Łódzkie kanały: Podziemne miasto kusi domorosłych odkrywców. Wchodzenie do łódzkich kanałów jest śmiertelnie niebezpieczne
To ostrzeżenie wcale nie jest przesadne. W kanałach wydzielają się trujące gazy: siarkowodór, tlenek węgla czy metan. Łatwo również o poważny uraz.
– Te nielegalne wyprawy do łódzkich kanałów świadczą o całkowitym braku wyobraźni, wręcz o głupocie – mówi. – Na filmach widać, że wchodzą tam bez żadnej asekuracji, niektórzy są w krótkich spodenkach, w T-shirtach, w sandałkach albo klapkach, bez ochronnych rękawiczek. A wystarczy niewielkie otarcie naskórka, żeby narazić się na zakażenie.
To zresztą może być najlżejszy wymiar kary za lekceważenie ostrzeżeń. Kuszące ceglaną architekturą, zaprojektowane z rozmachem przez Williama Heerleina Lindleya kolektory, na dnie których zazwyczaj ledwo sączy się strumyk wody, potrafią w ciągu kilku minut zmienić się w rwącą rzekę. Wystarczy, że nad położonymi wyżej północno-wschodnimi obszarami Łodzi przejdzie gwałtowniejsza ulewa.
To dlatego pracownicy ZWiK wszelkich napraw dokonują wyłącznie zimą, gdy nie ma ryzyka nagłych opadów deszczu i zalania kanałów. Zanim tam wejdą, kolektor jest dokładnie wietrzony, detektorami sprawdza się poziom tlenu, obecność trujących i wybuchowych gazów - siarkowodoru, tlenku węgla, metanu. Wchodzący pod ziemię mają również osobiste czujniki gazu i szelki ratunkowe, a na powierzchni przy otwartym włazie zawsze znajdują się pracownicy asekurujący kolegów.
WIĘCEJ ZDJĘĆ I INFORMACJI NA KOLEJNYCH SLAJDACH