Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Teatr niebopiekło – kilka słów od wyśmianych

Ewa Stołowska
Ewa Stołowska
Do tej pory byłam przekonana, że twórcy spektaklu, który został źle przyjęty nie powinni go bronić. Bo to spektakl powinien bronić się sam.

Porażka teatru niebopiekło, którą jako 33% jego składu przeżyłam, była na tyle intensywna, że pozwolę sobie jednak na kilka refleksji.

Łódzkie Spotkania Teatralne miały miejsce w dniach 11 – 14 grudnia w Łódzkim Domu Kultury. Spektakl „un esempio” pokazaliśmy dnia drugiego, w sobotę.

Była to jego dwunasta prezentacja, która zaskoczyła nas zupełnie: z każdą minutą pogłębiała się przepaść oddzielająca nas od widzów, a wypełniał ją śmiech. Pozostałych jedenaście pokazów przebiegło w skupieniu i wyciszeniu, a reakcje, których byliśmy świadkami, potwierdzały moc skonstruowanej przez nas wypowiedzi.

Tym razem dogłębnie przemyślaną, precyzyjne skonstruowaną rzecz oddawaliśmy w kompletną, trującą pustkę. Niestety, jak wiadomo, to widz ma rację. Dlatego, mimo że to najwyraźniej zbiorowe „rozumienie” ewidentnie szło w stronę, po której od zabłądzenia nie było już odwrotu, jak clowni zagraliśmy do końca. Następnie przez większą część nocy zastanawialiśmy się, co za mechanizm doprowadził do takiego, a nie innego odbioru – czy raczej, jak wynikło z lektury festiwalowej gazetki, do jego zupełnego braku.

Recenzje wydrukowane przez ŁDK w niedzielę rzuciły trochę światła na tę abstrakcyjną dla nas sytuację.

Parę słów o treści (poziom podstawowy)
Spektakl „un esempio” został wybudowany na motywach opowiadania Herlinga-Grudzińskiego „Błogosławiona, święta”. Linia fabularna, która jest tu pretekstem do naszej intymnej wypowiedzi, przedstawia się w skrócie w następujący sposób: młoda Marianna przez cztery miesiące była ofiarą zbiorowych gwałtów ze strony żołnierzy serbskich. Uwolniona, okazała się być w ciąży, ale w przeciwieństwie do pozostałych ofiar nie popełniła samobójstwa ani nie poddała się aborcji, ale zdecydowała się na urodzenie dziecka. Kościół, idąc za apelem papieża, by kobiety rodziły dziecko gwałtu, „hodował” Mariannę na świętą. Dopatrywał się w niej lekarstwa na kryzys wiary. Dziewczyna wzorowo, zdawałoby się, umarła przy porodzie. Kiedy jednak okazało się, że pochowano ją żywą, a w trumnie walczyła ze swoim przeznaczeniem, Kościół przerwał proces beatyfikacyjny.

Parę słów o modnym „łamaniu”
„[…] po pierwszym wypowiedzianym na scenie zdaniu wiedziałam, że jest źle i nie ma się nawet co łudzić, że jest to wyłącznie patetyczny wstęp, który zaraz przełamie coś zaskakującego…” – pisze Gaja.
Mnie zaskakują, poza darem jasnowidzenia Gaji, jej oczekiwania od teatru, bo wygląda na to, że biorą się one wyłączenie z powierzchownej wrażeniowości. Wielbiciele postmodernistycznego kolażu i „łamania” każdego problemu na kawałki zanim zostanie on w pełni zgłębiony faktycznie mogli przeżyć rozczarowanie! Tutaj postać konsekwentnie zapędzała się coraz dalej i coraz wyżej – od delikatnego przebłysku, że Marianna to plastyczne tworzywo na ikonę, po przymierzenie jej do niedoścignionego i jakże abstrakcyjnego, oderwanego od życia Jezusa. I nie był to ślepy wybór teatru lubującego się w patosie – wręcz przeciwnie – to świadoma decyzja, by użyć języka irytującego swą hermetycznością i nieżyciowością. Tylko patos, naszym zdaniem, pozwalał uwidocznić przepaść dzielącą cierpienie Marianny od doktryny. Tak – patos w naszym rozumieniu był skazany na porażkę i właśnie o tym chcieliśmy powiedzieć naszym spektaklem!

Pozostaje więc ubolewać, że Gaja odebrała ten język jako nasz, równając człowieka z jego aktorską wypowiedzią, nie dostrzegając, że dla teatru nie tylko słowa wypowiadane tu i teraz są ostatecznym komunikatem - komunikatem może być cały spektakl przefiltrowany przez puentę, w świetle której postać staje się ostateczną wypowiedzią wyłącznie w kontekście całościowo postrzeganych relacji na deskach.

Wygląda na to, że magiczne „łamanie” jest konieczne i zbawienne. „Łamanie” natychmiastowe, najlepiej rozegrane twarzą do widza, by dobrze odróżnił on nasz stosunek do tematu od postawy postaci wykreowanej na potrzebę sceny. Być może najskuteczniejsze są proste słowa, kwitowanie odpowiednich scen śmiechem, by widz widział, kiedy należy uruchomić krytyczne spojrzenie.

Myślcie, to nie boli
Czy z dzisiejszą publicznością, publicznością ŁST, publicznością w większości składającą się z młodych teatrów (jest to robocza generalizacja, bo nie wiem jak potraktować ten odosobniony przypadek) nie można więc spotkać się „wyżej”? Czy trzeba pokazywać, kiedy i z czego naszym zdaniem należy się śmiać, komu współczuć, nad czym ubolewać? Czy naprawdę konieczna jest przyjazna dla uszu i oczu forma i „łamanie” tego, co budzi wątpliwość, by widz tę wątpliwość dostrzegł?
„To zaproszenie do samodzielnego myślenia w subtelnej, teatralnej formie” – napisał Artur Duda po toruńskiej „Klamrze”. W istocie, my zawsze wierzymy w to, że publiczność potrafi ocenić sama – nie członków teatru, bezrefleksyjnie utożsamiając ich z kreowanymi postaciami – ale postaci, które są językiem naszej wypowiedzi.

Szacunku aż zanadto
„Może i autorzy nie uszanowali widza, zakładając, że nie mają swych poglądów na tematy religii, wojny, aborcji, mówiąc do nich głosem naiwnie pompatycznym, smutnie sztucznym, dotkliwie natarczywym” – pisze Gaja. Powtórzę: wierzymy w samodzielność. Nasz szacunek okazał się naiwny: nikt z nas nie sądził, że ktokolwiek może utkwić na poziomie niezaprzeczalnego, natarczywego patosu i uznać, że nie wątpimy w przekonania naszych postaci tylko dlatego, że konsekwentnie prowadzimy ich historie od początku do końca. To samo dotyczy zarzuconej przez Gaję czarno-białości zobrazowania problemu: my tylko wyłożyliśmy czerń i biel, wierząc, że widz samodzielnie weźmie je na paletę…

Dwa teatry rozcięte pustką
Percepcja widza, z którym mieliśmy styczność w Łodzi, operuje prawdopodobnie dwoma typami bytu scenicznego. Pierwszy to aktor repertuarowy, otrzymujący tekst do wyuczenia i postać do odegrania, z którą osobiście najczęściej niewiele ma wspólnego. Drugi to aktor tzw. teatru alternatywnego. Jest to osoba w jakimś stopniu „z życia wzięta”: na deskach bytuje najczęściej w zgodzie ze swoimi naturalnymi predyspozycjami, niemalże prywatnie, a jeśli na potrzeby wypowiedzi tworzy postać sobie obcą, odcina się od niej ironią, przerysowaniem, zastosowaniem powierzchownej imitacji zamiast poszukiwać postaci z krwi i kości. A czy nie istnieje nic pomiędzy?

Triumf popkultury
Teatr powszechnie uznawany jest za sztukę wysoką czy nawet elitarną, stanowiącą narzędzie wypowiedzi wyrastające ponad tekst albo obraz. Ale czy obowiązkiem elity nie jest posługiwanie się pogłębioną wiedzą o kulturze? Obserwując, co trafia do widzów ŁST odniosłam wrażenie, że teatr w swych kodach zbliża się do popkultury. Symbole takie jak krzyż czy złożone do modlitwy ręce są wytarte, zużyte. Teatr, który chce pokazać to zużycie i wytarcie w odniesieniu do doświadczeń zgwałconej nastolatki zostaje wyśmiany; widz tak szybko i sprawnie odcina się od potężnego bagażu kulturowego, jakim jest katolicyzm, że nawet na potrzeby języka przedstawienia nie potrafi już przywołać go w pamięci i zastosować.
Komunikatywne jest więc tylko to, co maksymalnie współczesne: być może kler powinniśmy w spektaklu zastąpić telewizją, księdza reality show, a modlitwę dziewczyny blogiem przechwyconym przez internetowych poszukiwaczy medialnej sensacji?

Niebopiekło indoktrynowało
W uzasadnieniu, skąd wziął się śmiech festiwalowych widzów jeszcze skuteczniejsza niż Gaja jest Pik, która nie dość, że pisząc o spektaklu na motywach opowiadania Grudzińskiego nie pofatygowała się, bo je przeczytać, to uznała niebopiekło za teatr katolicki (co świetnie dopełnia fakt, że w Bydgoszczy zostaliśmy jakiś czas temu posądzeni o praktyki satanistyczne).

„I odczepcie się od gwałconych na wojnie kobiet, od eksploatowania ich dramatów i zalecania modlitwy, gdy zalecić należy terapię” – pisze Pik, uznając, że nasz spektakl wcale nie dotyczył problemu cierpienia, wobec którego religia jest bezsilna, pusta i absurdalna. Swoje oburzenie powinna raczej skierować do księdza personifikującego doktrynę, nie do nas.

”I naprawdę odpuśćcie sobie w tym kontekście teksty typu Dziewczęta powstrzymajcie swe żądze, uprawiajcie sport. Widownia ŁST jest do cna zepsuta, śmiała się głośno, a chłopcy nawet mówili Nie słuchajcie go” – brnie dalej Pik przekonana być może, że Andrzej Stróż naprawdę jest księdzem, i to księdzem w najgorszym wydaniu. I niczego nie podpowiada jej zestawienie kazania z obrazem dziewczyny przeżywającej gwałt…

„Nie mówcie o cudzie i świętości, gdy trzeba serca i zrozumienia” – oto kolejne zdanie Pik, które, prawdopodobnie ku jej zaskoczeniu, podzielamy, adresując je jednak do reprezentowanej przez postać kapłana idea.

Polecamy literaturę
„I jeszcze na koniec ten motyw a la Edgar Alan Poe - budzenie się w trumnie, połamane paznokcie, rozwiane włosy...”– pisze Pik, a my zalecilibyśmy jej lekturę Grudzińskiego i unikanie posługiwania się przypadkowym skojarzeniem. To z opowiadania pochodzi przytoczony obrazek i ma on swój sens.

Pozdrowienia zza przepaści
„Ilość negatywnych uczuć, jakie wzbudziła we mnie ta teatralna produkcja jest zatrważająca i nie wiem co z nimi począć” – brzmi podsumowanie autorstwa Pik. Pozostaje mi tylko ponownie pokusić się o napisanie instrukcji obsługi przedstawienia: negatywne emocje są na miejscu: tylko kierunek nie ten – z negatywnych emocji złożyć można swój stosunek do tematu: do schematu, doktryny, religijnych haseł, do cierpienia czy samotności. Niekoniecznie trzeba je kierować przeciw teatrowi, który wierzy w inteligencję nieco większą, niż ta panicznie wykazywana w nerwowych chichotach podczas spektaklu.

Zatem pozdrawiam zza tej przepaści między nami. Do zobaczenia, mam nadzieję, za rok. Być może wtedy zobaczymy siebie nawzajem z bliska. Póki co połączmy się w bólu – dla nas tych 50 minut spektaklu tym razem także było ogromnym cierpieniem…

MM Łódź patronuje:


MMŁódź poleca:

Od redakcji: Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto! Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz nadsyłania zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście. Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich eMeMki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje Miasto.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto