Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Andanza de Honker w drodze do Barcelony - relacja z rowerowego wojażu harcerzy [aktualizacja]

Emilia Białecka *Emkanabe*
Emilia Białecka *Emkanabe*
Andanza de Honker, czyli wyprawa rowerowa łódzkich harcerzy wędrowników 1 sierpnia wyruszyła na podbój Barcelony. Prezentujemy Wam relacje z kolejnych dni ich rowerowych zmagań.

Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do śledzenia na łamach MM-ki kolejnych etapówrowerowej wyprawy do Barcelony - Andanzy de Honker. Specjalnie dla Was uzupełniamy relacje uczestników tego wojażu.

Aktualnie, chłopców spotkała, już po niemieckiej stronie, przykra niespodzianka - zepsuł się im samochód serwisowy, w związku z czym dwóch z nich musiało wrócić do Polski (do Zgorzelca), by w najbliższym warsztacie dokonać naprawy. Z racji tego, że pozostali z nich, musieli zabrać ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, komputer został w samochodzie. Monitorujemy więc sytuację samochodu i kiedy to tylko możliwe - aktualizujemy relację.

Relacja uczestników wyprawy rowerowej do Barcelony:

Dzień IX (09.08) - podjazdy, podjazdy, podjazdy...

Mieliśmy dojechać do Ansbach, ale niestety - tytułowe podjazdy utrudniły nam podróż. Nie ma zbyt wiele do pisania, ponieważ tego dnia jechaliśmy pod górkę, z górki, i pod górkę... I tak cały dzień - na szczęście dopisywała nam pogoda. Nocleg znowu nam się udał - trafiliśmy do mleczarza, gdzie mieliśmy nieograniczony dostęp do mleka i trzech łazienek! Atrakcją okazała się możliwość spania na workach, które wydawały się bardzo wygodne i miękkie, więc były dla nas bardzo kuszącą propozycją. Niestety, nikt ostatecznie się na nie nie zdecydował. Może dobrze, gdyż jak się tuż przed snem okazało, w workach przechowywany był obornik.
Dzień VIII (08.08) - odwiedzamy Mini zoo

Po śniadaniu wyruszyliśmy dalej - mimo, że aeroklub zachęcał do tego, aby spędzić na nim więcej czasu... ale mus to mus. Nadrobiliśmy około 40 kilometrów dzięki objazdom i robotom drogowym (chcąc wyjechać z Zwickau). Dzień był spokojny, trasę pokonywaliśmy bez większych problemów, nawet udało się wysuszyć część rzeczy zmoczonych ostatnimi deszczami. Kolejny nocleg, który zapisze się na długo w naszych pamięciach odbyliśmy na terenie gospodarstwa, na którym spaliśmy w stodole na strychu, a pod nami były różne zwierzątka. I tutaj poznaliśmy naszego przyjciela Moryca, który stał się pupilkiem wyprawowiczów. Niestety, właścicielka nie chciała go nam oddać. Dodamy, że Moryc był przedstawicielem gatunku świni domowej. Poza przedstawionym wcześniej zwierzakiem towarzyszyły nam konie, kozy, osioł i króliki. Noc minęła bardzo zabawnie, ale niestety szybko ucięła nasze wariactwa, ponieważ zmęczenie wzięło nad nami górę. Kolejną ciekawostką był fakt, że gospodarze postanowili wyprać nam stroje - nie ukrywamy, że było nam to bardzo przydatne i potrzebne.
Dzień VII (07.08) - sytuacja w Zgorzelcu

Z powodu wielu telefonów i pytań o sytuację w Zgorzelcu informujemy, że sytuacja jest opanowana, i nic nam nie grozi. W ramach dowodów prezentujemy zdjęcia, które zrobiliśmy rano, a także te, które robiliśmy przed chwilą, idąc na rynek Gorlitz, gdzie korzystamy z bezprzewodowego internetu. Widoczna jest na nich poprawa i zmniejszenie stanu wody w Odrze. Co więcej, pokonaliśmy granicę bez problemu, więc wbrew relacjom mediów, nie wszystkie mosty i drogi w Zgorzelcu są niedostępne i pozamykane. Z całą pewnością, o ile sytuacja się nagle nie zmieni, pokonamy więc granicę i dogonimy chłopaków, którzy jak wiemy, dzielnie pokonują kolejne kilometry trasy.


Dzień VI (06.08) - relacja z warsztatu...

Sytuacja naszego samochodu serwisowego niestety nie przedstawia się najlepiej. Ściągnięcie niezbędnych do naprawy części potrwa do wtorku, i do tego czasu na pewno nie dołączymy do grupy. Pozostaje mieć nadzieję, że po tej naprawie, wszystko będzie w porządku i będziemy mogli we wtorek - środę dogonić chłopaków na trasie.

Z tego miejsca pragniemy gorąco podziękować wszystkim, którzy poprzez wpłaty w ramach akcji "Kup nam kilometr" wsparli i nadal wspierają naszą wyprawę. Nie da się ukryć, że bez tych funduszy naprawa auta i kontynuowanie wyprawy byłoby praktycznie niemożliwe. Dziękujemy Wam z całego serca!
Dzień V (05.08) - usterka

5 sierpnia zapisał się w naszych kalendarzach jako dzień, który zmienił nie tylko nasze plany, ale również sytuację finansową. Co było tego przyczyną i dlaczego na długo go zapamiętamy? O tym w relacji poniżej...

Michał Bienias i Sebastian Grochala:

Miniona noc i warunki, które jej towarzyszyły sprawiły, że nikt zbyt szybko nie chciał opuszczać małej, cichej miejscowości Holtendorf. Niestety - mus to mus. Po śniadaniu i porządkach, a także pamiątkowym zdjęciu z gospodarzami (którym obiecujemy, że prześlemy zdjęcia po wyprawie!) ruszyliśmy w drogę. Jedziemy na Löbau. Na kierowcę mianowaliśmy osobę, która ostatniego wieczoru i nocy miała problemy żołądkowe. Ostatecznie wyruszyliśmy ok. godziny 11 i już po niecałej godzinie zostaliśmy zmuszeni do długiego postoju... Powody były dwa: pierwszym była poważna (na szczęście tylko pozornie) awaria roweru, który naprawiliśmy bardzo szybko, dzięki podręcznym kombinerkom i śrubokrętowi Konrada. Kolejny był niestety dużo, dużo poważniejszy... Zaczął się dość niepozornie, bo problemem z plandeką. Chwilę później zatrzymałem się, by zrobić fotkę chłopakom na tle imponujących wiatraków. Tak, już wiecie, że chodzi o auto. Silnik gaśnie i odmawia ponownego zapalenia. Kierowca kontaktuje się z rowerzystami informując o problemie. Ci z kolei jadąc pięknymi, równymi i położonymi obok drogi szybkiego ruchu ścieżkami rowerowymi dojeżdżają do samochodu. Szybkie rozeznanie sytuacji - widoczny gołym okiem brak paska klinowego pod maską samochodu. Diagnoza - coś poważnego. Decyzja - szukamy warsztatu i kogoś, kto może pomóc. Mariusz i Grzesiek (władający niemieckim) ruszają do pobliskiej wsi. Maciek odpala CB radio próbując znaleźć Polaków mogących udzielić nam pomocy - w końcu do granicy niewiele ponad 60 kilometrów.

Czas mija, a sytuacja zostaje wstępnie opanowana. Samochód zostaje odholowany do pobliskiego warsztatu. Gorzej z diagnozą mechaników - okazuje się, że pasek klinowy rzeczywiście się zerwał. Problemem większym jest to, że wkręcił się w pasek rozrządu, co sprawiło dalszą, poważną awarię silnika. W niemieckim warsztacie czas naprawy to tydzień, a koszt, to co najmniej 1 000 Euro - czyli praktycznie 1/2 tego, czym dysponujemy. Znajdujemy inne wyjście - korzystając z wykupionego ubezpieczenia, decydujemy się na odholowanie samochodu do Polski, do warsztatu w Zgorzelcu - bo tu i taniej i o dogadanie łatwiej. Wraca dwóch kierowców. Wraca również przyczepa - co staje się małym problemem, ale z tym również dajemy sobie radę. Jedna sakwa rowerowa na rzeczy prywatne, druga, na sprzęt rowerowy, jedzenie, środki chemiczne i medyczne. Wszystko na co najmniej tydzień czasu.

W tym momencie dochodzi do rozdzielenia ekipy, nikt nie kryje żalu i smutku, a także niepokoju, gdyż sytuacja nie jest dobra - nie taki był plan... Ale decyzję trzeba było podjąć, aby móc kontynuować naszą przygodę. Laptop i elementy elektroniki (kamera, aparat) jadą z samochodem, więc od tego czasu relacja z wyprawy zostaje wstrzymana do momentu ponownego spotkania się. My, jako kierowcy mając stały kontakt z wyprawowiczami, ruszamy ratować samochód. Do Zgorzelca dojeżdżamy bez problemu, szybko znajdujemy warsztat i decydujemy się na rozpoczęcie prac nad naprawą. Diagnozy nie są jednak najlepsze...

Bilans dnia nie jest zachwycający - dwaj kierowcy opuszczają grupę i spać będą w pokojach noclegowych przy warsztacie. Perypetie wpływają niekorzystnie na ilość przejechanych kilometrów. Budujące jest jednak to, że jadący rowerami szybko znajdują nocleg i dzięki uprzejmości kolejnych Niemców znów śpią spokojnie. Co więcej, mają również zapewnioną kolację... (pyszniutki kebab). Jesteśmy pewni, że podczas tych kilku dni morale w grupie nie upadną i dalej będzie tak radośnie i pozytywnie, jak wcześniej. Chłopaki, trzymamy kciuki i życzymy szerokiej drogi.
Dzień IV (04.08) - opuszczamy Polskę!

Kiedy rankiem okazało się, że kompleks leśny jest zwyczajnym parkiem, w którym pomimo wczesnej pory pojawiają się ludzie, postanowiliśmy opuścić go jak najszybciej. Ruszyliśmy z Legnicy, i kierowaliśmy się bezpośrednio na polsko-niemiecką granicę. Chcieliśmy przekroczyć ją jak najszybciej, aby nadrobić zaległe kilometry. Dzień okazał się fantastyczny - pogoda sprzyjała, trasa była również bardzo dobra. A najważniejsze jest to, że bardzo szybko udało nam się znaleźć nocleg (a nawet dwa) w miejscowości Holtendorf. Z tego miejsca pozdrawiamy bardzo gościnnych i pomocnych Niemców, którzy umożliwili nam nocleg, i dostęp do prysznica, a największym hitem okazała się wanna i zrobiona przez nas na kolację jajecznica. Więcej o naszych przygodach w relacji Michała.

Michał Bienias:

Hau! Hau! Hau! Hau! Pies… Pies? Pies!!!! Tak właśnie w brzmiał nasz budzik czwartego dnia wyprawy. Jak nie trudno się domyśleć, godzina naszej pobudki nie była do końca zgodna z planem. Nie mniej jednak postraszeni spacerującymi osobami zebraliśmy się w dość krótkim czasie. Kierowca - Sebastian Grochala. Cel - Zgorzelec, granica Niemiecka, a tak naprawdę chcieliśmy po prostu dojechać jak najdalej. Tak wiec wyruszamy około godziny 8. Już po kilku metrach okazuje się, że Przemuś Kula ma problemy techniczne. Z początku jesteśmy pewni, że to błąd po wymianie dętki. Szybko jednak okazuje się, że problem tkwi w pękniętej tylnej ośce. Towarzyszące nam jeszcze auto sprawia, że wymiana koła zajmuje nam 10 minut i już możemy przeć przed siebie.

Zdjęcie w zbożu (przepraszam gorąco właściciela ziemi, ale jesteśmy pewni, że do czasu żniw każde źdźbło będzie pełnowartościowe), fotka na wiadukcie kolejowym nad rzeką Bóbr w Bolesławcu - to chwilowe postoje. Kolejnym naszym przystankiem jest zjazd z drogi krajowej i krótki postój na uzupełnianie płynów i odpoczynek. Potem jedzonko - makaron i kasza z sosem gulaszowym, a co? Pierwszy obiadek z przyczepki świetnie smakuje po 3 dniach na pizzy.

Do Zgorzelca dojeżdżamy po 30 minutach. W mieście tym przekraczamy granicę, wcale się nie spiesząc. Każdy chce nacieszyć się kontrastem Polsko-Niemieckiego klimatu. A trzeba z całą stanowczością przyznać, że już po chwili w Niemczech jest on odczuwalny. Tu jest zupełnie inaczej! To, co pierwsze rzuca się w oczy, to ludzie i ich mentalność. Tuż po przekroczeniu granicy uwidaczniają się też problemy żołądkowe jednego z wyprawowiczów i musi on skorzystać z auta serwisowego.

Wyjeżdżamy ze Zgorzelca na Löbau i zaczynamy szukać noclegu u tutejszych mieszkańców. Okazuje się to dość łatwą sprawą, a Niemcy bardzo gościnnym narodem. Mamy do dyspozycji łazienkę, ogródek i pomoc lekarską, a przede wszystkim pozytywną atmosferę.
Dzień III (03.08)- pogoda psuje nasze plany...

Mieliśmy opuścić Wrocław rankiem i nocować w Zgorzelcu lub za granicą - niestety, długotrwałe opady deszczu zmieniły nasze plany. Dojechaliśmy do Legnicy i tam też, w jednym z "kompleksów leśnych" (czyt. parków) spędziliśmy noc. Więcej o tym dość ciężkim dniu znajdziecie w relacji Marcina.

Marcin Świątkowski:

Rankiem pojechaliśmy po przyczepkę dla jednego z nas, którą bez najmniejszych problemów załatwiliśmy. Pogoda niestety od wczesnego ranka nie dopieszczała - padało w nocy, a także kiedy się obudziliśmy. Z racji tego postanowiliśmy, że przeczekamy i wyjedziemy trochę później. To później okazało się godziną 14, kiedy to z wielką obsuwą czasową wyruszyliśmy. Celem tego dnia był Zgorzelec, do którego nie dane nam było niestety dzisiaj dojechać. Podróżowaliśmy jednak, starając się nadrobić stracony czas i kilometry, które przejechalibyśmy planowo, gdyby nie warunki atmosferyczne. Postanowiliśmy zjechać z głównej drogi, jechaliśmy przez wioski - zarówno małe, jak i te większe. Ludzie, których mijaliśmy byli nastawieni do nas przyjaźnie- uśmiechali się, machali nam, i w ogóle fajnie się czuliśmy. Około 30 kilometrów przed Legnicą dopadł nas deszcz, i przemoczył nie zostawiając na nas suchej nitki. Kontynuowaliśmy jednak podróż, gdyż czekał na nas posiłek, a także trudne zadanie znalezienia noclegu. W godzinach wieczornych zajechaliśmy do Legnicy na obiadokolację. Po posiłku postanowiliśmy rozejrzeć się za noclegiem. Niestety, pomimo poszukiwań nie znaleźliśmy niczego w mieście - postanowiliśmy więc trochę za nie wyjechać. Na szczęście bardzo szybko znaleźliśmy obszar zieleni - jak się okazało rankiem, był to okoliczny park, nocą wyglądał jednak zupełnie jak spory, nieodwiedzany las, więc bez zbędnego czekania rozbiliśmy namioty i zmęczeni poszliśmy spać .
Dzień II (02.08) - Piękno Wrocławia

Celem drugiego dnia naszej trasy był Wrocław. Dojechaliśmy tam wcześniej, niż planowaliśmy, a dzień obfitował w sporo atrakcji - od małych problemów z trasą, przez trudności techniczne i orzeźwiającą kąpiel w Odrze, aż po nocne zwiedzanie miasta. Poniżej prezentujemy dwie relacje uczestników wyprawy - zachęcamy do lektury.

Łukasz Bienias:

Drogi pamiętniku.
Piszę do Ciebie dopiero rano, pod deszczową kurtyną dnia kolejnego. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, wczorajszy dzień był zbyt wyczerpujący i absorbujący, abym był w stanie opisać wszystko, co nas spotkało. 5:00, słońce jeszcze spało, ale Honker nie. Ze Złoczewa, prosto na Wrocław, 160 km na dwóch kółkach. Nie zapominając o Oleśnicy - przystani jedzenia i wypoczynku. Piękna pogoda, cudowne polskie krajobrazy i zapach lata. Już o 18 byliśmy we Wrocławiu. Miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje? Oj, istnieje! Wspaniali ludzie, otwarci na uśmiechy i pozdrowienia, malownicze uliczki, po których jazda staje się wulkanem przyjemności. Aby poznać bliżej to miasto, jeden z zaprzyjaźnionych harcerzy, Daniel, oprowadził nas po nim. Atrakcji było tak wiele, a i do opowiedzenia nie mniej, że nim się obejrzeliśmy, było już grubo po północy, a tętniące miasto wcale nie kładło się spać. My niestety byliśmy zmuszeni do tego, ponieważ czeka na nas Barcelona. Z największym żalem żegnamy się więc z uroczym Wrocławiem - miastem słupów, studentów i pięknych dziewczyn. Pora na Zgorzelec! Do usłyszenia.

Konrad Pawlak:

Joł! Jako, że skoro świt słońce się podniosło, podnieśliśmy się i my. Bo jak Pan rzekł: kto rano wstaje, temu dużo daje. Po szybkim spożyciu wczorajszej pizzy szybko (około 1,5 godziny) zebraliśmy się i wyruszyliśmy, aby zjeść kolejną (dzisiejszą). Jako, że kawał był spory, a pedały się kręciły, jechaliśmy czym prędzej. Z krótkim postojem, w sklepie w malowniczej miejscowości na W (której nazwy nie zdradzimy, ze względów marketingowych). Jako, że trasę sam układałem, wiodła przez małe i czasem opuszczone wsie - po drogach utwardzanych o nawierzchni sypkiej, a czasem nawet asfaltowej. Przez Kobylą Górę, Międzybórz itd. dotarliśmy w końcu do Oleśnicy, gdzie już czekały na nas gorące pizze prosto z pieca. Na nich w finezyjny sposób poukładane były warzywa (ze względu na nieprzemyślany wybór jednego z kierowców, który to wówczas prowadził samochód). Na jednej znalazły się kawałki grubo pokrojonego pomidora (zapewne wprost ze słonecznej Hiszpanii), na drugiej natomiast lekko pozieleniały kalafior. Ktoś głośno zasugerował, że być może są to brokuły - jednak po przegłosowaniu znaczną większością doszliśmy do wniosku, że to brokuł - nie brokuły! Nie wykluczone, że to one tam leżały. Miejscowa policja rozpoczęła śledztwo, jednak biegnący czas i czekająca na nas pizza we Wrocławiu dość dobrze motywowała nas do dalszej podróży. Upłynęła ona szybko - co prawda, droga była bardzo ruchliwa (niewykluczone, że była ekspresowa, jednak ze względu na brak oznakowania, wybraliśmy właśnie ją). Z trudnościami komunikacyjnymi (znikającymi i pojawiającymi się ścieżkami rowerowymi, tragicznie zaprogramowanymi światłami, które są istną plagą Wrocławia) w końcu dotarliśmy na Rynek. Po uzyskanych drogą telefoniczną wskazówkach dotarliśmy do miejsca naszego noclegu. Skąd po upływie dwóch godzin rodowity wrocławianin zaprosił nas na „Sightseeing Wrocław by night”, które zakończyliśmy już następnego dnia. Po trudach tego dnia, z radością i zmęczeniem złożyliśmy nasze ciała w śpiworach i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Dzień I (01.08): Pozdrowienia ze Złoczewa!

Dzięki uprzejmości Miejskiego Ośrodka Kultury w Złoczewie, mieszczącego się w Pałacu Miejskim w tymże mieście korzystamy z dostępu do Internetu, aby podzielić się z Wami wrażeniami z mijającego dnia.

Zgodnie z planem, opuściliśmy Łódź krótko po godzinie 8. Dziękujemy wszystkim, którzy postanowili nas pożegnać - Wasza liczba przerosła nasze oczekiwania, i jadąc kilkukrotnie wracaliśmy do tego niezapomnianego dla nas momentu. Dziękujemy!

Następnie przejechaliśmy przez Pabianice i tutaj na trasie w kierunku Łasku znalazła nas pierwsza przygoda - złapaliśmy gumę - pierwszą w naszej podróży. Po dość szybkiej reakcji naprawiliśmy usterkę i wyruszyliśmy do Łasku. Z Łasku wyruszyliśmy do Zduńskiej Woli, gdzie czekaliśmy na otwarcie pizzerii, w której zjedliśmy pierwszy, bardzo sycący posiłek. Po odpoczynku wyruszyliśmy dalej, aby dotrzeć do Sieradza. Tutaj punktem docelowym była również pizzeria, która tym razem zapewniła nam jedzenie na obiadokolację. Potem wyruszyliśmy w ostatni, 20 kilometrowy odcinek do celu, czyli do Złoczewa!

Tutaj pożegnaliśmy trójkę najbardziej wytrwałych kibiców, którzy towarzyszyli nam cały czas od Łodzi, a teraz wyruszyli z powrotem - mamy nadzieję, że dojedziecie cało, zdrowo, i przed zmrokiem. Dziękujemy za Waszą obecność!

Następnie, dzięki pomocy Mateusza Zagórskiego, który prowadzi w Złoczewie drużynę harcerzy, znaleźliśmy nocleg na terenie harcówki mieszczącej się przy parafii św. Andrzeja - dziękujemy również księdzu proboszczowi za gościnę i umożliwienie umycia i noclegu. Po doprowadzeniu się do czystości, uczestniczyliśmy w Mszy Świętej, a następnie wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta - co właśnie kontynuujemy - a że na terenie Miejskiego Ośrodka Kultury jest dużo sprzętu rozrywkowego - od stołu ping-pongowego, bilardowego, cymbergaja po trambambule - to nie prędko wrócimy do naszej bazy noclegowej.

Łącznie pokonaliśmy 98 kilometrów.
Jutro jedziemy do Wrocławia i planowo czeka nas 120 kilometrów - ile wyjdzie?
1 sierpnia - harcerze wyruszyli z pl. Wolności

Niedzielnym rankiem 1 sierpnia łódzcy harcerze wyruszyli z pl. Wolności w swoją wielką podróż do Barcelony. Plan na pierwszy dzień jest następujący: przejechać przez Pabianice, Łask, Bilew, Zduńską Wolę, odwiedzając po drodze skansen lokomotyw w Krasznicach, a następnie jadąc przez Sieradz do Złoczewa, gdzie zaplanowany był pierwszy nocleg. Łącznie: 80 km.

Bieżącą relację z tej wyprawy znajdziesz również na stronie www.honker-andanta.zhr.pl**.

Zobacz też na MM Łódź

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto