W czyich rękach jest ŁKS?
Filip Kenig: - Nadal w moich i innych łódzkich udziałowców.
Z tego, co wiadomo, firma, która ma obecnie akcje ŁKS, zarejestrowana jest na Cyprze...
- Zgadza się, ale jest zarządzana przez polski kapitał. Snoxell Limited jest głównym akcjonariuszem spółki Tilia SA, a więc tej, która przejmowała zadłużony ŁKS.
Po co zatem te wszystkie roszady?
- Tilia SA wchodziła na giełdę i nie mogła mieć bagażu w postaci zadłużonej piłkarskiej spółki.
Wstydzicie się ŁKS i jego problemów?
- Nie w tym rzecz. Biznes operuje w innych kategoriach. Wstyd nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi wyłącznie o ekonomiczne standardy.
Kto zatem ma decydujące słowo w sprawach piłkarskiego interesu?
- Ci sami akcjonariusze, co na początku naszej przygody z łódzkim klubem.
Kibiców ŁKS martwi finansowa sytuacja spółki...
- Proszę mi wierzyć, że nas także. Problemy łódzkiego klub spędzają mi sen z powiek. Na szczęście widać jeszcze światełko w tunelu. Jest nadzieja, że futbol w ŁKS przetrwa. Tego się trzymamy i to daje nam siłę do działania. Stąd nasze zabiegi, by znaleźć sponsora lub inwestora. Nie można złożyć na ołtarzu niemocy 104-letniej tradycji Łodzi. Ja wyłożyłem na klub dużo własnych pieniędzy. Przychodzi jednak taki moment, że sytuacja znacznie przerasta moje możliwości finansowe.
Jakie jest wyjście...
- Finansowe kłopoty ŁKS nie pojawiły się teraz. Problem nabrzmiewał od pewnego czasu. Znaliśmy go i próbowaliśmy przeciwdziałać. Przeprowadziłem dziesiątki rozmów biznesowych w nadziei znalezienia człowieka lub firmy, która zapewni stabilizację futbolowi w ŁKS. Nic to nie dało. Wszyscy machają współczująco głowami, klepią nas po plecach, mówią, że będą ściskali kciuki i na tym pomoc się kończy. Takie mamy czasy i nic na to nie jestem w stanie poradzić.
Stąd ostatni pomysł ze zbiórką pieniędzy?
- Każdy musi wiedzieć, iż to nie było tak, że mieliśmy dziesięć pomysłów na ratowanie sytuacji i wybraliśmy zbiórkę pieniędzy. Jeśli wszystkie inne sposoby zawodzą, to po prostu nie ma innego wyjścia. Trzeba się odwołać do ofiarności kibiców. To ostatnia deska ratunku i zdecydowaliśmy się z niej skorzystać. Tak naprawdę, żeby w tej chwili myśleć o funkcjonowaniu bez inwestora, to musielibyśmy utrzymywać się jak Barcelona, czyli z opłat sympatyków. Jeśli fani zawiodą, to trzeba będzie zwijać flagę. Wierzę jednak, że nie dojdzie do tak dramatycznej sytuacji.
Wszystko to jednak działania doraźne...
- Oczywiście, potrzebne są rozwiązania systemowe. Bez tego nie tylko ŁKS, ale żaden klub w naszym mieście nie będzie mógł z nadzieją patrzeć w przyszłość. Trzeba zdawać sobie sprawę, że problem jest znacznie szerszy, bo jest nim nie tylko obecny dług klubu, lecz także brak odpowiedniej infrastruktury, sponsorów czy bogatego właściciela.
Czy jest szansa, że firma, która będzie budować stadion miejski, wspomoże finansowo ŁKS?
- Nie ukrywam, że doszło do takich rozmów. Wydaje się logiczne, że skoro ktoś będzie budował obiekt, na którym ma tętnić futbolowe życie, to powinno mu zależeć, aby tak właśnie się stało. Pewnie w piątek będzie wiadomo coś więcej na ten temat.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?