie intensywne śledztwo.
Doniesienia o niewiarygodnych praktykach w łódzkim pogotowiu i firmach pogrzebowych wstrząsnęły opinią publiczną w całym kraju. Afera jest takim szokiem dla wszystkich, że zwykłym ludziom, przedstawicielom hierarchii kościelnej i rządu brakuje słów potępienia.

Metropolita lubelski abp Józef Życimski stwierdził, że afera w łódzkim pogotowiu dowodzi braku ocen moralnych w codziennym życiu.

„To makabra” - tak określił przerażające praktyki w łódzkim pogotowiu wiceminister zdrowia, Aleksander Naumann. Zarządził natychmiastową kontrolę 16 wojewódzkich stacji pogotowia ratunkowego w całym kraju. Ma się ona rozpocząć jeszcze dziś.

Wszyscy o tym wiedzieli

Wczoraj do naszej redakcji dzwoniły osoby, które były świadkami powiadamiania zakładów pogrzebowych o zgonie członków ich rodzin przez załogi „erek”. Dotarliśmy do lekarza, który wiele lat pracował w łódzkim pogotowiu. Zgodził się anonimowo odsłonić kulisy handlu przez niektórych dyspozytorów pogotowia, lekarzy i sanitariuszy „skórami” - tak skorumpowane załogi „erek” określały nieboszczyków. Oto jego relacja.

- Pracownicy pogotowia od dawna wiedzieli, że centrum dowodzenia w WSPR przy ul. Sienkiewicza nie mieści się wcale w pokojach dyrekcji na II piętrze, tylko na parterze, w centrali, gdzie pracują dyspozytorzy. O sprzedawaniu informacji o zwłokach słyszeli wszyscy, ale choć dotyczyło to dość wąskiej grupy osób, mówienie na ten temat było niebezpieczne. Ci, którzy wykonywali swoją pracę poza układem, woleli nawet nie znać szczegółów. Poprzedniej dyrekcji nigdy nie udało się niczego nikomu udowodnić, choć rzucało się w oczy, że niektórzy sanitariusze czy dyspozytorzy przyjeżdżali do pracy lepszymi samochodami niż ich szefowie.

Jeśli chodzi o zakłady pogrzebowe, tworzą one system mafijny. Niepokornych spotykają różne przykrości: od przebicia opon w samochodzie po pobicie, i to ciężkie. Współpraca premiowana jest nie tylko pieniędzmi wędrującymi z ręki do ręki, ale również prezentami od firm pogrzebowych: faksami, kserokopiarkami i telewizorami dla zespołów w centrali i na podstacjach.

Jak wygląda handel „skórami”? Dyspozytor otrzymuje wezwanie, na przykład takie: „chory, lat 77, po dwóch zawałach, ciężko oddycha, mdleje”. Normalnie wysyła się do niego pilnie zespół reanimacyjny. Od czasu, gdy firmy pogrzebowe wprowadziły nieformalny cennik za nieboszczyków, niektóre „erki” zaczęły jednak jeździć wolniej... A ich śladem podążały karawany. Czasem nawet te drugie docierały na miejsce szybciej niż karetki.

Podawanie leków, powodujących zwiotczenie mięśni, by uśmiercić pacjenta, to głupota. To się da wykryć. Najlepszym zabójcą jest czas - opowiada lekarz. - Kilkakrotnie zdarzyło mi się złapać zaparkowaną przy ul. Żwirki „erkę”, która kilka minut wcześniej wyjechała z Sienkiewicza do ciężko chorego pacjenta. Wystarczy odczekać 10-15 minut i prawdopodobieństwo, że karetka dojedzie już nie do chorego, ale do zwłok, rośnie. Czas wyjazdu karetki jest dokumentowany, ale jak sprawdzić czas przybycia do pacjenta? Zespół podaje go sam, nikt nie prosi rodziny chorego o potwierdzenie.

Inna sprawa to reanimacja. Przed rokiem 1990 na 100 wyjazdów „erki” podejmowano 22-25 reanimacji, w tym 8-10 skutecznych. Później te liczby zaczęły spadać. Reanimację podejmowano rzadziej. Rzadziej też była udana.
W 1991 roku za „skórę” można było dostać 500 zł. Po pewnym czasie firmy pogrzebowe zaczęły konkurować ze sobą i podbijać cenę. Ostatnio doszła ona już do 1800 zł, krąży fama, że czasem cena sięga 2 tys. zł. Pogotowie „obsługuje” około 300 zgonów miesięcznie. Wystarczy pomnożyć liczby, by zrozumieć, że jest się o co bić. Kasa dzielona jest w proporcji: jedna czwarta dla dyspozytora, reszta dla zespołu karetki (3-4 osoby). Jeśli dyspozytor otrzyma wezwanie do zgonu, dzieli się z zespołem karetki po połowie.

- Nie wszyscy byli dopuszczani do tego systemu - ciągnie lekarz. - Obowiązywała żelazna dyskrecja. To nie był temat rozmów. Dyspozytor, który telefonicznie przekazywał informację firmie pogrzebowej lakonicznie podawał adres (teoretycznie wszystkie telefony w centrali są nagrywane, ale jest jedna wolna linia, są też automaty w korytarzu, a ostatnio - telefony komórkowe). Członkowie zespołu karetki posługiwali się gestami, półsłówkami. Nie zawsze dzielili się z lekarzem. Szczerze mówiąc, większość lekarzy nie brała tych pieniędzy.

Parszywa owca w zdrowym stadzie

Wczoraj w łódzkim pogotowiu panowała napięta atmosfera. Kręcący się po korytarzu lekarze i sanitariusze próbowali zachować kamienny spokój, ale ich twarze mówiły co innego. Silono się nawet na dowcipy „na temat”. Wypadały żałośnie.

- Melduję, że właśnie po godzinie reanimacji uśmierciliśmy 80-letnią staruszkę - takim makabrycznym żartem popisała się w sekretariacie lekarka tuż po powrocie z wezwania. Nikt się nie uśmiechnął.

Od listopada ubiegłego roku dyrektorem Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego jest Bogusław Tyka.

- Zawsze w stadzie znajdzie się parszywa owca - konstatuje prasowe doniesienia, dając tym samym do zrozumienia, że potwierdza fakt handlu ludzkimi zwłokami. - Odium? Oczywiście spada na wszystkich, ale zaleciłem im, żeby trwali na posterunku z podniesionymi przyłbicami. Tymi, wobec których zarzuty się potwierdzą, niech zajmie się prokurator, ale tu pracuje 400 lekarzy, w tym 62 na etacie, 250 sanitariuszy i 30 dyspozytorów!

Dyrektor twierdzi, że likwidacją handlu informacjami o zgonach zajął się już w pierwszym dniu po objęciu stanowiska, a na trop zastanawiająco dużego zużycia leku zwiotczającego wpadł jego zastępca Janusz Morawski jeszcze wcześniej, bo latem ubiegłego roku. Właśnie o uśmiercaniu takim lekiem o nazwie pavulon ciężko chorych pacjentów przez załogi „erek” pisała „Gazeta Wyborcza”.

- Od sierpnia ubiegłego roku takich leków nie ma już w aptece pogotowia - zapewnia dyrektor.

Informuje, że od 1 lutego lekarze nie będą mieli dostępu do akt zgonu, bez którego firmy pogrzebowe nie mogą zająć się zwłokami. Będzie on wydawany rodzinom następnego dnia.

- Dotąd jeździliśmy również do zgonów stwierdzonych nie przez naszych lekarzy, żeby taki akt wystawić. Po 17 lutego pogotowie w ogóle nie będzie jeździć do zgonów - postanawia.
- Jesteśmy dla żywych, a nie dla zmarłych. Tym powinien zająć się taki ktoś, jak koroner w Stanach Zjednoczonych.

Szum wokół chłodni

Dyrektor Tyka jest z wykształcenia ekonomistą. A że pogotowie jest potężnie zadłużone, od razu zaczął wprowadzać oszczędności i poszukiwać możliwości zarobienia dodatkowych pieniędzy dla tej instytucji. Na terenie WSPR znajdują się nie używane od dawna garaże (nowoczesne karetki są zbyt wysokie, by tam parkować). Dyrektor wpadł na pomysł, by pomieszczenia wykorzystać, a przy okazji na drodze oficjalnej i formalnej uregulować sprawę współpracy z firmami pogrzebowymi. Ogłoszono konkurs ofert na całodobową usługę zabezpieczania zwłok. Firma, która zawarłaby umowę z pogotowiem, byłaby zobowiązana do nieodpłatnego przechowania zwłok, dopóki rodzina zmarłego nie wskaże przedsiębiorstwa odpowiedzialnego za pochówek. W opuszczonych garażach planowano urządzenie nowoczesnej chłodni lub po prostu biura firmy pogrzebowej.

Przedsiębiorcy pogrzebowi tłumnie odwiedzali pogotowie - umowa z WSPR to nader łakomy kąsek. Obiecywali złote góry, np. budowę najnowocześniejszej „amerykańskiej” chłodni z szufladami. Ale plany dyrekcji nie spodobały się tym, którzy z handlu „martwym towarem” czerpali do tej pory największe zyski. Zrobił się szum. Do redakcji łódzkich mediów rozesłano listy protestacyjne, napisane w imieniu mieszkańców kamienicy przylegającej do garaży, ale nie podpisane żadnym nazwiskiem.

- Oczywiście, że jesteśmy przeciw - mówili lokatorzy domu przy ul. Sienkiewicza 145. - Kto chciałby mieć nieboszczyków pod oknami?

Pod naciskiem opinii publicznej dyrektor, oskarżany o chęć „zalegalizowania handlu ludzkimi zwłokami” zrezygnował z batalii o chłodnię. Nie pomogły tłumaczenia, że oficjalna współpraca z jedną firmą pogrzebową zlikwidowałaby korupcję w pogotowiu.

Nie wszyscy się przejęli

Wczoraj na szokujące informacje o handlu nieboszczykami okazała się odporna załoga jednej z „erek”. Około godz. 13 mieszkanka ul. Rojnej powiadomiła, że tuż po wizycie „erki” zapukali do jej drzwi pracownicy zakładu pogrzebowego po zwłoki jej zmarłego właśnie męża.

- Przegoniłam ich - powiedziała wzburzona kobieta.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Karetki śmierci - handel ludzkimi zwłokami w łódzkim pogotowiu - Łódź Nasze Miasto

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto