Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zmiana dyrektora ZDiT nie wystarczy, żeby jeździło się lepiej

Piotr Brzózka
fot. Grzegorz Gałasiński
A mnie jest już właściwie wszystko jedno. Kto zarządza łódzkimi drogami, kto za nie odpowiada głową, jakie ma pomysły, co obiecuje.

Jestem kierowcą, co rok niszczę zawieszenie na dziurach, co rok przedzieram przez śnieg. I już nie potrafię powiedzieć, czy w tym roku jest mi lepiej czy gorzej, mam wrażenie, że wciąż jest tak samo. W Zarządzie Dróg i Transportu, jeśli sprawę symbolicznie spłycić do personaliów - dyrektorzy zmieniają się tak często, że nawet gdyby mieli doskonałe pomysły, to i tak zmieniają ich nowi, którzy mają pomysły jeszcze doskonalsze. Dlatego ze sporą dozą obojętności przyjąłem wiadomość, że nowy szef ZDiT pracował wcześniej w policji i że może będzie musiał urzędników stawiać na baczność. Czy postawi, czy to pomoże? Na pewno sam nowy dyrektor nie wystarczy na łódzkie dziury, nawet jeśli byłby umysłem genialnym i jakimś cudem udało mu się przepracować przynajmniej do następnych wyborów. Bo oprócz dyrektora potrzebne są pieniądze, jasne priorytety, koordynacja prac wszystkich służb, które mogą grzebać w naszym asfalcie, a także zwykły rozsądek, wyobraźnia i... odrobina empatii. Bo kierowca to też człowiek.

W 2010 roku powstała platforma wymiany informacji między urzędnikami. Mogą z niej korzystać ZDiT, Łódzka Spółka Infrastrukturalna, Zakład Wodociągów i Kanalizacji. Brawo. Dzięki temu od roku 2010 nie powinny się powtarzać sytuacje, gdy jedna spółka wymienia nawierzchnię, a druga ją pruje, by wymienić rury. Piszę z sarkazmem, że "już od roku 2010", bo czyż nie powinno to być oczywiste od zawsze? W Łodzi najwyraźniej nie było. Szczerze mówiąc, gdyby prokuratorzy się wysilili, pewnie mogliby w kilku przypadkach dopatrzeć się znamion niegospodarności. Bo czy można inaczej nazwać kilkukrotne lanie asfaltu na tym samym odcinku drogi?

Szczytowym osiągnięciem był remont al. Jana Pawła II obok skrzyżowania z al. Mickiewicza. Na początek wymieniono tu nawierzchnię. Potem, latem 2009 roku asfalt zerwali robotnicy Łódzkiej Spółki Infrastrukturalnej. Kierowcy wyli ze wściekłości stojąc w gigantycznych korkach na drogach objazdowych. A remont, który miał się skończyć w połowie sierpnia przeciągał się i przeciągał. W ŁSI tłumaczono, że pod ziemią natrafiono na... nietypowe połączenia rur. No i że teraz trzeba takie sprowadzić. Dni leciały, zbliżały się mistrzostwa Europy w koszykówce i siatkówce w pobliskiej Arenie. Żeby kierowcom w tym czasie lepiej się jeździło, w ŁSI postanowiono... zasypać dotychczasowe wykopy i wrócić do nich jesienią.

Patrząc z boku można powiedzieć, że w takich sytuacjach brakowało po prostu zdrowego rozsądku. Niektórzy przekonują, że nie o rozsądek chodziło, a brak przepływu informacji. Często szef jednej spółki nie wiedział, jakie plany ma szef drugiej. Tylko co to obchodzi kierowców. W każdym razie obchodzić nie powinno. ZDiT to miasto Łódź, ŁSI to miasto Łódź. Dla kierowców ich nazwy, struktury, plany nie mają żadnego znaczenia, zza kierownicy widać tylko, że miasto nie daje sobie rady. Jeśli wierzyć zapewnieniom Dariusza Jońskiego, byłego wiceprezydenta odpowiedzialnego za drogi, powinniśmy o tym pisać w czasie przeszłym, według niego wymiana informacji działa, a inwestycje planowane są z głową.

No, ale oto mamy luty 2011 i słyszymy, że ZDiT ogłasza przetarg na modernizację wiaduktu na ul. Przybyszewskiego w 2012 roku. Być może zostanie on zburzony, a nawet jeśli nie, to i tak zerwana będzie nawierzchnia. Tymczasem nowy asfalt wylano tu... latem ubiegłego roku. Czyli znów wszystko na opak, wbrew logice. Joński przekonuje, że pieniędzy nie zmarnowano, bo droga była w katastrofalnym stanie, zresztą w ubiegłym roku nie było planów przebudowy wiaduktu...

Wszystkiego zaplanować się nie da, ale czy nie można się wykazać większą wyobraźnią? Czy remontów kluczowych ulic nie można próbować planować na kilka lat do przodu? Przecież ten sam Dariusz Joński mówi, że żywotność nowego asfaltu to 8 lat.

Karuzela stanowisk w ZDiT kręci się szybciej niż gdziekolwiek indziej i nie tylko w związku z wyborczym kalendarzem. W ciągu 2 lat instytucja miała... 7 dyrektorów. Alina Giedryś, Teresa Woźniak, Paweł Bińczyk, Włodzimierz Maciejewski, Lech Kwiecień, Maciej Winsche, Krzysztof Pacholski.

Alina Giedryś odeszła na... urlop. Był koniec roku 2008. W tym czasie jej gabinet zajęła Teresa Woźniak. Miała łączyć dwie funkcje - prezesa ŁSI i dyrektora ZDiT. Choć teoretycznie przyszła na 2-tygodniowe zastępstwo, prezydenci miasta postawili przed nią ambitny plan skoordynowania prac obu instytucji. Została na dłużej niż 2 tygodnie, choć też niezbyt długo. W marcu zrezygnowała. Nieoficjalnie komentowano, że nie zdołała się przebić z pomysłami, ona sama stwierdziła, że praca na dwóch etatach jest ponad jej siły.

Po niej nastał Paweł Bińczyk, który kadrowo przewietrzył ZDiT i szybko stracił posadę. Jego obowiązki przejął Włodzimierz Maciejewski. Kolejny dyrektor Lech Kwiecień przyszedł do pracy na 3 dni, po czym udał się na... urlop. Bo urlop był wcześniej planowany - wyjaśniała jego rzeczniczka. W tym czasie w ZDiT została jego zastępczyni, tyle że ona zajmowała się sprawami ekonomicznymi, nie drogami. ZDiT dopiero szukał zastępców dyrektorów ds. dróg, inwestycji i transportu masowego.

W tym miejscu zatrzymajmy się na dłużej. Dyrektor bawił na urlopie, a przez miasto przetaczała się burzliwa dyskusja na temat traktowania kierowców przez urzędników. Właśnie wtedy zabrakło empatii. Miasto pełne było wykopów, czy to poczynionych przez ZDiT, czy przez ŁSI. Wykopy były, tylko nikt w nich nie pracował. Po co więc grodzono drogi? Przykładów było sporo. Radwańską zagrodzono w środę, robotnicy pojawili się w piątek. Na Krakowskiej barierki stanęły w poniedziałek, do wtorkowego popołudnia nie prowadzono tu żadnych prac. Gdańska przy Zamenhofa - wykopów od groma, robotników zero. Podobno była godzinna przerwa śniadaniowa. A czym można było wytłumaczyć fakt, że w czasie remontu ronda Lotników Lwowskich robotników brakowało całymi dniami?

Być może problem z drogami jest podobny do tego, który występuje w dużej części sektora publicznego. Otóż ZDiT i inne tego typu instytucje nie mają klientów. Co najwyżej petentów - jeśli tak można powiedzieć o kierowcach. W każdym razie drogowcy niczego nie muszą nam sprzedać. Chyba nie jest przypadkiem, że najlepiej utrzymane zimą są parkingi i uliczki wokół centrów handlowych. Dlaczego? Bo hipermarkety mają klientów i nie mogą sobie pozwolić na ich utratę.

Gdy spadł pierwszy tej zimy śnieg, znajomy profesor opowiadał mi - a nie była to przypowieść, lecz samo życie - jak pogiął koła na łódzkich drogach. Ale mniejsza o profesora. W warsztacie, gdzie zajechał w celu naprawy, spotkał Włocha któremu ten sam niefart się przytrafił. Szybko nawiązali nić porozumienia. Okazało się, że Włoch przyjechał do Łodzi na rekonesans. Jego firma planowała tu inwestycję. Planowała, bo już nie planuje. Rozwścieczony Włoch oświadczył profesorowi, że do Łodzi nigdy więcej nie zawita. Przekazał pozdrowienia dla naszych drogowców...

W świecie futbolu furorę swego czasu zrobiło hasło "kasa, misiu, kasa". Przy drogach kasa to też klucz do sukcesu.

Tegoroczny budżet ZDiT przekracza 700 mln zł i jest o 120 mln większy, niż rok temu. Ale z tego grubo ponad 300 mln zł przeznaczone jest na finansowanie komunikacji. Na inwestycje przeznaczono ponad 200 mln zł, ale z tych pieniędzy spora część pójdzie nie na prace budowlane, a np. przygotowanie dokumentacji. 40 mln zł idzie na zimowe i letnie utrzymanie dróg - to niestety o 17 mln mniej, niż w 2010 r.

Na bieżące utrzymanie ZDiT (w tym pensje dla 207 osób) przeznaczono 12 mln zł. Za to na bieżące łatanie dziur ZDiT ma tylko 9 mln zł. Nowy dyrektor odpowiada, że gdyby miał około 20 milionów, to by było akurat. No ale nie ma. Poza tym nawet on sam przyznaje - jak najbardziej słusznie, że wylewanie łat to wydatek do powtórki najpóźniej za rok.

Nie trzeba być z wykształcenia fizykiem, żeby wiedzieć, że woda wypełniająca każdą najmniejszą szczelinę, zamarzając wcześniej czy później doprowadzi do wykruszenia wylanej łaty. Dlatego wszyscy, łącznie z Pawłem Paczkowskim, nowym wiceprezydentem odpowiedzialnym za drogi wiedzą, że zamiast łatać dziury, lepiej jest kłaść "dywaniki", czyli wymieniać całą nawierzchnię. Że może wyjść nawet kilkanaście razy drożej - to fakt. Ale za to starczy na 8 czy 10 lat. Może warto na szeroką skalę zastosować zasadę, że biednego nie stać na tanie rzeczy. Może zrobić drożej, a na trwałe. O tym, że warto wymieniać całe fragmenty jezdni, zamiast łatać dziury, przekonany jest też Joński. Podaje przykład ulicy Sienkiewicza, którą na odcinku od Piłsudskiego do Narutowicza udało się gruntownie wyremontować za 1,9 mln zł, a więc relatywnie niewielkie pieniądze.

A teraz o śniegu. W 2010 r. Lecha Kwietnia zastąpił na stanowisku dyrektora ZDiT Maciej Winsche. Urzędował przez rok, zrezygnował ze stanowiska krótko po ostatnich wyborach. Jak uzasadniał, w związku z nieprzychylną wobec niego atmosferą. Czy na nią zasłużył? Kierowcy zapewne odpowiedź znają i nie ma co ich opinii przypisywać podłym manipulacjom mediów, czy grze politycznej.

Choć to już historia, pochylmy się nad nią chwilę. Był koniec listopada. Od soboty meteorolodzy trąbili o nadchodzących śnieżycach. W niedzielę Winsche w TVN 24y deklarował, że miasto jest gotowe, a dzięki doskonałemu systemowi odśnieżania kierowcy pojadą po czarnych ulicach. Nadszedł poniedziałek, a miasto zostało sparaliżowane, jakby nawiedził je kataklizm stulecia.

Śnieg leżał, dyrektor wydawał się urażony krytyką. Przekonywał, że winne są TIR-y, które blokują jezdnie.

Krytykowaliśmy, ale czekaliśmy. We wtorek samochody utykały w śnieżnej pułapce na ulicy Karskiego, obok Manufaktury. W środę, dwie doby po ustaniu dużych opadów auta z trudem pokonywały skrzyżowanie Mickiewicza-Żeromskiego - wciąż niewystarczająco odśnieżone. Czy technicznym problemem było doprowadzenie nawierzchni do porządku? Chyba nie, w każdym razie Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad potrafiła sobie z tym poradzić. Już w poniedziałek droga np. w Ksawerowie była czarna.

Wiceprezydent Paweł Paczkowski mówił nam niedawno w wywiadzie, że zabrakło wtedy organizacji i komunikacji między służbami. Dopiero na końcu zauważył, że miasto nie miało po prostu podpisanych wszystkich umów na odśnieżanie (choć przecież to nie jest w żadnym razie kamyczek do jego ogródka, nie on był u steru, gdy umowy trzeba było podpisać).

Wokół umów zrobiła się burza, środowisko SLD próbowało ratować sytuację przekonując, że winny jest prezes Zakładu Drogownictwa i Inżynierii, bo nie dał ZDiT-owi nieodpłatnie swojego sprzętu, prezes ZDiI odpowiadał, że za taki numer czekałby go prokurator. Prezesi, politycy, samorządowcy się kłócili, a co trzeźwiej myślący zastanawiali się: a co to kogo obchodzi. Kto, komu, za ile - to znów dość wtórne rozważania wobec tego, że miasto po prostu nie dało rady. Zresztą nie pierwszy raz.

Sytuacja o której wspominam miała miejsce przed II turą wyborów samorządowych. W TVN 24 śledziłem debatę prezydencką w Krakowie. Okazało się, że miasto o porównywalnej wielkości puszcza na drogi ponad 200 pługów. W Łodzi, przypomnijmy, sytuację próbowało w tym czasie opanować 50-60 pojazdów. Teraz jest ich, po podpisaniu umów - 76.

Zasadą w Łodzi jest też, że pługów nie ma na ulicach w godzinach szczytu. W ZDiT tłumaczą, że wozy zjeżdżają do bazy, by nie utrudniać ruchu. Takie tłumaczenie słyszymy od lat.

Pod rozwagę drogowcom przed kolejną zimą poddajemy jednak pomysł, by za rok spróbowali jednak sparaliżować miasto pługami właśnie w godzinach szczytu (jeśli spadnie śnieg oczywiście). Zapewne większość łodzian poczuje się lepiej - przynajmniej psychicznie - stojąc w korku za pługiem, niż w zwałach śniegu. No i miasto będzie sprzątnięte.

Kontrole, lepszą koordynację remontów - rozmowa z Krzysztofem Pacholskim, nowym dyrektorem ZDiT
Pańskie wejście do Zarządu Dróg i Transportu anonsowano jako nadejście rządów twardej ręki. A to znaczy, że w ZDiT potrzebna jest twarda ręka.

Pracowałem na wysokim stanowisku w policji, wcześniej także w jednostkach Ministerstwa Obrony Narodowej i Straży Granicznej. Na różnych stanowiskach kierowania kierowniczych, ale zawsze odpowiadałem za logistykę, także za komunikację. Ta twarda ręka jest tu potrzebna, bo "jaki koń jest, każdy widzi". Sądzę, że powierzono mi to zadanie na podstawie opinii, które na mój temat zebrano. Tu trzeba sytuację zdiagnozować i szybko doprowadzić do stabilizacji.

No i jaką Pan postawił diagnozę?
Gdyby było wszystko w porządku, to kogoś takiego jak ja by tutaj nie było. Ja tu jestem od trzech tygodni, ale zdążyłem zlecić kontrole dotyczące nieuregulowanej sytuacji jeśli chodzi o sprzątanie przystanków i czekam na wynik. Za wcześnie na wnioski.

Ale Pan tej pracy nie wziął w ciemno. Powie Pan co chce w ZDiT zmienić?
Mam pomysły, ale na razie ich nie upublicznię. Chcę się najpierw skonsultować. Bo inaczej to może zadziałać jak hamulec wsteczny: osoby, które doszłyby do wniosku zbyt wcześnie, że te plany dotyczą ich, mogłyby przestać angażować się w pracę.

Czyli chce Pan zwalniać.
Najpierw diagnoza, potem skutki. Tu jest bardzo dużo bieżących spraw. Moi podwładni odczują, że będę ich mocno rozliczał z ocen, dlaczego remont odbywa się na tej, a nie innej drodze, tak aby nie dochodziło do sytuacji, że w jednym roku droga jest wykonana, a w następnym wchodzi firma, która robi kanalizację.

Ale takie sytuacje bywały, nawet co kwartał, a nie co rok. Tak trudno skoordynować remonty?
Od kiedy jestem tu dyrektorem rozmawiałem o tym z Łódzką Spółka Infrastrukturalną dwa razy. Podjęliśmy m.in. temat zrealizowanych przez ŁSI zadań zakończonych plus te, które dobiegają końca. ZDiT wejdzie tam, gdzie oni już zakończyli. Tempo i harmonogram ustali plan, który jest przygotowywany.

ZDiT ciągle coś łata, a dziur przybywa. To tylko problem pieniędzy, czy z samym ZDiT jest coś nie tak?
To kwestia nie tylko pieniędzy, ale także egzekwowania gwarancji od wykonawców za wykonaną pracę. Zleciłem kontrolę wszystkich dróg, na które posiadamy jeszcze gwarancję, a one już mają ubytki.

A budżet na ten rok Pana zachwyca?
Jeśli chodzi o ludzi i sprzęt do wykonania inwestycji, to tak. W zeszłym roku ZDiT dysponował sumą 80 mln zł, teraz to 215 mln zł, czyli znaczny wzrost. Ale jeśli chodzi o utrzymanie dróg, to jest to kwota 45 mln zł. Ale w tym są różne zadania. Przy przetargu na "łatanie" zamknęliśmy się w kwocie 9,5 mln zł.

A ile potrzeba na to, by w drogi były cacy i kierowcy wszyscy zadowoleni?
Co najmniej dwa razy tyle. Ale łatanie dziur to zadanie zbyt proste, by stanowiło dobre rozwiązanie. W takim przypadku spokój byłby może rok, nikt by nie pomstował. By ten problem rozwiązać trzeba odtworzenia utwardzonego podłoża i położenia zupełnie nowej nawierzchni. Po określeniu kwoty, która pozwoli przeprowadzić inwestycje, a nie tylko remonty, udam się się do skarbnika miasta i ponegocjuję. Nie wiem, czy miasto będzie na to stać, ale ja jestem dobrej myśli.

Na razie to ZDiT stać na przepuszczanie pieniędzy przez palce. Mam na myśli fatalne wykorzystanie budżetu na inwestycje w 2010 roku.
Na komisji finansów aż przykro było tego słuchać. Poprzednie kierownictwo miało do dyspozycji 80 mln zł, z czego wydało 49 mln zł. I w tej kwestii zleciłem osobom odpowiedzialnym sporządzenie notatek, by wyciągnąć wnioski i nie dopuszczać do takich sytuacji. Na razie czekam i nie chcę oceniać, bo wyciągając pochopne wnioski mógłbym skrzywdzić niewinnych. W ubiegłym roku wymieniono tu kadrę kierowniczą, nie chcę więc działać pochopnie. A te niewykorzystane 30 mln zł już dla nas nie istnieje, radni przekazali je na inne cele.

Może problem ZDiT leży w samym ZDiT? W ciągu dwóch lat Pan jest już siódmym dyrektorem. Każdy przyprowadzał swoich ludzi, którzy szybko zyskiwali pewność, że są tu tylko na chwilę.
Zgadza się. Zbyt częste zmiany osobowe to także zmiany koncepcji zadań. Nie twierdzę, że tak było, ale tutaj o pewnych decyzjach mogły decydować względy towarzyskie. Ktoś odchodził, ktoś szedł na zwolnienie, tu być może nie przekazywano sobie zadań przez te częste zmiany kadrowe. Ja chcę sytuację w ZDiT ustabilizować.

Fotel szefa ZDiT to w Łodzi fotel z funkcją katapulty. Chce Pan na nim zasiąść na dłużej?
Ja dam z siebie wszystko, ale wyroki kadrowe są niezbadane. Tak się składa, że w swoim życiu zawodowym miałem do wykonania raczej trudne zadania i zazwyczaj je wykonywałem. Ja chcę tu zrobić porządek, a jak już to zrobię, być może przełożeni poślą mnie na inny trudny odcinek lub pozostawią na obecnym stanowisku. Kto wie...
Rozmawiał Marcin Darda

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Drożeją motocykle sprowadzane z Niemiec

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zmiana dyrektora ZDiT nie wystarczy, żeby jeździło się lepiej - Łódź Nasze Miasto

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto