Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kukułcze dzieci

Anna Gronczewska
Kowalikowie zajechali przed poradnię skodą. Ona zadbana, on z komórką przy uchu. Na rękach trzymali kilkumiesięczne dziecko. Piotruś miał niebieskie oczy, czyste śpioszki i nie płakał.

Kowalikowie zajechali przed poradnię skodą. Ona zadbana, on z komórką przy uchu. Na rękach trzymali kilkumiesięczne dziecko. Piotruś miał niebieskie oczy, czyste śpioszki i nie płakał.

– Chcemy go zostawić! – pierwszy odezwał się ojciec Piotrusia.

– To już nasze trzecie dziecko…

– matka próbowała się usprawiedliwić. Potem mówił już tylko jej mąż.

– Poza tym za kilka dni mamy w domu dużą imprezę rodzinną i on by nam przeszkadzał! – stwierdził na koniec.
8-miesięczny Piotruś nie wrócił już do domu. Rodzice oddali go do adopcji.

Liczby przerażają. W ciągu roku w całym województwie łódzkim porzucanych jest blisko setka dzieci! W większości są to noworodki, do których matki zrzekają się praw już w szpitalu. Są także 8-miesięczne czy nawet 2-letnie dzieci oddawane przez rodziców do adopcji.

– Dzieje się tak, bo coraz więcej ludzi nie ma żadnych uczuć, ma zachwiane poczucie wartości – mówi Anna Kowalska, dyrektor Archidiecezjalnego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Łodzi. – Z alkoholizmu można się wyleczyć, ale gdy ktoś jest pusty w środku, to nic nie da się zrobić.

Ludmiła od „tirówki”

Niedawno głośno było o 4-miesięcznej Ludmile. Dziewczynka jest córką Bułgarki „pracującej” przy trasie Piotrków – Lublin. „Tirówce” przydarzył się „wypadek przy pracy” i zaszła w ciążę.

Trafiła do szpitala w Opocznie. Personel oddziału położniczego na takie jak ona mówi krótko: kukułki. Pojawiają się tylko, by urodzić dziecko. Potem nie mogą się doczekać kiedy wyjdą ze szpitala.

– Zawsze mówią, że wrócą po dzieci, ale nigdy nie wracają – twierdzi dr Maciej Skoczylas, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala w Opocznie. – W ciągu roku trafiają do nas trzy, cztery takie Bułgarki lub Ukrainki.

Małej Ludmile imię nadał Urząd Stanu Cywilnego. Potem leżała prawie cztery miesiące w szpitalu. Bo co zrobić z dzieckiem z nieuregulowaną sytuacją prawną, bez żadnych szans na adopcję?

– Czekała na miejsce w domu małego dziecka – tłumaczy dr Tadeusz Lizis, ordynator oddziału noworodków opoczyńskiego szpitala.

Ostatnio w opoczyńskim szpitalu rodziła jeszcze jedna Bułgarka. Jej dziecko pojechała do domu dziecka w Kozienicach. Pod koniec czerwca zabrano je do Warszawy.

– Jeśli ambasada bułgarska się jej nie wyprze, to dziewczynka będzie odtransportowana do Bułgarii – mówi dr Lizis. – Być może dlatego trafiła do Warszawy, by szybciej załatwić wszystkie formalności związane z jej transportem.

Niektórzy twierdzą, że w Polsce Ludmiła nie miałaby żadnej szansy na adopcję. Nikt nie zaopiekowałby się dzieckiem „tirówki”.

– Nieprawda! – twierdzi Anna Kowalska. – Myślę, że i ta dziewczynka znalazłaby rodzinę. Na przykład niedawno nowych rodziców znalazł mały Mulat, owoc przygodnej znajomości studentki i obcokrajowca z Afryki.

W Łodzi najwięcej

Najwięcej dzieci porzuca się w Łodzi. W mniejszych miastach województwa takich przypadków jest znacznie mniej. W sieradzkim szpitalu zostaje rocznie czwórka-piątka noworodków, a w Opocznie jedno lub dwoje.

– Ludzie boją się napiętnowania w środowisku – twierdzi dr Lizis.

– W dużym mieście wygląda to zupełnie inaczej.
W II Miejskim Szpitalu im. Rydygiera w Łodzi na oddział preadopycjny w ubiegłym roku trafiło 12 dzieci, a w tym przez pierwszych sześć miesięcy już 19.

– Lepiej by matka, która nie chce dziecka, zrzekła się praw do niego, niż po urodzeniu podrzucała na śmietnik czy zabijała! – mówi dr Regina Wieczorek, koordynator oddziału.

Zaraz po urodzeniu matka, która nie chce dziecka, powinna złożyć oświadczenie, że zrzeka się do niego praw. A po sześciu tygodniach od porodu, potwierdzić to przed sądem. Dzięki temu dziecko może bez problemu trafić do rodziny adopcyjnej.

Inne matki

Regina Wieczorek przyznaje, że teraz dzieci zostawiają w szpitalach zupełnie inne matki niż kilkanaście lat temu.

– Wcale nie jest to tzw. margines społeczny – mówi dr Wieczorek. – Zdarzają się studentki, których ciąża nie jest akceptowana przez rodzinę albo kobiety, które mają kilkoro dzieci i nie są już w stanie utrzymać rodziny.

Jedna z pielęgniarek opowiada, że kiedyś do jej szpitala trafiła kobieta, która rodziła trzecie dziecko. Miała dwie córki i marzyła o synie. Urodziła się trzecia córka. Kobieta postanowiła zostawić dziecko w szpitalu. Rodzina nie była biedna. Mieli ładny dom, samochód, dochodowy warsztat rzemieślniczy.

Często dzieci zostawiają studentki. Zwykle rodzina dziewczyny nie chce słyszeć o nieślubnym dziecku, więc z reguły córka oddaje dziecko do adopcji, a potem, zgodnie z wolą mamusi, wraca na studia.

Studentka zmieniła zdanie

Niedawno na oddział położniczy jednego z łódzkich szpitali, niemal w tym samym czasie, trafiły trzy studentki. Beata, Kamila i Violetta już przy wejściu do szpitala wiedziały co zrobią.

– Dziecka nie bierzemy! – zakomunikowały. – Wszystko co trzeba podpiszemy, ale nie chcemy tych dzieci!

Beata urodziła śliczną córeczkę, a Kamila i Violetta chłopaków. Przez dwa dni nie chciały nawet spojrzeć na swoje dzieci. Beata i Kamila zmiękły, gdy ich dzieci kończyły trzeci dzień. Poszły na salę z noworodkami. Zobaczyły je raz, drugi. W końcu postanowiły zabrać je do domu.

– Nie darowałabym sobie do końca życia, gdybym zostawiła tu to maleństwo – powiedziała Beata do pielęgniarki wychodząc ze szpitala. Tylko Violetta do końca była twarda. Nawet nie zobaczyła syna.

Anna Kowalska opowiada historię jednej ze studentek, która też chciała zostawić dziecko. Matka dziewczyny dawno nie żyła, ojciec się nią nie zajmował, wychowywała ją babcia. Dziewczyna zaszła w ciążę. Na chłopaka nie mogła liczyć. Chciała oddać syna do adopcji.

– Udało się nam umieścić dziecko u jej babci, która jest teraz jego rodziną zastępczą – mówi Anna Kowalska. – Dziewczyna ma z nim stały kontakt, pomaga babci.

Bywa, że matka zaraz po przyjściu do szpitala zrzeka się dziecka, ale po jego urodzeniu znika, nie potwierdzając swej decyzji przed sądem. Bardzo to komplikuje sytuację dziecka, które musi miesiącami czekać na uregulowanie swoje sytuacji prawnej, choć dawno mogłoby być u nowej rodziny.

Bywają też sytuacje nieprzewidziane. Dr Wieczorek przypomina sobie zdarzenie, gdy matka zrzekła się dziecka.

Na chłopca czekała już rodzina, a tu nagle pojawił się jego ojciec. Powiedział, że on swoich praw rodzicielskich się nie zrzeknie!

– Ale oczywiście nie wziął tego dziecka do siebie – mówi dr Wieczorek. – Dziecko już nie może być adoptowane!

Rodzin, które chcą adoptować dziecko, nie brakuje. Oblicza się bowiem, że 1/3 polskich rodzin nie może mieć dzieci. W kraju na niemowlaka trzeba czekać około 4 lat. W Łodzi ten okres skrócony jest do 9 miesięcy. Sprawami adopcji zajmują tu się trzy ośrodki.

Ludzie gotowi są adoptować w zasadzie każde małe dziecko. Dr Wieczorek apeluje do matek, że jeśli nie chcą już dziecka, niech przynajmniej ułatwią mu dalsze życie i załatwią wszystkie formalności. Szybciej wtedy znajdzie rodzinę.

– Wszystkie sprawy prawne załatwiane są dyskretnie, bez żadnych wywiadów środowiskowych – zapewnia dr Wieczorek.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto