Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Major z kontrwywiadu w pogotowiu - Afera związana z "łowcami skór" miała być kolejnym sukcesem w karierze?

EI
Czy uśmiercanie pacjentów przez załogi karetek to niepoparta dowodami teoria Bogusława Tyki, dyrektora pogotowia w Łodzi, a do niedawna etatowego pracownika Wojskowych Służb Informacyjnych? Bogusław Tyka, dyrektor ...

Czy uśmiercanie pacjentów przez załogi karetek to niepoparta dowodami teoria Bogusława Tyki, dyrektora pogotowia w Łodzi, a do niedawna etatowego pracownika Wojskowych Służb Informacyjnych?

Bogusław Tyka, dyrektor łódzkiego pogotowia, znany z nagłośnienia afery tzw. handlu skórami, był oficerem służb specjalnych PRL. Po zmianie ustrojowej trafił do Wojskowych Służb Informacyjnych. Z kontrwywiadu wojskowego odszedł ponoć pod koniec 1997 r. w stopniu majora. Niektórych zdziwił ten ruch. - Cieszył się przecież nienaganną opinią - opowiada jego znajomy. Pracownicy służb puszczają oko: od nas tak łatwo na dobre się nie odchodzi... Major Tyka musiał być zresztą niezły w swoim fachu, skoro w latach 90. WSI powierzyły mu nadzór nad bezpieczeństwem produkcji dla wojska w łódzkich zakładach.

- Miał nieograniczony wgląd w tajne akta ludzi zajmujących w przemyśle łódzkim kluczowe stanowiska. Posiadł też dużą wiedzę o tajnych współpracownikach - mówi nasz informator.

"Chcę do tajnych służb!"

Bogusław Tyka chciał być lekarzem wojskowym. Zdał egzaminy do Wojskowej Akademii Medycznej, ale nie dostał się z braku miejsc. Szlify oficerskie zdobył w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Obrony Przeciwlotniczej w Koszalinie. Do jednostki trafił jako podporucznik inżynier. Tych lat nie wspomina jednak najlepiej.

- Chciałem studiować na uniwersytecie. Nie otrzymałem jednak zgody przełożonych. Poszedłem więc do oficera kontrwywiadu w pułku i powiedziałem, że chcę pracować w służbach - opowiada. W czasach PRL do kontrwywiadu wojskowego nie trafiali ludzie przypadkowi. Kandydatów sprawdzano dokładnie, do trzeciego pokolenia. Tyka, wówczas już kapitan, spełnił kryteria i został oficerem Wydziału III Wojskowej Służby Wewnętrznej. W jednostce wojskowej w PRL oficer kontrwywiadu był ważną figurą. Nie podlegał dowódcy, miał do dyspozycji pomieszczenia zabezpieczone przed podsłuchem oraz mieszkania do kontaktów z agenturą. Jego głos decydował w sprawach awansów. Z "gumowym uchem", jak nazywano takiego oficera, bano się zadzierać jeszcze z jednego powodu - miał dobre kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa. Zbierał plotki i donosy, badał nastroje wśród żołnierzy oraz pracowników cywilnych wojska. Informacji dostarczali tajni współpracownicy. Rekrutował ich głównie spośród młodszej kadry podoficerskiej, absolwentów szkół wojskowych, żołnierzy służby zasadniczej, pracowników cywilnych wojska, a nawet ludzi współpracujących z wojskiem. Jednym obiecywał lepsze zarobki, szybki awans, innych łamał szantażem.

Czas płonących teczek

Przeszkolenie kontrwywiadowcze kapitan Tyka przeszedł w Centrum Szkolenia Wojskowej Służby Wewnętrznej w Mińsku Mazowieckim. To właśnie tam poznał tajniki pracy z agenturą. Wkrótce okazał się prawdziwym mistrzem w swym fachu. Opowiada oficer rezerwy, były żołnierz zawodowy:
- W latach 80. służyłem w Płocku. Problemem były tam kradzieże paliwa, narzędzi i akcesoriów samochodowych. Śledztwo prowadziła WSW. Nie udawało się jednak złapać złodziei. Ustalił ich dopiero kapitan Tyka.

Tyka, dziś dyrektor pogotowia ratunkowego, chwali się też, że rozpracował sprawę nielegalnego handlu bronią w jednym z łódzkich zakładów oraz wpadł na trop dużego przemytu złota z Rosji do Polski.

- Od tej sprawy zostałem jednak odsunięty i musiałem uważać, by nie paść ofiarą funkcjonariuszy tajnych służb ze Wschodu - mówi. W Łodzi w latach 80. kontrwywiad wojskowy miał siedzibę przy ul. Gdańskiej, tam gdzie dziś mieści się Żandarmeria Wojskowa. Starzy pracownicy tej instytucji mówią, że na przełomie lat 80. i 90. w kaflowym piecu w tym budynku oraz na poligonie wojskowym na Brusie spalono wiele dokumentów kontrwywiadu wojskowego.

Pod skrzydłami kolegów

W nowej rzeczywistości Bogusław Tyka umiał dobrze się odnaleźć. Kilka lat temu przechwalał się koledze: "Chłopie, dobrałem się do miodu. Załatwiłem sobie etat generalski!". Faktycznie, w 1997 r. został dyrektorem Wojewódzkiego Inspektoratu Obrony Cywilnej w Urzędzie Wojewódzkim w Łodzi.

- Do pracy wprowadził go dyrektor generalny urzędu, Leszek Konieczny, związany z SdRP (dziś z SLD). Było widać, że obaj panowie znają się jak łyse konie - opowiada jeden z byłych podwładnych Tyki. Nowy dyrektor rozpoczął po wojskowemu, od kapitalnego remontu. Pokoje wymalowano, wzmocniono stropy, wybudowano stanowisko kierowania, łazienki wyłożono kafelkami. Skąd Tyka wziął na to pieniądze? Nie wiadomo. Komisja szefa Obrony Cywilnej Kraju, która badała tę sprawę, orzekła jednak, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem.

- Jego sprawy zaczęły się komplikować, gdy wojewodą został Michał Kasiński z AWS. Ten nie tolerował Tyki. Wiedział, że jest pracownikiem służb - mówi nasz informator. - Oficer stracił posadę dyrektora Wojewódzkiego Inspektoratu Obrony Cywilnej.

Uzdrowiciel

Koledzy Bogusława Tyki, którzy wtedy doszli do władzy w Urzędzie Marszałkowskim, nie dali mu zginąć. Otrzymał stanowisko zastępcy dyrektora szpitala im. Radlińskiego w Łodzi.

- To doskonały fachowiec, który zna się na finansach - przekonywał Leszek Konieczny, wówczas już wicemarszałek województwa. Nowy wicedyrektor musiał okazać się niezłym pracownikiem, bo już po kilku miesiącach został dyrektorem naczelnym szpitala.

- Zaczął z impetem, od prywatyzacji placówki - opowiada lekarz pracujący w "Radlińskim". - Zlikwidował aptekę, kuchnię, pralnię, ochronę szpitala i... ponapuszczał ludzi na siebie. Był w tym prawdziwym mistrzem. Mnie kazał znaleźć "argumenty" przemawiające za zwolnieniem z pracy jednego z kolegów. Gdy odmówiłem, zacząłem mieć problemy.

Pracownicy mówią, że nowy dyrektor nie ufał nikomu. "Ludziom trzeba wierzyć" - mawiał w przypływie dobrego humoru. Ale zaraz dodawał: "Zawsze jednak należy ich kontrolować". Od zaufanych zbierał informacje o pracownikach, którzy odważyli się mieć inne zdanie niż on na temat funkcjonowania szpitala.

- Swoje "uszy" miał wszędzie. Jeśli powiedziało się coś nie po jego myśli, straszył zwolnieniem z pracy - mówi pracownica szpitalnego biura.

Podejmował bardzo kontrowersyjne decyzje. To za jego czasów pomieszczenia szpitala wydzierżawiono firmie pogrzebowej. Ta zaś urządziła w nich chłodnie do przechowywania ludzkich zwłok. Bogusław Tyka nie ma sobie nic do zarzucenia.

- Jako dyrektor zredukowałem długi szpitala o połowę i wyprowadziłem go na prostą. Inne zarzuty pod moim adresem to pomówienia!

Z tą oceną nie zgadza się jednak Maciej Chyliński, obecny dyrektor Szpitala im. Radlińskiego. - Sukces, o którym mówi mój poprzednik, miał podstawy w niezgodnym z prawem prowadzeniu księgowości. Wynika to z raportu Urzędu Kontroli Skarbowej - twierdzi.

UKS ustalił, że w 2000 r. znacznie zawyżono koszty uzyskania przychodu, a dochód szpitala został zaniżony. Okazało się też, że marszałkowi województwa łódzkiego przesłano niezgodne ze stanem faktycznym rozliczenie dotacji na sprzęt medyczny i prace remontowe. Większość pieniędzy na odprawy dla zwalnianych pracowników wykorzystano niezgodnie z ich przeznaczeniem...

Łowy na łowców "skór"

Handel "skórami", czyli informacjami o zgonach pacjentów w łódzkim pogotowiu kwitł od lat. Często piętnowała to prasa, a telewizja nakręciła niejeden reportaż o dwuznacznej współpracy z firmami pogrzebowymi. Nigdy jednak w relacjach nie było mowy o uśmiercaniu pacjentów pavulonem (lekiem zwiotczającym mięśnie) przez załogi karetek. Takie oskarżenie na personel rzucił dopiero w styczniu tego roku nowy dyrektor pogotowia Bogusław Tyka.

- O nadmiernym wypływie pavulonu z naszej apteki dowiedziałem się od swojego zastępcy, wicedyrektora Morawskiego - opowiada Tyka. - Zauważyłem też, że zwiększone zapotrzebowanie na ten lek przez załogi niektórych karetek, wiąże się z przypadkami nieskutecznych reanimacji pacjentów. Wnioski były oczywiste, więc powiadomiłem łódzki Wydział Centralnego Biura Śledczego.

Wkrótce za sprawą "Gazety Wyborczej" i artykułu "Łowcy skór", w którym barwnie opisano ujawniony przez dyrektora rzekomy proceder, o łódzkim pogotowiu było głośno na całym świecie.

- Wiedzieliśmy o wcześniejszej działalności dyrektora Tyki w kontrwywiadzie wojskowym. Jednak ciekawiej zapowiadał się wątek uśmiercania pacjentów przez załogi karetek pogotowia - przyznaje Marcin Stelmasiak, jeden z autorów artykułu "Łowcy skór".

Sprawą zajęła się prokuratura. Badano dwa wątki, tzw. korupcyjny - wręczania i przyjmowania łapówek za informacje o zgonach - oraz rzekomego uśmiercania pacjentów. Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Farmaceutycznego skontrolował też aptekę pogotowia, z której załogi karetek i apteki oddziałowe pobrały podobno 307 ampułek pavulonu. W wątku łapówkarskim zarzuty przedstawiono 41 osobom. 25 z nich zostało zatrzymanych. Do aresztu trafiło 13 podejrzanych. Wszyscy jednak zostali już zwolnieni. Jako środki zapobiegawcze zastosowano wobec nich dozory policyjne, poręczenia majątkowe (w wysokości 10-20 tys. złotych) oraz odebrano paszporty i zabroniono wyjeżdżać z kraju.

W sprawie rzekomego uśmiercania pacjentów organom ścigania do tej pory nie udało się zebrać dowodów, które obciążałyby załogi karetek i dyspozytorów pogotowia.

- Większość pavulonu już się odnalazła. Nie stwierdzono również nieprawidłowości w jego dystrybucji - przyznaje dziś, po roku od ujawnienia "afery", dyrektor Bogusław Tyka. W łódzkim pogotowiu mówi się, że afera łowców "skór" miała być kolejnym spektakularnym sukcesem w karierze ambitnego dyrektora rodem z tajnych służb.

* * * * * *

Wojskowe Służby Informacyjne wchodzą w skład Sił Zbrojnych RP. Powołano je do życia 22 sierpnia 1991 r. Są służbą specjalną i ochrony państwa, właściwą w sprawach obronności i bezpieczeństwa wojska. WSI zajmują się działalnością operacyjno-rozpoznawczą, analityczno-informacyjną oraz ochroną informacji niejawnych.
Poprzedniczką WSI w czasach PRL była Wojskowa Służba Wewnętrzna. To w jej ramach funkcjonował kontrwywiad wojskowy. WSW rozwiązano w 1990 r., gdy w wyniku zmian ustrojowych zmieniła się koncepcja pracy służb specjalnych.

* * * * *

* Dziennik "Rzeczpospolita" opisał kilka tygodni temu nielegalne operacje handlu bronią prowadzone w latach 1992-1996 przez oficerów i współpracowników WSI. Gazeta napisała, że broń z magazynów polskiej armii trafiała wówczas za pośrednictwem międzynarodowego terrorysty al-Kassara do objętych embargiem ONZ Chorwacji i Somalii oraz do mafii rosyjskiej.

* Według działaczy Prawa i Sprawiedliwości w ciągu minionych 10 lat funkcjonariusze WSI pojawiali się w największych aferach kryminalno-gospodarczych, np. FOZZ i Art-B, uczestniczyli w handlu materiałami rozszczepialnymi i narkotykami oraz bronią. Najgłośniejszą z nich była sprzedaż czołgów do Birmy w 1994 r.

"Zwraca szczególną uwagę to, że (...) byli wysocy funkcjonariusze WSI zajmują eksponowane stanowiska w najpoważniejszych instytucjach finansowych pozostających pod kontrolą Skarbu Państwa (najbardziej znana jest tu sprawa obsady stanowisk kierowniczych w PZU, PZU Życie i spółkach zależnych)" - napisali w swym oświadczeniu działacze Prawa i Sprawiedliwości.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Major z kontrwywiadu w pogotowiu - Afera związana z "łowcami skór" miała być kolejnym sukcesem w karierze? - Łódź Nasze Miasto

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto