Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paniczny strach przed zastrzykiem

Agnieszka Grzelak
Zespół "R 2" zabiera pacjenta do karetki
Zespół "R 2" zabiera pacjenta do karetki
- To przez ten zastrzyk! - krzyczała na izbie przyjęć szpitala matka pacjenta, którego stan pogarszał się z sekundy na sekundę. - Przecież nie robiliśmy pacjentowi zastrzyku! - broniła się lekarka i sanitariusz ...

- To przez ten zastrzyk! - krzyczała na izbie przyjęć szpitala matka pacjenta, którego stan pogarszał się z sekundy na sekundę.

- Przecież nie robiliśmy pacjentowi zastrzyku! - broniła się lekarka i sanitariusz pogotowia. - Nie dostał od nas żadnego leku, nic mu nie podaliśmy!

Reporterzy „Expressu”, którzy w sobotni wieczór jeździli z zespołem reanimacyjnym przekonali się na własne oczy, że zielona kurtka pracownika pogotowia może budzić więcej strachu niż zaufania.

Dr Renata Warężak - Kuciel z zespołu R2 zgodziła się na naszą obecność w karetce, choć niektórzy jej koledzy stanowczo nam odmówili. Cóż, zdajemy sobie sprawę, że dziennikarze nie cieszą się teraz wielką sympatią pracowników pogotowia...

Nasze pierwsze wezwanie: nieprzytomna osiemnastolatka leży na ulicy Pogonowskiego. Erką na sygnale jesteśmy na miejscu w pięć minut. A potem następne dziesięć poświęcamy na bezskuteczne poszukiwanie poszkodowanej. Karetka budzi sensację wśród mieszkańców. Lekarka kontaktuje się z dyspozytorem, który sprawdza wezwanie. Okazuje się, że to fałszywy alarm - spod podanego numeru telefonu nikt nie wzywał pogotowia.

- No tak, ktoś się dobrze bawi - komentuje załoga karetki. - Mamy system identyfikacji numerów telefonicznych, więc takich wezwań jest mniej, ale wciąż się zdarzają.

Tymczasem w dyżurce dyspozytorów zebrało się już kilkadziesiąt wezwań (jest godzina 19). Wszystkie przeznaczone dla zespołów ogólnochorobowych: wysokie gorączki, zatrzymanie moczu, choroba alkoholowa.

- Właściwie ci pacjenci powinni być przyjęci przez lekarza pierwszego kontaktu - rozkłada ręce dyspozytorka. - Ale w sobotę wieczorem nawet nie ma takiej możliwości. Na przyjazd karetki będą musieli czekać kilka godzin, do niektórych lekarz dotrze pewnie dopiero po północy. Jak zwykle odbierzemy mnóstwo reklamacji, ponaglających telefonów, mogą też paść wyzwiska...

Dziś mniej jest ludzi, którzy dzwonią pod 999 tylko po to, by obsypać Bogu ducha winną telefonistkę stekiem obelżywości. Ale miesiąc temu takich telefonów było dużo.

Pracowników pogotowia nazywano mordercami i zabójcami, porównywano ich do hitlerowców.

Nasza „erka” jedzie teraz na ul. Wólczańską. 43-letni mężczyzna cierpi na miastenię, jest też przygotowywany do operacji kardiochirurgicznej. Od czwartku dokuczają mu duszności. Sprawa jest poważna - miastenia to rzadko występująca choroba nerwowo - mięśniowa, polegająca na nadmiernej męczliwości mięśni, m.in. przepony, dlatego może prowadzić do niewydolności oddechowej.

W czasie badania mężczyzna jest spokojny, choć robi wrażenie osłabionego. Od razu otrzymuje tlen. Sanitariusz Wojciech Markiewicz podaje mu oświadczenie: „Wyrażam zgodę na badanie lekarskie, podanie leków i wykonanie czynności medycznych wskazanych ze względu na stan zdrowia”. Coraz częściej zdarza się, że chorzy boją się leków podawanych im przez lekarzy pogotowia, dlatego dyrekcja wprowadziła zarządzenie - trzeba podpisywać taką zgodę (lub odmowę).

Lekarka Renata Warężak - Kuciel decyduje, że mężczyznę trzeba zawieźć do szpitala, na neurologię. Najbliższa jest w Koperniku. Sanitariusz, kierowca i ratownik wynoszą chorego na specjalnym krzesełku.

Trwa to dosłownie chwilę, bo mieszkanie jest na parterze. Niespodziewanie stan pacjenta zaczyna się błyskawicznie pogarszać: oddycha z wielkim trudem, głośno jęczy, widać, że się dusi. Zmieniają się parametry dotlenienia. Szybka decyzja: najbliższy oddział intensywnej opieki medycznej jest w szpitalu im. Pirogowa, niemal po drugiej stronie ulicy.

Pacjent ma szczęście, że mieszka tak blisko. Już po minucie bada go anestezjolog. Na izbę przyjęć wpada zdyszana matka chorego.

- Czy taki stan był przez cały czas? - pyta anestezjolog.

- Nie, to po tym zastrzyku tak się zrobiło, wcześniej taki nie był - krzyczy zdenerwowana kobieta.

- Nie podaliśmy nic pacjentowi - sanitariusz i lekarka są równie zdenerwowani.

- Jak to, przecież na stole została jeszcze pusta ampułka - utrzymuje matka pacjenta.

Ale nie ma czasu na dyskusje. Trzeba ratować pacjenta. Szybko zostanie przewieziony na oddział. Już w windzie sanitariusze muszą podjąć reanimację.

Po załatwieniu formalności w izbie przyjęć doktor Renata przeżywa oskarżenie rzucone przez matkę chorego. Żałuje, że nie ma przy sobie papierosów. Jest zdenerwowana.

- Kazałam tylko założyć wenflon, ale nie podaliśmy mu nawet soli fizjologicznej - tłumaczy. - Najlepiej założyć wenflon wtedy, kiedy stan jest jeszcze stabilny, bo później, gdy się pogorszy, można szybko zaaplikować lek. To rutynowe działanie. Ale już, proszę, oskarża się, że podaliśmy zwiotczający pavulon (ten lek został już dawno wycofany z pogotowia - przyp. red.).

W stacji pogotowia pani doktor rozmawia z dr Januszem Morawskim, który tego dnia pełni funkcję lekarza dyżurnego województwa. Zastanawiają się, jak doszło do tak nagłego pogorszenia stanu mężczyzny chorego na miastenię. Przecież duszności miał od dwóch dni, a dusić się zaczął nagle, w ciągu kilku minut.

- A może to stres? Może przejął się tym, że pogotowie zabiera go do szpitala? - padają przypuszczenia.

Nieufność rodzin pacjentów jednych boli, innych irytuje.

Niedawno zespół R 2 otrzymał wezwanie do eleganckiego sklepu w galerii hipermarketu. Przy zasłabłej staruszce stała jej córka, która przedstawiła się jako profesor medycyny, kierownik jednej z klinik pediatrycznych. Pani profesor chciała dyrygować lekarką pogotowia, nie pozwoliła założyć pacjentce wenflonu, tłumacząc że jej córka i zięć (oboje też lekarze) zaraz dojadą i zdecydują, co dalej robić z babcią. Lekarka pogotowia widząc, że stan staruszki się pogarsza, mimo protestów, założyła wenflon, podała leki i zabrała chorą do szpitala.

- Nie mogę zrozumieć, jak lekarz może nie mieć zaufania do lekarza i wątpić w jego dobre intencje - mówi pani doktor.
Nasza następna wizyta - chora na nowotwór z przerzutami. Na miejscu okazuje się, że lekarzowi pozostaje już tylko stwierdzenie zgonu. Pacjentka przestała oddychać jakieś 20 minut temu, jeszcze przed wezwaniem karetki.

- Z tym dokumentem musi pan zgłosić się jutro do stacji pogotowia, po odbiór karty zgonu - tłumaczy lekarka mężowi zmarłej. - Niestety, lekarze pogotowia nie wydają teraz kart od razu. Ale to zaświadczenie wystarczy, by wezwać firmę pogrzebową. Proszę jeszcze przeczytać i podpisać to.

„Oświadczam, że zespół pogotowia nie udzielał żadnych informacji na temat usług pogrzebowych i zakładów je świadczących” - oświadczenia tej treści są obecnie stałym wyposażeniem zespołów karetek. Rodziny zmarłych trochę się dziwią, ale podpisują. Bardziej denerwujące jest dla nich to, że po kartę zgonu muszą iść specjalnie następnego dnia do pogotowia. Przecież w takiej sytuacji i tak ma się dużo spraw do załatwienia, a tu jeszcze i to!

Wracamy do stacji. Nie ma wezwań, więc można zjeść kanapkę, porozmawiać.

- Ciągle myślę o tym chorym na miastenię - przyznaje doktor Renata. - Dlaczego jego stan tak się pogorszył? Czuję, że to jeden z tych pacjentów, których pamięta się przez całe życie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto