W kwietniu 1931 roku na czołówkach łódzkiej prasy znalazła się sprawa 27-letniego Stefana Semeriaka, zamieszkałego przy ul. Korzeniowskiego. Ten młody człowiek, pracujący jako woźny, cztery lata wcześniej się ożenił z dwa lata młodszą dziewczyną. Niestety, sielanka nie trwała długo. Młoda żona okazała się bardzo zazdrosna. Robiła wyrzuty Stefanowi, że zaleca się do innych kobiet. On temu zaprzeczał. Jednak sytuacja między małżonkami robiła się coraz bardziej napięta. Ich sąsiedzi z kamienicy przy ul. Korzeniowskiego skarżyli się, że w ich mieszkaniu dochodzi do coraz większych awantur.
- Małżonkowie toczyli ze sobą krwawe walki i musiano interweniować! - pisali dziennikarze „Expressu”. W końcu Stefan Semeriak nie wytrzymał. Postanowił wyprowadzić się z domu.
- Nie do kochanki, a na kawalerkę, bo nie mogę z tobą wytrzymać! - miał powiedzieć na pożegnanie żonie. Ta nie dała za wygraną. W mieszkaniu były akurat jej trzy przyjaciółki. Uzbroiła je w młotki, rondle i żelazne garnki. Po czym wszystkie cztery rzuciły się na Stefana! W końcu poturbowanemu mężczyźnie udało się uciec. Po dwóch godzinach wrócił na ul. Korzeniowskiego. Kobiety nie chciały go wpuścić do mieszkania. Ale jednak otworzyły drzwi. Gdy znalazł się w środku, znów zaczęła się walka. Ktoś jeszcze stłukł lampę... Zrobiło się ciemno. Sąsiedzi zawołali policję. Jatka trwała dalej. Ciemność sprawiła, że nawet nie było wiadomo kto kogo bił. Najbardziej oberwało się żonie Semeriaka, która doznała groźnych obrażeń i znalazła się w szpitalu.