MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Wydurnianie na ekranie - rozmowa z Szymonem Majewskim

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska: Kończy pan w tym roku czterdzieści lat. Nadszedł czas na podsumowanie? Szymon Majewski: - Według wszystkich kobiecych teorii, powinno mi teraz "odwalić".

Anna Gronczewska: Kończy pan w tym roku czterdzieści lat. Nadszedł czas na podsumowanie?

Szymon Majewski: - Według wszystkich kobiecych teorii, powinno mi teraz "odwalić". Powinienem oglądać się za młodymi dziewczynami, opuścić rodzinę. Wpaść w roczny albo dwuletni szał, który niektórym podobno w ogóle się nie kończy.

I "odwali" panu?

- Nie wiem. Biorąc pod uwagę, że odwaliło mi dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat temu, teraz nie powinno. Oczywiście nie w sensie seksualnym! Ogólnie jestem człowiekiem, któremu ciągle "odwala". Myślę, że mi to teraz już nie grozi. Gdybym nie kontrolował się przez lata, nie kultywował w sobie tego szaleństwa, to mogłoby mi teraz maksymalnie odpalić. W pracy mam tyle atrakcji, że inne nie są mi potrzebne. Mam tyle wariactwa naokoło siebie, że nie ma sensu szukać tego w życiu prywatnym.

Często ci, co rozśmieszają innych, na co dzień są ponurymi ludźmi. Pan też?

- Różnie bywa. Czasem łapię "doły", a jestem taką dosyć wrażliwą duszą. Te wszystkie sprawy, które dotyczą innych osób, dotyczą też mnie. Dzieci mają w szkole kłopoty, są problemy rodzinne. Tak samo jak inni muszę zapłacić podatki. Na szczęście to, co robię, mnie chroni. To mój układ immunologiczny. Niektórzy muszą łykać pigułki na poprawienie nastroju, a ja wymyślam sobie kolejny program, sytuacje. Trzymają mnie przy życie.

Im większy "dół", tym lepsze pomysły?

- Dokładnie! Najfajniejsze rzeczy wymyślało mi się, gdy były jakieś konflikty międzynarodowe. Pamiętam, gdy na Bałkanach Amerykanie bombardowali Belgrad, Rosjanie wysyłali swoją flotę. Byłem przekonany, że to początek trzeciej wojny światowej. Wtedy uciekałem w wymyślanie żartów. Najfajniejsze szły w Radiu Zet, w którym pracowałem. Praca to dla mnie najtańszy prozac. Porównuję to do działania samowaru. Para musi mieć gdzieś ujście, bo inaczej go rozsadzi.

Mówi się o panu jako o człowieku o najwyższym w Polsce poczuciu absurdu. Zgadza się pan z tym?

- Nie wiem, czy najwyższym w Polsce, ale coś w tym jest. Program Szymon Majewski Show jest miksem różnego rodzaju poczucia humoru. Pojawiają się w nim czasem rzeczy wbrew temu, co zawsze chciałbym wymyślać. Wynika to z przekory lub chęci zaskoczenia siebie. Jestem spod znaku Bliźniąt i nie lubię się nudzić. Całe życie nie można robić tego samego. Wymyślam inne grepsy, konwencje, przyjmuję pomysły, których wcześniej nie brałbym pod uwagę.

Nie przekracza pan czasem tymi pomysłami granicy dobrego smaku?

- Staram się nie robić krzywdy osobom słabym i bezbronnym. Politycy to ludzie władzy, korzystający z jej przywilejów. Nie są słabymi istotami, więc można upuścić im trochę powietrza z tego balona. Bywa, że pojawia się świński greps, zostaje przesunięta granica, by sprowokować innych. Ale nie robię tego na siłę.

Politycy się pana boją?

- Niektórzy na pewno tak. Jednak wielu politykom robi dobrze, że pojawiają się w moim programie. Bywają nawet tacy, którzy uważają, że za rzadko są w programie, jak na przykład poseł Senyszyn. Wiadomo, że robimy sobie z polityków żarty. Niektórzy twierdzą, że wszystko jest OK, ale może wewnątrz trzymają urazę? Gdyby spotkali mnie w lesie, to puknęliby mnie z czoła... Zapraszam polityków do udziału w programie. Wystąpili w nim m.in. Stefan Meller, Hanna Gronkiewicz-Waltz. Odmówił premier Kazimierz Marcinkiewicz.

Dlaczego?

- Tłumaczył, że nie ma czasu. Ale napisał list i zapewniał, że ma podobne do mojego poczucie humoru. List i paczkę przysłała mi nawet Mania Kaczyńska.

Proponował jej pan udział w programie?

- Nie. Robiliśmy sobie żarty z tego, jak wchodziła z reklamówką do samolotu. Żartowaliśmy, że są w niej dwie kanapki. Pani prezydentowa przysłała nam potem reklamówkę. Napisała, że skoro jesteśmy tak dobrze poinformowani, że są w niej kanapki, to zrobiła je specjalnie dla nas. Prosiła tylko, żeby nie nakruszyć. Bardzo mi się to spodobało. To świadczy o tym, że choć na co dzień się pieklimy, scena polityczna jest nerwowa, to generalnie wszyscy trochę się wspólnie bawimy. Myślę, że humor, który jest w moim programie, pełni rolę pokojowej misji ONZ. Gdy w ostatnim programie przed przerwą świąteczną przebrałem się za Mikołaja i ustawiłem samochód przed Sejmem, to ludzie nie wierzyli, kto mnie odwiedzał.

Kto więc pana odwiedził?

- Wojciech Wierzejski, Jacek Kurski, przyszedł nawet Roman Giertych. Z ministrem Giertychem wymieniliśmy się marynarkami. Choć mamy różne pomysły na życie, to razem się bawiliśmy. Pana Wierzejskiego pogłaskałem nawet po głowie. Niektórzy w to nie wierzyli, myśleli, że zrobiłem to komputerowo. Cieszę się, że choć należą do konserwatywnych partii, przyszli do tak luzackiego programu.

Minister Giertych nie pytał o sprawę sądową, którą chciał mu pan wytoczyć, bo nie mógł przed laty skorzystać z amnestii maturalnej?

- Nie, bo wiedział, że był to greps. Kiedy pojawiły się informacje o tym, że chcę wytoczyć sprawę ministrowi Giertychowi, zadzwonił do mnie. Żartowaliśmy sobie. Zdziwiłem się, że jedzie pociągiem, a nie swoją limuzyną. Powiedziałem, że nawet nie dwoma. Zażartowałem sobie, że Roman Giertych jeździ dwoma limuzynami. Jest tak duży, że jedna jego połowa wsiada do jednej, druga do drugiej. Bardzo się z tego śmiał. Powiedział, że da mi szkolny mundurek, ja zaoferowałem mu marynarkę. Wymieniliśmy się je w świątecznym programie.

Nie uwierzę, że żaden polityk się na pana nie obraził?

- Obrażona poczuła się poseł Danuta Hojarska. Między innymi tym, że pokazaliśmy ją w białych rajtuzach. Stwierdziła, że w takich nie chodzi. Myślę, że niesłusznie się obraziła. Program jest krzywym zwierciadłem. Pokazując spoconego Ryszarda Kalisza, nie sugerujemy, że na co dzień jest spocony i się nie myje. Jak się komuś dymi z włosów, też nie znaczy, że tak jest zawsze. To nasza nadinterpretacja. Trzeba nabrać do tego dystansu. Ja też nie chodzę codziennie w strojach, w których występuję w programie.

Pani Hojarska zamierzała pozwać pana do sądu. Jak skończyła się ta sprawa?

- Nawet nie wiem, jakie są jej losy. Może pani Danuta czeka z utęsknieniem na nową serię programu?

Zyta Gilowska stwierdziła, że w programie wygląda jak jakieś wulgarne babsko...

- Musimy wykorzystywać przerysowania, bazować na przegięciach, wyolbrzymiać czyjeś cechy. Jeśli ktoś mówiąc, trochę pluje, to u nas w programie będzie wylewał hektolitry śliny. To jest zabawa. Szkoda, że niektórzy mają problem z dystansem do siebie. Ale ma to każdy obóz rządzący. Nagle zachwyca się władzą, ma misję do spełnienia, więc chce być bardzo poważny. Mój program odbierany jest jako antypisowski. Tylko, gdy pracowałem w radiu śmiałem się z SLD. Dzwoniono na czerwony telefon Radia Zet i oburzano się, że wyśmiewam się z Kwaśniewskiego i Millera. Gdyby SLD było dziś przy władzy, też bym się z nich śmiał.

Jak to się stało, że został pan specjalistą od sterylizacji narzędzi chirurgiczny?

- Nie jestem wykształcony w tym kierunku, mam tylko odpowiedni papier. Moja świętej pamięci mama zawsze mówiła, że powinienem zdobyć jakiś papier, bo nie wiadomo, czy nie wróci komuna i nagle będą weryfikować, czy mam dokument na to, co robię. A to, co robię teraz na oczach milionów, robiłem w podstawówce na oczach klasy. Wydurniałem się też w liceum. Słowo to ma dziś inne znaczenie. Bardziej szlachetne, bo to teraz sprawowanie władzy.

Nauczyciele mieli z panem kłopot?

- Zwłaszcza w liceum, bo wtedy zacząłem ostro fikać. Do szóstej klasy podstawówki byłem bardzo grzecznym chłopcem. Potem mi odwaliło. Poczułem się bardzo kochany i zacząłem testować cierpliwość niektórych. Ci, co mnie bardzo lubili, wybaczali. Z pozostałymi miałem kłopoty. Teraz tak samo jest z widzami. Ci, którzy mnie lubią, wiedzą, że jestem naturalny, będą mi wybaczać. Ci, którzy nie godzą się na tak rozgiglanego faceta w telewizji, wkurzą się i zaczną protestować.

Teraz chodzi pan na wywiadówki swoich dzieci?

- Chodziłem, ale ostatnio mam za mało czasu. Trudno mi na nich było. W szkole byłem nadpobudliwy. Nie jakimś chuliganem, ale takim pomysłowym Dobromirem. Ciężko mi było na zebraniach wysłuchiwać rzeczy o synu lub córce, które pasowały do mojej biografii. Trudno było wrócić do domu i powiedzieć, by tego nie robili. Co gorsza, oni wiedzieli, że ja też to robiłem. Tłumaczyłem więc, żeby przestali, to oszczędzą sobie kłopotów.

Rozumieją?

- Myślę, że tak. Wydaje mi się, że udało mi się wychować rozsądne dzieci. Głównie dzięki pomocy żony. Stanowi przeciwwagę dla moich pomysłów. Jest bardzo rozsądna.

Ciężko jej wytrzymać z panem?

- Czasem pytają ją o to koleżanki. Myślę, że ciężko. Zbliża się 8 marca, więc można złożyć hołd wszystkim kobietom, które wytrzymują z takimi facetami jak ja. Moja nadpobudliwość, aktywność sprawia, że działam z ponaddźwiękową prędkością. Kiedy rano wstajemy, to żona przeciera oczy, a ja zrobiłem już dziesięć pompek, dwadzieścia brzuszków, umyłem zęby i stoję nad nią, pytając co dalej? Nie trzymam emocji. Jestem wybuchową osobą. Lubię się oczyścić ze słów, myśli. Niekiedy działa to źle.

Ma pan ADHD?

- Dzwonili do mnie ludzie z towarzystwa ADHD i powiedzieli, że jestem przykładem człowieka z tym zespołem. Jednak podejrzewam, że nie mam bardzo uciążliwej, agresywnej postaci tego zespołu. Nie byłem niegrzecznym dzieckiem. Nie mogłem tylko usiedzieć w ławce. Czterdzieści pięć minut było dla mnie dramatem...

Dlaczego nie skończył pan studiów?

- Byłem jedną nogą, jako wolny słuchacz, na wydziale wiedzy o teatrze warszawskiej PWST. Szybko okazało się, że mam inne pomysły na życie. Zakochałem się, nic nie chciało mi się robić. Siedzenie przez półtorej godziny na wykładzie było straszną rzeczą. Znałem przyjemniejsze rzeczy niż ślęczenie nad podręcznikami. Byłem już wtedy didżejem w Radiu Zet. Dyżury miałem w nocy, więc potem spałem na dwóch pierwszych godzinach wykładów. Może to i fajne studia, ale pisać przez całe życie recenzje? Lepiej dawać pretekst do ich pisania.

Niedługo na rynku ukaże się pana książka. Co to będzie?

- Wywiad rzeka "Showman, czyli spowiedź świra". Opowieść o moich doświadczeniach, rodzinie. Wiele będzie o moim dziadku. Ci, którzy szukają źródeł mojego poczucia humoru, znajdą je u dziadka.

Kim był pana dziadek?

- Oficerem AK, powstańcem warszawskim. Gdy miał 14 lat został sierotą i przemierzał Polskę. Za komuny pisał listy do "Polityki" i innych reżimowych gazet. Obrażał w nich obóz rządzący. Bał się, że mają grafologów, którzy rozszyfrowują wrogów komuny. Dlatego listy pisał lewą rękę i podpisywał się Małgorzata Ogonek. Ciekawe, czy w IPN są dokumenty dotyczące Małgorzaty Ogonek?

W nowych odcinkach programu, który wraca na antenę w poniedziałek, będzie się pan śmiał z seksafery?

- Pewnie trochę tak. W kabarecie pojawią się nowe postacie. Pracujemy nad ministrem Ziobrą. Brana jest pod uwagę Nelly Rokita. Zrobimy również podsumowanie tego, co się działo w polityce przez ostatnie dwa miesiące.

Szykuje pan jeszcze inne nowości?

- Przygotowuję się do roli Baby Jagi. Będzie urzędowała w chatce ustawionej przed Sejmem i zapraszała do niej polityków. A ja dalej będę się wydurniał. Z całym szacunkiem dla tego słowa...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Studio Euro odc.4 - PO AUSTRII

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto