MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Wólczanka w Łodzi już niczego nie uszyje

Joanna Leszczyńska, Anna Gronczewska
Zdecydowaną większość produkcji „damskiego” zakładu stanowił eksport przerobowy do krajów zachodnich...
Zdecydowaną większość produkcji „damskiego” zakładu stanowił eksport przerobowy do krajów zachodnich...
Jeszcze niedawno szczycili się tytułem „Pracodawcy Roku”. W ankiecie robionej na zlecenie Pracowni Badań Społecznych z Sopotu ponad tysiąc szefów dużych i średnich firm w Polsce wybrało ...

Jeszcze niedawno szczycili się tytułem „Pracodawcy Roku”. W ankiecie robionej na zlecenie Pracowni Badań Społecznych z Sopotu ponad tysiąc szefów dużych i średnich firm w Polsce wybrało „Wólczankę” jako najlepsze przedsiębiorstwo 2002 roku, którego atutem była możliwość zrobienia kariery i trwałość zatrudnienia. 1 czerwca dla Iwony Będkiewicz, szwaczki z 24-letnim stażem w spółce, ten mit prysnął. Razem z 76 pracownikami zakładu, szyjącego damską konfekcję, straciła pracę.

– Tydzień wcześniej razem z koleżanką rozmawiałyśmy z szefem produkcji i zapewniał nas, że „panie mają pracę do jesieni” – mówi Jadwiga Orzechowska, przewodnicząca zakładowej „Solidarności”. – Nagle okazało się, że zakład w Łodzi będzie zamknięty!

Rafał Bauer, prezes „Wólczanki” wyjaśnia, że nikogo nie zapewniał, że przynajmniej do września będzie praca. Odrzuca zarzuty, że za wcześnie podjął decyzję o zamknięciu łódzkiego zakładu.

– Ile powinniśmy jeszcze stracić pieniędzy? – pyta. – Milion, dwa miliony?

Zamknięcie produkcji w łódzkim zakładzie tłumaczy rachunkiem ekonomicznym.

– Nie mam wątpliwości, że ten zakład jest nierentowny – wyjaśnia. – Ale zwalnianie pracowników jest zawsze dramatyczną decyzją.

Prezes Bauer twierdzi, że przynajmniej od czterech lat noszono się z zamiarem likwidacji produkcji w Łodzi. W tym czasie zakład przyniósł ponad cztery miliony strat, a tylko od początku tego roku sięgają one już 700 tys. zł. Prezes dziwi się tylko, że wokół łódzkiego zakładu powstało tyle szumu. Cała spółka zatrudnia 1728 osób, a zwolnienia dotyczą tylko 76, które stanowią niewiele ponad 4 procent wszystkich pracowników.

– Gdybym miał do wyboru: zwolnić pracowników w Opatowie lub w Łodzi, to zwolniłbym w Łodzi – twierdzi prezes „Wólczanki”. – Bo w Łodzi rynek daje jakąkolwiek szansę na znalezienie pracy, a w Opatowie już nie...

Podobno od dawna zakład w Łodzi był solą w oku pracowników w Opatowie, Ostrowcu Świętokrzyskim i Wieruszowie. Narzekali, że pracują na centralę i przynoszącą straty łódzką firmę, która jako jedyna w spółce nie szyła koszul męskich.

Łódź bez „Wólczanki”?

Po decyzji o likwidacji zakładu produkcyjnego przy ul. Wólczańskiej rozeszły się wieści, że „Wólczanka” w ogóle wyprowadzi się z Łodzi i że to początek końca firmy.

– Po ukazaniu się pierwszych informacji w prasie o zamknięciu łódzkiego zakładu, klientki były zaniepokojone, że już nie będzie damskiej konfekcji, ani nawet koszul – mówi Barbara Wojciechowska, kierowniczka salonu firmowego przy ul. Wólczańskiej.

Rafał Bauer dementuje plotki.

– Siedziba centrali spółki jest i będzie w Łodzi – zapewnia.

W Łodzi pozostanie zarząd, księgowość, marketing, dział handlowy, nadal pracować będą projektanci. Ma powstać centralny magazyn spółki. Prezes nie wie, ile osób znajdzie w nim zatrudnienie. Ale pewnie nie więcej niż kilkanaście.

– W pierwszej kolejności będziemy zatrudniać w magazynie tych, których zwolniliśmy – obiecuje Rafał Bauer.

Zakład pracy twórczej

„Wólczanka”, krajowy lider w produkcji męskich koszul, flirt z konfekcją damską rozpoczęła na początku lat 80. Początkowo szyto tylko bluzki, a od połowy lat 90. garsonki, sukienki, garnitury. Damska kolekcja powstawała głównie w Łodzi. W szyciu męskich koszul specjalizowały się zakłady w Wieruszowie, Ostrowcu Świętokrzyskim i w Opatowie. Damskie ciuszki z metką „Wólczanki”, choć są dość drogie, mają swoich zwolenników. Nigdy jednak nie podbiły rynku tak jak koszule. Dwa, trzy lata temu straciły jeszcze na atrakcyjności, szczególnie jeśli chodzi o urodę materiałów.

– Nawet my wtedy mówiłyśmy: „Jaka to szmata! Kto to włoży? ” Ale nawet wtedy od jakości w szyciu nie odeszłyśmy – zapewnia Alicja Kurpińska, brygadzistka w szwalni.

Dziś wzornictwo i jakość materiałów poprawiły się, ale mimo to trzy czwarte damskiej kolekcji wracało. Prezes Bauer opowiada, że magazyny pełne są spódnic, żakietów, bluzek.

– Informowano mnie, że to kolekcje sprzed roku, dwóch – dodaje.

Zdecydowaną większość produkcji „damskiego” zakładu stanowi eksport przerobowy do krajów zachodnich.

– Żeby być rentownym, trzeba przerabiać duże ilości, ale jak się szyje rzeczy bardzo trudne i pracochłonne: falbaneczki, pliski, ruloniki na pół centymetra, to jest to niemożliwe – mówi Alicja Kurpińska.

– Tymczasem my w ciągu roku przez miesiąc, czasem dwa, szyjemy na rynek, a reszta to przerób. Piękne rzeczy szyłyśmy, nawet listy pochwalne dostawałyśmy.

Kiedyś zakład szył dla LOT-u. To była prosta produkcja, robota szła migiem. Szwaczki uważają, że więcej takich zamówień uratowałoby ich.

– To jest zakład pracy twórczej – przyznaje Iwona Będkiewicz. – Nieraz szyłyśmy bluzki z materiału ciut grubszego od pajęczyny.

Prezes mówi, że były próby ratowania zakładu w Łodzi. Poszukiwano na przykład nowych zleceń, ale nie udało się pozyskać ich tyle, by zakład pokrywał swoje koszty.

Rafał Bauer przyznaje jednak, że w ostatnim czasie, w modzie damskiej zmienił się rynek i trendy. Zmieniły się również upodobania polskich kobiet, ale w firmie, w odpowiednim czasie, tego nie zauważono.

– Jest wiele firm, które produkują bardzo dobrą odzież damską i bardzo trudno jest konkurować – mówi. – Na szczęście wśród producentów męskich koszul jesteśmy w Polsce poza konkurencją.

Spółka na ratunek

Barbara Błaszczyk z krojowni znajduje się na liście przeznaczonych do zwolnienia. W „Wólczance” pracuje od 27 lat. Przyszła tu zaraz po szkole. Szukała nowej pracy, ale gdzie zadzwoni, to słyszy, że miejsce już jest zajęte. Boi się, że zostanie bez środków do życia.

– Jak mam się nie załamywać, kiedy mąż nie pracuje, córka nie ma prawa do zasiłku i ja będę bezrobotna? – pyta ze łzami. – Na zwolnieniu nie byłam 25 lat i co mi z tego przyszło?

Szwaczkom trudno pogodzić się nie tylko z utratą pracy. Uważają, że produkcja powinna być w Łodzi, bo to wizytówka zakładu.

– Zawsze nam się wydawało, że tu jest serce „Wólczanki”, tu jest produkcja, zarząd, tu się wszystko zaczęło – mówi Jadwiga Orzechowska.

Iwona Będkiewicz w „Wólczance” nauczyła się perfekcyjnej pracy.

– To koronkowa robota, wymagająca cierpliwości – mówi. Mimo że zarabia 540 złotych na rękę (800 – 900 złotych, gdy pracowała po 9 godzin, bo była pilna wysyłka), nie chce odchodzić z zakładu.

– Jesteśmy bardzo ze sobą związane, chcemy tu zostać – wyjaśnia Alicja Kurpińska. Pojawił się pomysł, by zwolnione założyły spółkę.

Na razie jest to tylko luźny pomysł. Mają przykład znajdującego się niedaleko „Unionteksu”. Tam zwolnieni robotnicy założyli spółkę. Działa już kilka miesięcy i ma szansę na przetrwanie.

Marzenna Adamczewska nie ukrywa swoich wątpliwości: – Ale oni mieli więcej czasu, u nas wyskoczyło to tak nagle. Tam był syndyk.

Alicja Kurpińska liczy, że pomoże im zarząd „Wólczanki”.

Rafał Bauer obiecuje pomoc. Może wydzierżawi nowej spółce na korzystnych warunkach maszyny i pomieszczenia. Prezes spotkał się z zarzutami, że sam mógł założyć taką spółkę i uratować miejsca pracy.

– Wydzielenie spółki z zakładu, byłoby tylko odwleczeniem problemu – twierdzi Rafał Bauer. – Nie wierzyłem w jej powodzenie. Nie chciałem robić niepotrzebnej nadziei.

Zwalniają, to będą przyjmować

Alicja Kurpińska przypomina sobie słowa nieżyjącego już prezesa Ryszarda Polańskiego. Składając życzenia noworoczne, mówił im, że nie wiadomo, czy spotkamy się w przyszłym roku.

– Teraz niektórzy twierdzą, że gdyby żył prezes Polański, to byśmy się nie rozlecieli. Nie wiadomo jednak, jak by było... – dodaje „Wólczanka” ma 21 milionów długu. Prezes nie chce komentować, czyja to wina.

– Kredyty obsługujemy ze sprzedaży, toteż musi być ona jak najbardziej rentowna – mówi.

Dlatego spółka poszukuje teraz stylisty w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi i pracowników do nowych sklepów.

Prezes rozważa też sprzedaż pałacyku i wynajęcie pomieszczeń na biura kilka metrów dalej, też przy ul. Wólczańskiej.

Uważa, że nie będzie problemu, by damskie bluzki czy garsonki szyć w innych zakładach „Wólczanki”, głównie w Ostrowcu i Wieruszowie. Nie wyklucza też, że odda szycie damskiej konfekcji innym firmom, jak i tego, że w przyszłości w ogóle zrezygnuje z tego asortymentu.

Może dziś sytuacja wyglądałaby inaczej – uważają zwalniani pracownicy – gdyby „Wólczanka” szyła męskie koszule w Łodzi, a nie w Ostrowcu Świętokrzyskim, Opatowie czy Wieruszowie. Zakłady w tych miastach to relikt komunizmu. Szwalnie w Ostrowcu utworzono, by pracę znalazły żony hutników z miejscowej huty. Zakład w Wieruszowie miał dać zatrudnienie kobietom pracowników fabryki płyt pilśniowych.

– Nie ma możliwości, by przenieść te fabryki do Łodzi – mówi prezes. – To są spore zakłady, w porównaniu z nimi to, co było w Łodzi, to mała manufaktura. Przecież w Ostrowcu pracuje 608 osób, w Łodzi na produkcji tylko 59. Mamy to wszystko spakować i przenieść do Łodzi, by tu poprawić sytuację na rynku pracy?

Koszule wciąż sprzedają się dobrze. Miniony rok był lepszy od poprzedniego, ten ma być jeszcze lepszy.

– Ale w latach tłustych trzeba przygotować się na lata chude – mówi Rafał Bauer. – Prosperity nie trwa wiecznie...

•••••

Niegospodarność wiceprezesa i akcjonariusza

Łódzka prokuratura skierowała do Sądu Rejonowego na Widzewie akt oskarżenia przeciwko byłemu wiceprezesowi zarządu „Wólczanki” i akcjonariuszowi tej firmy. Na nietrafionych inwestycjach, które prowadzili, „Wólczanka” i jej spółka córka straciły ponad 37 mln. W 2000 roku władze „Wólczanki” utworzyły spółkę WLC Inwest, która od grudnia 2000 do grudnia 2001 przeznaczyła 55 mln na zakup akcji spółek informatyczno-komputerowych. Część pieniędzy pochodziła z pożyczki bankowej, której poręczycielem była „Wólczanka”. Inwestycja przyniosła straty, a WLC Inwest nie była w stanie spłacać zaciągniętego długu. Odbiło się to także na sytuacji spółki matki: bank zażądał dodatkowego zabezpieczenia w postaci hipoteki nieruchomości należących do „Wólczanki” (w wysokości 18 mln zł). Zdaniem prokuratury, inwestowanie tak znacznych funduszy w spółki działające w tym samym sektorze gospodarki należy uznać za niegospodarność.

Marcinowi F., który był wiceprezesem zarządu „Wólczanki” i prezesem WLC Invest, zarzucono przekroczenie uprawnień, a Stanisławowi G., akcjonariuszowi spółki, nakłonienie go do tego. Obaj nie przyznali się do winy.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto