Pod autem zarwały się stare betonowe płyty. Nie przyniosły efektu telefony do centrum zarządzania kryzysowego, Telekomunikacji Polskiej (właściciel studzienki), a także policji. Pan Maciej mógł wezwać pomoc drogową, ale liczył, że jak sprawą zajmie się któraś ze służb, to od razu zabezpieczy studzienkę, żeby nikt inny w nią nie wpadł.
- Kilka razy telefonowałem do TP, by ktoś z pracowników zainteresował się sprawą, ale bezskutecznie. Za każdym razem panie mówiły, że nadają sprawie odpowiedni bieg - opowiada pan Maciej.
- W nocy z niedzieli na poniedziałek, a wpadłem do studzienki ok. godz. 23, usłyszałem, że nic nie zrobią, ponieważ nie mają ekipy. Ale ponieważ sprawie zostaje przydzielona klauzula "pilne", rano ktoś się ze mną skontaktuje.
Nikt tego nie zrobił.
- Przed południem ponownie zadzwoniłem więc do TP - kontynuuje opowieść poszkodowany. - Znowu usłyszałem zapewnienie o rychłym zajęciu się moim autem i studzienką.
Równocześnie pan Maciej powiadomił centrum zarządzania kryzysowego (inspektorzy próbowali skontaktować się z telekomunikacją, ale bezskutecznie) i policję. Funkcjonariusze odstali przy pandzie prawie dwie godziny, sporządzili notatkę służbową i odjechali. Właściciel auta ponownie zatelefonował do TP. Telefonistka powiedziała, że nadaje sprawie klauzulę "zagrażające życiu i zdrowiu".
- I to poskutkowało - dodaje pan Maciej.
- Około godziny 16 w poniedziałek przyjechała ekipa pracowników telekomunikacji, wyciągnęła mój samochód i zabezpieczyła studzienkę. Auto podczas jazdy ściąga na lewą stronę, dlatego pojadę do mechanika i będę domagał się od telekomunikacji odszkodowania.
Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?