Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kibic chętnie zapłaci, ale trzeba dać mu luksus

Paweł Hochstim
Tak ma wyglądać stadion Widzewa, który chce wybudować Sylwester Cacek. Oby nie skończyło się na samym projekcie, bo Cacek narzeka na współpracę z miastem
Tak ma wyglądać stadion Widzewa, który chce wybudować Sylwester Cacek. Oby nie skończyło się na samym projekcie, bo Cacek narzeka na współpracę z miastem materiały promocyjne
Piłkarski kibic to już nie jest pijany gówniarz w brudnej bluzie dresowej, który nie zwraca uwagi na funkcjonalność i estetykę stadionu.

Większość kibiców to ludzie jeżdżący dobrymi samochodami, pracujący na poważnych stanowiskach, którzy cenią sobie komfort. Chcą przyjść na stadion i wiedzieć, że się nie pobrudzą, nie zmokną i nie zrobią sobie krzywdy na schodach. Ani Widzew, ani ŁKS nie mogą im tego zagwarantować.

Pamiętacie tę scenę z kultowego "Vabanku", gdy Kwinto znajduje Duńczyka na trybunach piłkarskiego stadionu? W sektorze, gdzie nie było nawet ławek, stał tłum kibiców. Siedemdziesiąt lat temu nikt nie wyobrażał sobie, że może siedzieć na wygodnym krzesełku pod dachem, dlatego nikt nie narzekał.

1988 rok. Janusz Zaorski pokazuje kibiców w filmie "Piłkarski poker", a akcja dzieje się pięćdziesiąt lat później, niż w "Vabanku". Fani siedzą na ławkach starego stadionu Legii Warszawa i... wciąż aktualnego obiektu Górnika Zabrze. O dachu nadal nie mają co marzyć, o wygodnych krzesełkach też. Do najbliższej toalety mają kilkaset metrów. Dobrze, że nie pada, więc wszyscy dobrze widzą. Bo, gdy z nieba leci deszcz, to kibice rozkładają parasole. I przynajmniej połowa z nich nie widzi boiska...

Listopad 2010. Na ekrany kin wchodzą "Skrzydlate Świnie" - film o kibicach. Większa część akcji dzieje się na nowoczesnym stadionie w Grodzisku Wielkopolskim. Niewielki, ale śliczny obiekt. Zadaszony i wygodny. To tam Paweł Małaszyński uczy miejscowych fanów, jak należy dopingować piłkarzy.

Łódź zatrzymała się na czasach "Piłkarskiego pokera". Może to i tak sukces, bo w "Vabanku" zagrała stara, jeszcze niezadaszona trybuna stadionu Widzewa i gdybyśmy zatrzymali się na tamtych czasach, to o licencji na grę w ekstraklasie, czy pierwszej lidze moglibyśmy co najwyżej pomarzyć...

I pomyśleć, że w latach siedemdziesiątych poprzedniego stulecia stadionem ŁKS zachwycali się kibice w całej Polsce. Główna trybuna, która do dziś służy kibicom, była najnowocześniejsza w Polsce. Dziś straszy kawałkami oderwanego betonu i smrodem moczu w korytarzach prowadzących do górnych sektorów. Tak, tak, to efekt tego, że do toalet przez kilkadziesiąt lat był kawał drogi.

Nie ma wątpliwości, że stadion przy al. Unii to wyrzut sumienia wszystkich kolejnych władz Łodzi. Od przynajmniej piętnastu lat słychać głosy o budowie nowego obiektu na terenach ŁKS. Koncepcje się zmieniają, stadion w głowach rządzących zmienia pojemność (od 15 do 50 tysięcy i z powrotem), a kibice wchodząc na trybuny muszą uważać, by nie potknąć się na nierównościach i nie pobrudzić ubrania na ławkach. Tak - ławkach, bo na trybunie przy al. Unii wciąż są ławki.

Prośba do telewizji

Kilka dni temu telewizja transmitowała mecz ze stadionu ŁKS, który rozpoczynał się o godz. 13, więc toczył się przy dziennym świetle. I, choć piłkarze grali naprawdę dobrze, nie dało się tego oglądać. Bo ruina, nie bez powodu nazywana przez kibiców w całej Polsce "Estadio da Gruz", pokazała wszystkie swoje ułomności w pełnej krasie. Szefowie ŁKS i władze Łodzi powinni poprosić telewizję, by mecze łódzkiej drużyny planowała wieczorami. Bo przy oświetlających boisko jupiterach da się ukryć przed oczami widzów wiele wstydliwych elementów.

W piątek wieczorem piłkarze Widzewa na swoim stadionie zagrają z Cracovią. Różnica poziomów między tymi drużynami jest spora, na korzyść Widzewa, ale jeśli chodzi o stadiony, to krakowscy kibice mogą z łodzian się śmiać. Niewiele ponad rok trwała budowa nowego obiektu Cracovii, dzięki czemu tamtejsi kibice nie muszą w dniu meczu martwić się, czy nie spadnie deszcz, bo mają dach nad trybunami. Tymczasem tylko jedna czwarta miejsc na stadionie Widzewa jest pod dachem.

Na stadion ŁKS w tym sezonie może wejść niespełna pięć tysięcy widzów, a obiekt Widzewa pomieści niewiele ponad dziewięć tysięcy kibiców. Ale, choć pojemność jest niewielka, jeszcze w tym sezonie nie zdarzyło się, by wszystkie miejsca były zajęte. Gołym okiem widać, że na większości meczów Widzewa przynajmniej dwadzieścia procent miejsc jest pustych. Na ŁKS jest jeszcze gorzej. Nic więc dziwnego, że szefowie obu klubów chcą nowych obiektów. Bo chcą wreszcie zarabiać na kibicach, czyli wpisać do budżetu dochód, którego dziś praktycznie nie ma.

Płacę i wymagam

W Polsce wciąż często zwycięża stereotyp, że na piłkarskie stadiony przychodzi największe bydło, któremu wszystko jedno, w jakich warunkach ogląda mecz, bo przecież przychodzi na stadion tylko po to, by się tłuc. Zachowanie marginesu, nie większego niż jeden procent piłkarskiej widowni, buduje negatywny wizerunek kibiców. Zapytajcie przeciętnego Polaka, z czym kojarzy mu się piłkarski kibic. Większość odpowie, że z chamstwem i chuligaństwem. A to kompletna bzdura, bo na mecze chodzą też dyrektorzy banków, menedżerowie, nauczyciele, dziennikarze i ludzie wielu innych profesji. I oni chętnie zapłacą więcej za większy komfort. I jeszcze więcej ich przyjdzie na nowy stadion. Ci, którzy dziś oglądają ligę na wielkich ekranach ledowych telewizorów w jakości HD, chętnie wybraliby się na stadion.

Przykłady z innych miast potwierdzają tę tezę. Przed wybudowaniem nowego stadionu w Kielcach na mecze Korony chodziło nie więcej, niż 3-4 tysięcy kibiców. Dziś, gdy Korona gra na Arenie Kielc, frekwencja właściwie zawsze przekracza dziesięć tysięcy. Na Legię Warszawa przychodzi ponad 20 tysięcy kibiców, podobnie zresztą jak na Lecha Poznań. Piłkarzy Cracovii, ostatnich w ekstraklasie, po przenosinach na nowy stadion dopingowało kolejno: 14, 10, 8 i 11 tysięcy widzów. A wcześniejsze mecze w tym sezonie, które Cracovia rozgrywała na starym stadionie krakowskiego Hutnika, oglądało średnio 2,5 tysiąca kibiców. To różnica widoczna gołym okiem.

Jak nie będzie stadionu, to nie będzie klubu

Sylwester Cacek, właściciel Widzewa, twierdzi, że bez nowego stadionu nie ma sensu prowadzić piłkarskiego interesu. Nic więc dziwnego, że Cacek jest zawiedziony brakiem pomocy od władz miasta. Właściciel Widzewa chce wybudować stadion z własnych funduszy, ale stawia warunki - wyłożenie przez miasto 70 milionów oraz zgodę na sprzedaż terenów za jeden procent wartości. Pierwszy punkt łódzcy radni zaakceptowali, ale o drugim nawet nie rozmawiali, choć już wcześniej było wiadomo, że bez tej decyzji Cacek nie rozpocznie inwestycji. Strach przed podjęciem takiej decyzji przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi, a chyba przede wszystkim obawa przed zarzutami o niegospodarność, zwyciężył. A przegrał Widzew.

Kolejni właściciele łódzkich klubów piłkarskich w ostatnich piętnastu latach, właściwie w komplecie, skarżyli bądź skarżą się, że nie są poważnie traktowani przez władze miasta. I w kwestii stadionów, które na całym świecie powstają za pieniądze gmin, mają rację. Bo nadal nie wiadomo kiedy, gdzie, za czyje pieniądze i jakie stadiony powstaną w Łodzi. A pytanie: czy w ogóle powstaną? wcale nie jest bezzasadne. Wiadomo za to, że jeśli nie powstaną w najbliższych trzech latach, to Łódź przestanie być znana z klubów piłkarskich. Bo nikt nie dopuści ŁKS i Widzewa do poważnych rozgrywek.

Ilu mamy polityków, tyle też... koncepcji

Na dziś obowiązuje decyzja, że stadion miejski za niespełna 150 milionów złotych powstanie przy al. Unii i będzie obiektem średniej wielkości, który pomieści między 15, a 22 tysiące widzów. Ale czy ktoś da gwarancję, że ta koncepcja będzie realizowana? Ba, dziś można założyć, że jest bardzo prawdopodobne, iż będzie... inaczej. A to dlatego, że większość głównych faworytów do zwycięstwa w wyborach na prezydenta Łodzi ma inny pomysł na stadion miejski. Może okazać się, że obiekt nie powstanie na terenach ŁKS, a w innym, tzw. neutralnym miejscu po to, by korzystały z niego oba kluby. To wprawdzie pomysł, który nie sprawdza się właściwie nigdzie na świecie, ale przez niektórych łódzkich polityków jest mocno lansowany. Za przykład podaje się Rzym i Mediolan, czyli miasta, które mają po dwa silne kluby, które swoje mecze rozgrywają na jednym stadionie. Niestety, nikt nie zauważa tego, że szefowie i kibice Lazio, AS Roma, Interu i AC Milan coraz częściej mówią o tym, że chcą mieć własne obiekty. I właściwie poza Rzymem i Mediolanem nie ma przykładów poważnych klubów, które dzielą się jednym stadionem. To też powinno świadczyć o tym, że nie jest to najlepszym pomysł.

Jest jedno, co łączy łódzkich polityków - wszyscy chcą, by miasto budowało tylko jeden stadion. Szkoda, że nikt nie patrzy na przykłady Warszawy i Krakowa, gdzie równolegle powstaje kilka obiektów. Kraków jednocześnie zbudował stadiony dla Wisły i Cracovii, bo tamtejsze władze doskonale wiedzą, że nie można łączyć wody z ogniem. W Warszawie buduje się stadion narodowy, a obiekt dla Legii, realizowany za miejskie pieniądze, w styczniu będzie gotowy już w stu procentach. Prawdopodobnie w przyszłym roku Warszawa będzie budować trzeci stadion- dla Polonii. Oczywiście - budżet Warszawy jest wielokrotnie większy, niż Łodzi. Ale czy z Krakowem Łódź nie może się porównywać?

Politycy uwielbiają się ogrzewać przy sukcesach sportowców, ale gdy trzeba pomóc, to więcej mówią, niż robią. Niestety, najbardziej widoczne jest to w Łodzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto