To cud, że nikt jeszcze do niej nie wpadł. Za to przechodnie potykają się o wyciągnięte ze studzienki kable.
- Codziennie rano odwożę żonę, która pracuje w pobliskim żłobku - mówi Paweł Żak. - Kilka razy dzwoniłem do inżyniera miasta, a nawet na policję. Bez skutku. W piątek na moich oczach omal nie wpadła do studzienki kobieta z dzieckiem.
Pani Aldona, mieszkająca w pobliżu, wielokrotnie dzwoniła w tej sprawie na "błękitną linię" Telekomunikacji Polskiej (właściciel studzienki). Również bez echa.
- Ktoś ustawił tam tylko dwa pręty, które jednak nie są żadnym zabezpieczeniem - denerwuje się. - Nie mamy wpływu na działanie telekomunikacji - rozkłada ręce Krzysztof Konieczka z Centrum Zarządzania Kryzysowego. - Wiele osób dzwoniło w tej sprawie do nas i na "błękitną linię". My też to robiliśmy. Ja sam po raz kolejny zgłaszałem to dziś o godzinie 9.45.
Zbigniew Drohobycki z Biura Prasowego TP tłumaczy pokrętnie: - Naprawiamy studzienki kablowe, ale czasem potrzeba na to czasu, bo niezbędna jest większa przebudowa. Poza tym w Łodzi problem stanowi wstawienie nowej studzienki, gdyż nie ma ich w łódzkich magazynach.
* * * * *
Dlaczego służby miejskie, skoro wiedzą o pułapce, natychmiast jej nie zabezpieczą? Niech potem żądają zwrotu kosztów od telekomunikacji, ale niech nie umywają rąk! W końcu chodzi o bezpieczeństwo. A telekomunikacja niech nie opowiada banialuk, że "potrzeba czasu", by zakryć dziurę w ziemi.
Jak politycy typują wyniki polskiej reprezentacji?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?