Marcin Gortat w opowieściach swojej mamy
Jak rozpoczęła się Pani kariera na deskach łódzkich teatrów?
- Debiutowałam na scenie Teatru Wielkiego partią Krysi w "Sonacie Belzebuba" Edmunda Bogusławskiego, w reżyserii Bogdana Hussakowskiego. Byłam wtedy na IV roku Wydziału Wokalno - Aktorskiego Akademii Muzycznej, w klasie znakomitego pedgagoga pani profesor Jadwigi Pietraszkiewicz.
Ma pani do dzisiaj kontakt z panią profesor? - Naturalnie, choć ogranicza się on raczej do rozmów prywatnych. Jestem zadowolona, że mogłam uczyć się w klasie tak wyjątkowego człowieka. Pani profesor daje mi najlepsze rady. Podtrzymuje na duchu i potrafi właściwie, a zarazem życzliwie ocenić mój warsztat wokalny. Taka kontrola jest dla mnie bardzo ważna. Cieszę się, że pracowałam pod okiem tak wybitnego pedagoga, jak pani profesor Pietraszkiewicz. To wyjątkowa osobowość i gwiazda Teatru Wielkiego.
W Teatrze Muzycznym zaczęła pani występować dzięki propozycji dziekana Wydziału Wokalno - Aktorskiego, a zarazem dyrektora operetki prof. Rajmunda Ambroziaka?
- Po spektaklu "Cygańska Miłość" padła oferta angażu ze strony dyrektora Ambroziaka. Pierwsza partia, którą wykonywałam jako etatowa wokalistka Teatru Muzycznego, była "Wiedeńska Krew" J. Straussa. Dyrektor dobrze znał możliwości wokalno - aktorskie wszystkich studentów, więc mój angaż nie był przypadkowy.
Jakie są pani ulubione role?
- Najbardziej lubię trudne partie, ale dzięki temu dające więcej satysfakcji. Tytułów było bardzo wiele. Świetnie układała się z współpraca z Andrzejem Żarneckim nad rolą Elizy przy "My Fair Lady". Kolorowym i roztańczonym spektaklem był "Can - Can" Cole'a Porter'a. Sądzę, że najlepsze przedstawienia niosą ze sobą odpowiednio duży ładunek emocjonalny. Staram się zawsze utożsamiać z rolą. Każdą z nich traktować w sposób szczególny.
Który ze spektakli dał pani dużo satysfakcji?
- Chyba "Człowiek z La Manchy" Mitchella Leigh'a. Trudny pod każdym względem. Jak to w musicalu jest dużo gry aktorskiej i trudnego ekspresyjnego śpiewania. To piękne przedstawienie było efektem ciekawej wizji reżyserskiej Waldermara Zawodzińskiego.
W jaki sposób przygotowuje się Pani do spektaklu?
- Potrzebny mi jest spokój i skupienie. W dniu spektaklu myślę tylko o danej roli. Muszę być wypoczęta. Bywa, że potrzebna jest praca z akompaniatorem, podczas której można skorygować ewentualne błędy. Pierwsym akompaniatorem - korepetytorem z jakim się zetknęłam w Teatrze Muzyzcnym była Ewa Werner.
Kto jest dla Pani wzorem śpiewaczki?
- Dla mnie była to niedościgniona Maria Callas.
Jutro w klubie "Wytwórnia" pani przedstawienie z okazji jubileuszu 25 - lecia pracy artystycznej. Co zobaczą widzowie?
- Tak. W piątek zagram Judy Garland w kameralnym spektaklu "Na końcu tęczy". Cieszę się, że udało mi się zaprosić koleżanki i kolegów z którymi pracowałam przed laty. Mam nadzieję, że nie uznają tego wieczoru za stracony. Oczywiście będzie także łódzka publiczność.
Jaki ma pani plany na przyszłość?
- Wolę na razie o nich nie mówić.
Czytaj także:
- Teatr Muzyczny - nowy sezon rozpocznie w nowych warunkach
- Andrzej Saciuk kończy karierę partią Skołuby
Artykuł bierze udział w konkursie "Tym żyje miasto"
GŁOSUJ NA 7 NADZIEI ŁODZI
Zobacz też na MM Łódź
Walentynki 2011 w Łodzi | Lodowiska w Łodzi | Rozdajemy akredytacje | Widzew Łódź | ŁKS Łódź |
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?