Osiedle im. Motwiłła-Mireckiego w Łodzi. Poznaj historię łódzkiego osiedla na Polesiu budowanego dla robotników
Na tym osiedlu mieszkała też zmarła Krystyna Latuszewska, z domu Wróblewska. Bardzo mile wspominała przedwojenne dzieciństwo. Opowiadała nam m.in. o przygotowaniach do Bożego Narodzenia. Rozpoczynały się już w listopadzie. Wtedy jej tata schodził do piwnicy i przynosił wiklinowy kosz pełen świątecznych ozdób, które później zawieszano na choince. Pani Halina, mówiła że cała rodzina siadała wieczorami i przygotowywała ozdoby.
- Tata przygotowywał piękne ozdoby z wydmuszek - wspominała Krystyna Latuszewska. - Na przykład żołnierza w ułańskim czako, zbója z wąsami.
Pani Krystyna opowiadała, że przed samymi świętami odbywało się wielkie sprzątanie. Czuła wiele lat potem jeszcze zapach pastowanych podłóg i wykrochmalonej pościeli... W jej domu choinkę ubierali rodzice. Robili to w noc poprzedzającą wigilię. Oprócz choinkowych zabawek wisiały na niej małe, czerwone jabłuszka, cukierki, orzechy, pierniki.
- Mikołajem był zawsze ktoś z sąsiadów - wspominała pani Krystyna. - Raz założył bardzo charakterystyczne buty. Zaczęłam po nich go rozpoznawać. Tak pierwszy raz zachwiała się moja wiara w św. Mikołaja.
Między Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem osiedle Monitwiłła-Mireckiego odwiedzali kolędnicy. Byli nimi zwykle młodzi mężczyźni z Polesia. Nazywano ich „wenusami”.
- To określenie brało się z tego, że palili papierosy Wenus - wyjaśniła Latuszewska. - A robili to stojąc w korytarzach kamienic. Potem niedopałki rzucali w sufit, zostawiając ślady.
Kolędników nazywano „herodami”. Były wśród nich diabły, anioły, śmierć z kosą i Herod.
CZYTAJ DALEJ >>>>