Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

ŁKS - Lech Poznań 0:5. Bolesne zderzenie ŁKS z piłkarską elitą

Paweł Hochstim
ŁKS – Lech Poznań 0:5. Bolesne zderzenie ŁKS z piłkarską elitą
ŁKS – Lech Poznań 0:5. Bolesne zderzenie ŁKS z piłkarską elitą Krzysztof Szymczak
Przez dwadzieścia minut piątkowego meczu w Bełchatowie kibice ŁKS mogli przecierać oczy ze zdumienia, bo beniaminek ekstraklasy był zespołem znacznie lepszym od niedawnego mistrza Polski. Ale wystarczyło dziewięć minut, by Lech rozstrzelał ŁKS i pokazał łodzianom, że ekstraklasa to znacznie wyższe progi od pierwszej ligi.

Kibice ŁKS na mecz swojej drużyny w ekstraklasie czekali ponad dwa lata. Gdy po zakończeniu sezonu 2008/2009 ełkaesiacy cieszyli się z siódmego miejsca w ekstraklasie, komisja licencyjna, a później komisja odwoławcza decydowały o wyrzuceniu łodzian do pierwszej ligi. Ta niesprawiedliwa decyzja do dzisiaj nie została zadośćuczyniona wyrokiem sądowym. Na razie ŁKS przed sądami administracyjnymi udowodnił, że decyzja była bezprawna.

Ale gdy dwa lata temu łodzianie żegnali się z ekstraklasą, pewnie nie spodziewali się, że gdy wreszcie do niej wrócą, to pierwszy mecz nie będzie wielkim świętem. Można przyjmować zakłady, że gdyby piątkowy mecz z Lechem odbył się przy al. Unii, byłby wielkim sportowym świętem. A tak był tylko smutnym meczem toczonym przy garstce publiczności. Szkoda, że urzędnicy popsuli sportowe święto. Nic więc dziwnego, że sezon T-Mobile Ekstraklasy rozpoczął się od skandowania hasła: Piłka nożna dla kibiców.

Początek ełkaesiacy mieli świetny, gdy pokazywali, że potrafią przeprowadzać widowiskowe akcje. Już w 4. minucie po dośrodkowaniu Cezarego Stefańczyka szansę na gola miał Maciej Bykowski, ale strzelił niecelnie, a później jeszcze umiejętności Krzysztofa Kotorowskiego sprawdził Marcin Smoliński. W polu karnym Lecha co chwila było ciekawie, zwłaszcza po dobrze wykonywanych przez Bartosza Romańczuka rzutów rożnych.

Doświadczenie - to było to, czym Lech górował w pierwszej połowie. Mistrzowie Polski z 2010 roku najpierw dali wyszumieć się beniaminkowi, sprawili, że bramkarz ŁKS Bogusław Wyparło mógł drzemać w bramce, po czym w dziewięć minut rozstrzygnęli losy meczu. Zaczęło się w 22. minucie, gdy Marcin Adamski nie zdołał upilnować Artjomsa Rudnevsa, który dostał świetne podanie od Mateusza Możdżenia i w sytuacji sam na sam pokonał Bodzia W. Wydawało się, że strzelec mógł być na spalonym, ale powtórki telewizyjne pokazały, że jeden z ełkaesiaków zaspał i gol został zdobyty prawidłowo. Inna sprawa, że łódzcy piłkarze wcześniej kilka razy mieli okazję, by przerwać akcję poznaniaków.

Gol Rudnevsa był pierwszym ciosem, ale powalony przez Lecha rywal nie zdołał się podnieść przed drugim uderzeniem. Tym razem sprawcą nieszczęścia był obrońca ŁKS Cezary Stefańczyk, który usiłował wybić piłkę po dośrodkowaniu Możdżenia, ale zrobił to wyjątkowo nieudolnie, a piłka wpadła do bramki. Mało? No to w 31. minucie był już nokaut. Semir Stilić przymierzył z dwudziestu kilku metrów, a Wyparło i tym razem nie zdołał uchronić łodzian przed stratą gola. Trzy pierwsze interwencje Wyparły zakończyły się trzema golami. Łódzki bramkarz też chyba na długo zapamięta powrót do ekstraklasy.

W ŁKS w piątek brakowało wszystkiego, a najbardziej walki i determinacji. Gdy przez pierwsze dwadzieścia minut zespół grał agresywnie, zwłaszcza w pomocy, łodzianie mieli przewagę. Ale wystarczyło, by na chwilę odpuścili, a już szybcy i sprawni poznańscy pomocnicy stwarzali przewagę. Duża w tym wina Radosława Pruchnika i Dariusza Kłusa, bo to właśnie oni powinni najmocniej pracować w drugiej linii. Pruchnikowi może po prostu brakować umiejętności, bo dopiero zaczyna swoją przygodę z ekstraklasą, ale Kłusowi? Umiejętności pokazywał już wielokrotnie, ale wczoraj był niestety cieniem samego siebie.

O grze łódzkiej drużyny w drugiej połowie trudno cokolwiek napisać, bo lechici zadowoleni z trzybramkowego prowadzenia niespecjalnie byli zainteresowani atakowaniem, a ełkaesiacy nie byli w stanie tego robić. Dość powiedzieć, że łodzianie zakończyli mecz z dwoma celnymi strzałami na koncie, ale tylko jeden z nich, Cezarego Stefańczyka, był godny uwagi.

Za to Lech zdobył jeszcze gole. Przy pierwszym z nich największą zasługę miał Bartosz Romańczuk, który idealnie podał piłkę głową Rudnevsowi, a ten wyszedł sam na sam z Wyparłą i trafił do bramki. Po chwili Rudnevs główkował z bliska, piłka odbiła się od linii, a sędzia uznał gola, choć go nie było. Ale jakie to ma znaczenie...?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto