Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łódzka burżuazja. Jak żyli przed laty najbogatsi łodzianie? O bogactwie i luksusach krążyły legendy, ale fabrykanci nie byli rozrzutni

Anna Gronczewska
O bogactwie i luksusach w jakich żyła łódzka burżuazja krążyły legendy. Ale łódzcy fabrykanci nie należeli do zbyt rozrzutnych ludzi. Ale czasem potrafili pozwolić sobie na chwilę luksusu.

Łódzka burżuazja. Jak żyli przed laty najbogatsi łodzianie?

Oblicza się, że burżuazja stanowiła 7 procent mieszkańców Łodzi. Tylko niewielka część to tzw. wielka burżuazja.

Ich majątki były szacowane na co najmniej milion rubli – wyjaśnia dr Łukasz Grzejszczak, historyk sztuki z Instytutu Architektury Tekstyliów Politechniki Łódzkiej
- Ta wielka burżuazja stanowiła 2 – 3 procent mieszkańców Łodzi. procent. Należy się też zastanowić co rozumieć pod pojęciem luksusu, a co pod pojęciem pewnej życiowej konieczności. Czym innym będzie sprowadzenie zimą ananasów z Nicei czy podanie na przyjęciu iluś funtów kawioru. A czymś zupełnie innym codzienne aprowizacje domowe. Należy to rozgraniczyć.

Ananasy sprowadzane zimą z Nicei gościły często na stołach niektórych fabrykantów z Łodzi. W ówczesnej prasie do rzadkości nie należały reklamy łódzkich delikatesów, które sprowadzały z zagranicy luksusowe towary. To świadczyło, że było na nie zapotrzebowanie. W Łodzi bywał Wojciech Kossak, znany polski malarz. Jego twórczości była ceniona w w kręgach łódzkiej elity finansowej. Jego obrazy wchodziły w skład wielu burżuazyjnych kolekcji. Po wizytach w Łodzi opowiadał, że jeśli u Scheiblerów podano na przyjęciu dwa funty kawioru to następnego dnia u Poznańskich trzeba było zaserwować dwa razy więcej.

Tak więc toczyła się rywalizacja wśród zamożnych łodzian – twierdzi Łukasz Grzejszczak. - Należy zauważyć, że do łódzkiej elity pieniądza zaliczani byli głównie ci, którzy rocznie na utrzymanie domu wydawali około 12 tysięcy złotych. Była to wtedy zawrotna kwota!

Chcieli być arystokracją

Większość z przedstawicieli burżuazji towarzysko aspirowała do tej warstwy wyższej, czyli arystokracji. Najlepszym przykładem takich arystokratycznych ambicji byli Heinzlowie. Juliusz Heinzel kupił sobie tytuł barona. Podobno zrobił to pod wpływem synów: Juliusza Teodora i Ludwika. Tytuł barona Juliusz Heinzl zdobył dzięki pewnemu fortelowi. Został zaadoptowany przez bezpotomną przedstawicielkę arystokratycznego roku. Tym samym uzyskał tytuł barona i stał się właścicielem zamku Hohenfels w księstwie Sachsen-Coburg-Goth. Oczywiście za tą „adopcją” kryły się ogromne pieniądze!

-

Łódzka burżuazja rekrutowała głównie ze sfer kupieckich i rzemieślniczych – mówi dr Łukasz Grzejszczak. - Ale byli i tacy, którzy mieli korzenie szlacheckie. Jak Rosiccy, Arkuszewscy czy Urbankowscy.

Do połowy lat siedemdziesiątych XIX wieku większość fabrykantów miało wykształcenie podstawowe. Potem zaczęli kończyć różne szkoły. Jak Szkołę Niemiecko – Rosyjską, albo Wyższą Szkołę Rzemieślniczą. Tak jak Emil i Robert Geyerowie, Karol Anstadt. Jednak niewielu miało pełne średnie wykształcenie. Na przykład S Barciński nie skończył piątej klasy włocławskiego gimnazjum męskiego. Drugie, trzecie pokolenie łódzkiej burżuazji było już znacznie lepiej wykształcone. Na wykształcenie dzieci zaczęli stawiać m.in. Karol Scheibler i Ludwik Geyer. W ślad za nimi poszli inni łódzcy przemysłowcy. Jednym z pierwszych, drugiej generacji, który ukończył wyższe studia był Emil Geyer. Około 1870 roku otrzymał dyplom Wyższej Szkoły Technicznej we Wrocławiu. Wyższe wykształcenie miał też Otto Gehlig, który do Łodzi przyjechał już w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Z czasem coraz więcej dzieci fabrykantów kończyło studia. Na przykład Karol Poznański zdobył doktorat z filozofii ze specjalizacją chemia.

Nie tylko wykształcenie..

Choć samo wykształcenie nie decydowało o poziomie intelektualny. Przykładem jest Ludwik Geyer. Nie był wykształcony, ale oczytany. Kiedy przyjechał do Łodzi miał 58 różnych niemieckich książek. Interesował się teatrem. Z kolei Karol Scheibler znał kilka języków obcych. Juliusz Kunitzer posiadał księgozbiór liczący 200 tomów, między innymi utwory Puszkina i Gogola. Profesor Stefan Pytlas w książce „Łódzka burżuazja przemysłowa w latach 1864-1914” pisze, że Kunitzer starał się być demokratą w życiu.
-

Rękę podawał wszystkim, bez względu na narodowość i wyznanie – czytamy w książce Stefana Pytlasa.
Ludwik Grohman miał dwie szafy z książkami wartymi 1350 rubli. Zbierali je też Maurycy Poznański i Karol Scheibler junior. Jego ojciec też musiał mieć księgozbiór, bo 1885 roku otwarto przy jego fabryce największą bibliotekę dla robotników. Zbiory Maurycego i Sary Poznańskich trafiły w 1927 roku do Miejskiej Biblioteki Publicznej. A książki w tamtych czasach nie należały do tanich..

Bogate pałace

Bogactwo objawiało się też w wyposażeniu fabrykanckich pałaców. Meble w stylu Ludwika XV, w Łodzi, tak jak w Warszawie, pojawiły się w latach osiemdziesiątych XIX wieku.. Wielu pałacach fabrykanckich na ścianach wisiały gobeliny, jak choćby u Salomona Barcińskiego. Każdy obowiązkowo miał salon. Jeśli był to pałac mniej zamożnego fabrykanta to wtedy część pokoju stołowego pełniła rolę mini – salonu. Łódzcy fabrykanci mieli jedną, czasem dwie sypialnie. Jej umeblowanie było typowe. Stały w niej dwa łóżka, od lat 80-tych dziewiętnastego wieku, tylko z materacami, dwa nocne stoliki, szafy na bieliznę i odzież. I obowiązkowo nocne stoliki, toaletka. Z czasem nowością stały się żelazne łóżka dla dzieci.
Łódzcy przemysłowcy lubili też dobre jedzenie. Na ul. Piotrkowską przychodziło się kupić tzw. delikatesowe towary. Moda na owoce południowe rozpoczęła się pod koniec lat sześćdziesiątych XIX wieku. Dużym powodzeniem cieszył się tytoń egipski, cygara z Krakowa, kawior astrachański, francuskie sardynki, holenderskie śledzie czy szwajcarskie sery. Karol Scheibler szampany sprowadzał prosto z Francji, wina i likiery z Niemiec, a curacao z Amsterdamu. On i jego goście lubili też pić wina, które kupowano w Warszawie, u Fukiera. Łódzki król bawełny sprowadzał też cygara z Hamburga, koszule z Wiednia, a kwiaty z Wrocławia.

Koneserzy win.

Na przykład Juliusz Heinzel miał własną gorzelnię, a Mayer wytwórnię wódek. Z kolei Gustaw Geyer gromadził wina francuskie i węgierskie. Juliusz Kunitzer posiadał bogaty zbiór win, wódek i koniaków. Odnotowano, że na początku XX wieku był właścicielem kolekcji pięćdziesięciu gatunków różnych trunków zgromadzonych w 749 butelkach! Natomiast Geyerowie sprowadzali do Łodzi z Drezna ananasy w konserwach, a z Berlina kalifornijskie brzoskwinie.

Łodzianki słynęły z tego, że przywiązują wagę do mody. Choć nie zawsze chwalono ich gust. Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku niezbyt pochlebnie oceniano stroje pan z Łodzi.

- Są one kosztowne, zamaszyste, krzykliwe, rzucające się w oczy barwami i połyskiem – pisała o ubraniach łodzianek Jadwiga Zalasnowska – Elzenbergowa, znana w tamtych czasach pisarka, poetka i publicystka współpracująca z ówczesną łódzka prasą.
Bogate łodzianki z lubością czytały magazyny zajmujące się moda. Na przykład „Tygodnik Mód i Powieści”. „Nowe Mody”, poświęcony kapeluszom „Journal de Modiste” czy „Mode Nacional”.

Modne żony

Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku łodzianki zakładały na siebie stroje w stylu secesyjnym. Długa spódnica, zakrywająca buty, jasna bluzka, czarne wdzianko - tak ubierała się nie jedna z pań z Łodzi około 1900 roku. Na spacer ul. Spacerową, czyli dzisiejsza al. Kościuszki modne łodzianki zakładały płaszcz, a'la pelerynkę, zimą ocieplany, długą spódnicę z czarnej tafty i sznurowane, sięgające na kostkę buty, nazywane pewnie kiedyś trzewikami.

Pod koniec dziewiętnastego wieku noszono tylko takie buty. Nie znano na przykład czółenek. Buty musiały być sznurowane, sięgające za kostkę. Te zakładane na lato mogły być zrobione z płótna.

Początkowo buty, jak to dawniej mówiono, obstalowywało się u szewców. Ale z czasem w mieście pojawiały się większe pracownie szewskie. One wystawiały wzory robionych przez siebie butów w sklepach konfekcyjnych, które zaczęto otwierać w Łodzi na początku dwudziestego wieku.

Strój pań dopełniała obowiązkowo torebka. Na przykład wykonana ze skóry krokodyla. Takie torebki trafiły do Łodzi jeszcze przed wybuchem I wojny światowej. Wtedy należały do rzadkości Z czasem, już w latach dwudziestych, zapanowała moda na takie torby. Wykonywano je nie tylko ze skóry krokodyla czy aligatora, ale też z węża. Czasem na balach łodzianki prezentowały torebki wykonane ze skóry imitującej tą z węża czy krokodyla.
Łodzianki śledziły to co dzieje się w europejskiej modzie. Często prosiły mężów, by kupił im suknie czy inne stroje prosto z paryskich salonów.
-

Krążyły opowieści o fantastycznych toaletach, płaszczach gronostajowych za 50.000 rubli i sukniach z błękitnych atłasów i morelowych aksamitów obramionych sobolami – wspominała potem Irena Tuwim, siostra znakomitego poety Juliana. - W tych to toaletach od Wortha i Paquin występowały znane z urody łódzkie królowe […] nazywano je imieniem jak panujące, owe Bebi i Lale. W Łodzi zjawiały się zresztą rzadko przelotne jak żurawie...

Taki magazyn eleganckich wyrobów męskich, damskich przy ul. Piotrkowskiej 98 prowadził Emil Schmechel To słynny Dom Buta. Ale tę nazwę nadano mu po wojnie, kiedy jego właścicielem stał się Powszechny Tom Towarowy i sprzedawał w nim buty. Nieopodal pod numerem 100 a stoi piękny secesyjny budynek „Esplanady”...

Fabrykanci ciężko pracowali, czasem się bawili, grali w bilard i wyjeżdżali do wód. Jednak w 1893 roku „Kurier Codzienny” napisał, że Łódź ma swój odrębny świat zwyczajów towarzyskich i życie odmienne... Cóż, widać że zawsze to miasto pozostawało w cieniu stolicy...

Łódzcy przemysłowcy lubili chodzić na bale charytatywne, karnawałowe. Ale jedną z ich ulubionych rozrywek były polowania. Chętnie też kupowali majątki ziemskie. Scheiblerowie posiadali Dąbrowice na Dolnym Śląsku. Poznańscy mieli dobra Nieznanowickie w okolicach Włoszczowej czy podłódzkie letniska, a Geyerowie – Zieloną Dąbrowę koło Częstochowy. Lisowice pod Koluszkami należały do Silbersteinów. Gościli u nich malarze, ludzie. pióra. Hanna Mortkowicz – Olczak, córka znanego wydawcy Jakuba Mortkowicza, bywała w Lisowicach. Wspominała pewien obiad podczas którego do stołu podawali kamerdynerzy w białych rękawiczkach, którzy bacznie pilnowali malarskiej braci, by nie poplamili obrusu. Po Inowłodzem willę mieli Urbanowscy, właściciele firmy budowlanej i zakładu kamieniarskiego. Jej wnętrze zdobiły polichromie młodego malarza, chorego na gruźlicę Kazimierza Pietrasa. Urbanowscy go wspierali finansowo.

Pierwsze samochody w Łodzi pojawiły się na początku XX wieku. W 1908 roku powstał Klub Automobilowy. Członkiem jego zarządu został Karol Bennich, który oczywiście posiadał własne auto. Luksusowy samochód miał też Jakub Hertz. Kupił go w Paryżu, w 1912 roku. Auto było 12-osobowe i mogło jechać z zawrotną jak na tamte czasy prędkością 25 kilometrów na godzinę.

- Łódzcy przemysłowcy mieli benze, mercedesy – dodaje dr Łukasz Grzejszczak. - Były z jednej strony luksusem, ale też niezbędne w prowadzeniu interesów.

Jak pisze w książce „Biedermanowie” Wanda Kuźko po zdaniu matury Lil, córka Bruno Biedemanna otrzymała w prezencie od ojca samochód marki Steier.

U wód

Najzamożniejsi łodzianie bardzo chętnie wyjeżdżali do wód, dla podratowania zdrowia. Dużą popularnością cieszyły się tzw. bady. Przede wszystkich KarlsBad, Cieplice na Dolnym Śląsku. Anna Scheibler uwielbiała jeździć do Ostendy. A Sopot upodobali sobie Herbstowie. Mieli tam swoją willę. Poznańscy lubili jeździć do Nicei. Łódzcy fabrykanci cenili również kurorty szwajcarskie. Ale podróżowali zwykle latem, wiosną.

-

Zimą rzadziej podróżowało – wyjaśnia Łukasz Grzejszczak. - Wiązało się to może z mentalnością ludzi przełomu XIX i XX wieku, że nie ma nic straszniejszego niż przeciąg, który przynosi wszystkie choroby.

Jak zauważa dr Łukasz Grzejszczak fanaberie łódzkiej arystokracji rzadko przenikały do opinii publicznej. Choć łódzka prasa donosiła, że złota młodzież z Łodzi odbywa podróże po Europie, by tam szaleć.

-

Na miejscu nie chcieli zepsuć wizerunku dziedzica przemysłowej fortuny – tłumaczy dr Grzejszczak. - Wiązało się z pewnym etosem. Do lat 90-tych XIX wieku w Łodzi dominowali przemysłowcy pochodzenia niemieckiego. Potem przybyli tu Żydzi Litwacy, po pogromach w Rosji i wielu z nich osiągnęło sukcesy finansowe. Ale przez wiele lat w Łodzi dominował ewangelicki etos. Trzeba pracować, bogactwo nie jest wstydem. Ale jednocześnie trzeba wydawać te pieniądze rozsądnie.

Choć przedstawiciele łódzkiej burżuazji bardzo chętnie wyjeżdżali do Sopotu i odwiedzali tamtejsze kasyno...Do hulaszczych rozrywek należały też tzw. wieczory męskie. Odbywały się w zamkniętym gronie, w różnych lokalach czy stowarzyszeniach śpiewaczych. Takie spotkania trwały nawet pięć godzin. Nie raz miały na nich miejsce pokazy striptizu, nie brakowało też alkoholu.

Bilard i inne rozrywki

W latach osiemdziesiątych XIX wieku w Łodzi zapanowała moda na bilard. Stoły do bilarda mieli między innymi Ludwik Grohman, Juliusz Kunitzer czy Karol Poznański. Urządzano nawet specjalne pokoje do bilarda.

O tym, że wielu fabrykantów budowało w Łodzi okazałe pałace decydowało wiele względów. Pełniły funkcje reprezentacyjną, ale były też koniecznością.
-

Tak jak koniecznością była wspaniała biżuteria żony – twierdzi dr Łukasz Grzejszczak. - W Łodzi ceniono najbardziej brylanty. Gdyby żony fabrykantów nie nosiły brylantowej biżuterii to z ich mężami nie prowadzono by interesów. Ta biżuteria była gwarantem finansowej wiarygodności męża.

Panie lubiły biżuterię, ale też traktowały ją trochę jak lokatę kapitału. W razie kryzysu można było zastawić biżuterię, choć robiono to w wielkiej tajemnicy. Biżuterię sprowadzono z Rosji, Austrii, Francji. Sprzedawano je w Łodzi w ekskluzywnych salonach, jak salon Abrahama Kantora, który działał w obecnym Grand Hotelu. Można było w nim kupić też srebra stołowe oraz szkła zachodnioeuropejskich, renomowanych hut.

Serwisy na pokaz

O bogactwie i renomie świadczyła też zastawa stołowa. Łódzka burżuazja z przełomu wieku posługiwała się zastawą liczącą po 120 sztuk sztućców.
-

Każda potrawa wymagała odrębnego serwisu – dodaje dr Grzejszczak. - Najdroższa i najbardziej pożądana była srebrna zastawa stołowa. Przełom XIX i XX wieku przynosi też różne surogaty sztuki. Nie każdego, nawet z tych najbogatszych, nie było stać na kompletną srebrną zastawę. Pojawiły się więc tzw. platery, czyli srebrzone przedmioty. Wykonywały je duże firmy, głównie warszawskie. Tam było ich najwięcej.

Łódzcy fabrykanci kolekcjonowali dzieła sztuki. Decydowali się głównie na polskie malarstwo. Zbierali między innymi obrazy wspomnianego już Wojciecha Kossaka, ale również Franciszka Żmurko, Jacka Malczewskiego, Władysława Czachurskiego. Jednym z największych koneserów sztuki w Łodzi był Henryk Grohman.

W 1874 roku 48-letni Ludwik przejął fabrykę ojca. To on stworzył potęgę rodziny Grohmanów.

Podczas I wojny światowej przebywał w Lozannie, pracował na rzecz Rady Regencyjnej, związał się z Centralną Agencją Polską, która potem stała się organem Komitetu Narodowego w Paryżu. Spotykał się m.in z Henrykiem Sienkiewiczem, przyjaźnił z Ignacym Paderewskim. W swej kolekcji miał m.in skrzypce Stradivariego i Guarneriego.

-

Paderewski odwiedzał go w Łodzi i razem grali na skrzypcach – mówi dr Łukasz Grzejszczak – Niestety skrzypce Stradivariego zaginęły podczas II Wojny Światowej.

Na ścianach jego salonu znajdującego się w willi przy ul. Tymienieckiego 24 wisiały m.in obrazy Fałata, Axentowicza, Wyczółkowskiego. Henryk Grohman zbierał też sztukę japońską. Na pewno jako jedyny z łódzkiej burżuazji. Kolekcjonował drzeworyty oraz orientalne instrumenty muzyczne. Miał też dużą kolekcję grafiki.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Łódzka burżuazja. Jak żyli przed laty najbogatsi łodzianie? O bogactwie i luksusach krążyły legendy, ale fabrykanci nie byli rozrzutni - Dziennik Łódzki

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto