Urzędnicy siedzą w pracy, ale... interesantów nie obsługują. To nie strajk, lecz coraz popularniejszy dzień bez petenta. Raz w tygodniu interesanci wpadają w szał przed zamkniętymi drzwiami, podczas gdy pracownicy w spokoju wypełniają formularze.
Tak jest w Łódzkiej Spółdzielni Mieszkaniowej, gdzie dniem bez interesanta nazwano niedawno środę. - W środę okienko kasowe jest zamknięte i nic nie można na to poradzić. Można zadzwonić, bo nikt mi przecież słuchawką nie rzuci - opowiada pani Anna, która mieszka w bloku należącym do spółdzielni. - My pracujemy pięć dni w tygodniu i tak samo powinny być czynne wszystkie urzędy - dodaje.
Denerwują się także studenci Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie dzień bez interesanta jest w dziekanatach normą i zazwyczaj przypada w środę. Studenci rzadko o tym pamiętają i denerwują panie w dziekanacie, tłukąc bez opamiętania w zamknięte w okienka. Czasem wynajdują boczne wejścia do biura i ze łzami w oczach proszą o podstemplowanie legitymacji.
Są i tacy, którzy przychodzą w ten dzień specjalnie, bo... nie ma wtedy kolejek.
Dzień bez petenta to zjawisko ogólnopolskie. Wprowadzili go pracownicy MOPS w Kołobrzegu, sekretariat w gimnazjum nr 36 w Warszawie i dziekanat Wyższej Szkoły Administracyjno-Społecznej w stolicy.
W poniedziałki nie załatwią sobie pracy łódzkie pielęgniarki w Okręgowej Izbie Pielęgniarek i Położnych, w środy nie zapłacą za czynsz członkowie Łódzkiej Spółdzielni Mieszkaniowej, w czwartki ze swojego związku odejdą z kwitkiem łódzcy niewidomi, a w piątki studenci biologii na Uniwersytecie Łódzkim.
A jak urzędnicy tłumaczą zamykanie drzwi przed petentami? Koniecznością wykonania papierkowej roboty. - Oprócz przyjmowania studentów mamy też inne prace, sprawozdawczość, wpisywanie zaliczeń - tłumaczy Alicja Sosnowska, kierowniczka dziekanatu na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska UŁ.
Ponieważ zawsze ktoś nie przeczyta wywieszki albo coś pomyli, urzędnicy też zapewniają, że przyjmą zagubionego petenta.
- Drzwi do dziekanatu są zawsze otwarte, więc jeśli pracownicy nie pracują gdzie indziej, to sprawę załatwią - zapewnia Sosnowska.
W urzędach, gdzie nie ma dnia bez petenta, wszyscy skrycie marzą o takim rozwiązaniu.
- Moja praca wygląda tak - mówi pracownica Urzędu Miasta Łodzi. - Zaczynam pisać decyzję, gdy wchodzi petent ze stosem dokumentów. Zostawiam pracę i przyjmuję papiery. Wracam do pisania, ale dzwoni ktoś z pytaniem o opłaty. Zaczynam od początku, widzę, że źle napisałam nazwisko, a tu interesant pyta o sekretariat.
I tak przez cały dzień. Naprawdę można oszaleć.
Strefa Biznesu: Najatrakcyjniejsze miejsca do pracy zdaniem Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?