Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Hipokrates na głodzie

Magda Szrejner
Głodujący lekarze w łódzkim szpitalu im. Kopernika
Głodujący lekarze w łódzkim szpitalu im. Kopernika
"Tak źle jeszcze nie było" - to jedyne zdanie, pod którym mogą się podpisać zarówno strajkujący lekarze, jak i przedstawiciele władz. Poza tym dzieli ich wszystko.

"Tak źle jeszcze nie było" - to jedyne zdanie, pod którym mogą się podpisać zarówno strajkujący lekarze, jak i przedstawiciele władz. Poza tym dzieli ich wszystko.

Zdesperowany biały personel, który od siedmiu tygodni prowadzi ogólnopolski strajk, nie ma wątpliwości: za upadek systemu opieki zdrowotnej odpowiedzialni są rządzący. Ci zaś coraz częściej nie zostawiają na lekarzach suchej nitki.

Przysięgaliśmy, ale...
- Składaliśmy przysięgę Hipokratesa, a nie Herkulesa - mówi dr Mariusz Łochowski, który jako jeden z pierwszych przystąpił do głodówki w łódzkim szpitalu im. Kopernika. - Przysięgaliśmy służyć zdrowiu i życiu ludzkiemu, a nie dźwigać na barkach chory system opieki zdrowotnej, z którym żaden rząd nie raczył do tej pory zrobić porządku.

I dalej: - Nikt nas nie pyta o to, jak pracujemy, a pracujemy za 1600 złotych miesięcznie. Musimy często brać kilka dyżurów pod rząd, bo nie ma wystarczającej liczby lekarzy, nie dostajemy ani grosza za przyjmowanie pacjentów w przyszpitalnych przychodniach specjalistycznych. Nie mamy już na to wszystko siły - podsumowuje gorzko chirurg.

Na początku głodówkę rozpoczęli lekarze w trzech szpitalach województwa łódzkiego. Tydzień później protestowało w ten sposób osiem placówek i około 200 medyków z całego regionu. Dlaczego?

Według lekarzy, to jedyna możliwość, żeby zwrócić uwagę rządzących na sytuację w służbie zdrowia.

- Chcemy pokazać naszą determinację i ogromną potrzebę naprawy systemu opieki zdrowotnej. I to nie tylko w interesie lekarzy, ale też, a może przede wszystkim, samych pacjentów. Żeby nie musieli czekać dwa lata w kolejce do specjalisty tylko dlatego, że NFZ twierdzi, iż nie ma na dane usługi medyczne pieniędzy - mówi dr Mirosław Stelągowski, rzecznik łódzkiego komitetu strajkowego. - Dlatego ten strajk powinien mieć szerokie poparcie społeczne - uważa związkowiec.

O krok od śmierci
Czy strajk ma poparcie? Żeby się o tym przekonać, wystarczy wejść na fora internetowe albo posłuchać opinii pacjentów, którzy z powodu zaostrzającego się protestu są odsyłani z kwitkiem od okienek rejestracyjnych w przychodniach. W ciągu ostatniego tygodnia do redakcji "Dziennika Łódzkiego" zadzwoniło i przyszło co najmniej kilkadziesiąt osób, które z żalem opowiadały, jak lekarze odmówili pomocy im albo ich bliskim. Są też pacjenci, którzy obiecują, że będą składać do prokuratury doniesienia na niewypełnienie przez lekarzy obowiązku ratowania zdrowia i życia.

Lekarze ostrzegają, że wkrótce w którymś z wojewódzkich szpitali może dojść do tragedii. W Sieradzu pacjenci nie są przyjmowani na kilka oddziałów, w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki, gdzie codziennie położnicy przyjmują około 30 porodów, pracują jednie kierownicy klinik położniczych i dyżurujący lekarz. Dr Mirosław Stelągowski z "Kopernika" mówi, że w ich szpitalu opieka nad pacjentami jest ograniczona do minimum, bo większość personelu prowadzi głodówkę lub jest na zwolnieniach zdrowotnych, a ordynatorzy dyżurują kolejną dobę z rzędu i są wykończeni. - Czy musi dojść do dramatu, zanim władze dostrzegą, że system opieki zdrowotnej w naszym kraju upada - pyta Stelągowski.

Lekarze stoją bowiem na stanowisku, że bezpieczeństwo mieszkańców danego regionu zależy od jego władz - rządowych i samorządowych. A te, zdaniem strajkujących, nie tylko nie robią nic, by zaradzić sytuacji, ale też nie przyjmują do wiadomości, że szpitale w regionie przestały pełnić swoją funkcję, bo z braku personelu nie mogą zapewnić pacjentom opieki medycznej.

Prawa lekarzy czy pacjentów
- Protest lekarzy osiąga stadium krytyczne - uważa dr Sławomir Zimny, przewodniczący łódzkiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. - Tymczasem postawa rządu i administracji różnego szczebla wskazuje na świadome dążenie do konfrontacji, aby w razie zgonów pacjentów przerzucić winę na lekarzy.

Czy naprawdę władze czekają na pierwsze ofiary strajków, by opinia publiczna jednoznacznie opowiedziała się przeciw lekarzom? Według związkowców, to prawdopodobny scenariusz. Według urzędników, to oburzająca brednia.

- Monitorujemy sytuację. Sztaby kryzysowe powstały w urzędzie wojewódzkim i urzędzie marszałkowskim. Codziennie spływają tam informacje od dyrektorów szpitali o sytuacji w poszczególnych placówkach. Do tej pory nie mieliśmy jednak tak drastycznych sygnałów - tłumaczy się Agnieszka Łukomska-Dulaj, dyrektorka departamentu polityki społecznej Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego. - Skoro sytuacja, według strajkujących, jest dramatyczna, dlaczego nas nie alarmują? - pyta.

Związkowcy zaalarmowali, ale rzecznika praw obywatelskich. Jeszcze w czwartek Janusz Kochanowski wysłał do Łodzi swojego przedstawiciela - Tomasza Gellerta z zespołu zajmującego się polityką zdrowotną. Gellert sprawdził, jak funkcjonują strajkujące szpitale i rozmawiał ze sztabami kryzysowymi i wydziałami urzędów wojewódzkiego i marszałkowskiego, odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo pacjentów. Po kontroli Gellert powiedział, że to, co zobaczył w łódzkich szpitalach, bardzo go zaniepokoiło, ale bynajmniej nie poparł lekarzy.

- Protest przybiera formy ostro godzące w prawo obywateli do ochrony zdrowia - stwierdził Tomasz Gellert. - Chorzy, którzy przybywają do szpitala, mają prawo oczekiwać opieki i fachowego leczenia, a nie dodatkowych emocji związanych z protestem. A świadome wprawienie się wskutek głodówki w stan uniemożliwiający świadczenie pomocy chorym, budzi wątpliwości z punktu widzenia etyki lekarskiej.

Dotkliwa agresja
Obserwatorzy konfliktu oceniają, że na proteście na razie przegrywają lekarze. Po pierwsze, tracą zaufanie społeczne i coraz rzadziej po ich stronie występują pacjenci. Po drugie, jak dotąd przegrali z pielęgniarkami, które zażądały podczas negocjacji z ministrem Religą 80 procent rezerw NFZ na podwyżki dla siebie, a jedynie 20 proc. dla lekarzy. Medycy musieli się na to zgodzić, gdyż inaczej pokazaliby, że walczą tylko o pieniądze, a nie, jak przekonywali od początku protestu, o zmianę systemu.

Najbardziej dotkliwa dla lekarzy jest teraz agresja pacjentów, z jaką spotykają się na co dzień. Co gorsza, cała złość pacjentów skupia się na tych lekarzach, którzy od łóżek nie odeszli i codziennie przyjmują chorych w przychodniach.

- Codziennie słyszę ubliżające słowa - mówi anonimowo lekarz dermatolog. - Najmniej agresywne brzmią: "My na was płacimy, a wy nie chcecie nas leczyć". A przecież nie tylko pacjenci, ale także lekarze płacą składkę na ochronę zdrowia.

Żeby jednak przekonać się o tym, jakie nastroje społeczne towarzyszą strajkowi w służbie zdrowia, wystarczy wejść na tematyczne forum internetowe. Tam aż roi się od gróźb (patrz ramka).

Motłoch czy elita
Według sondażu "Dziennika Łódzkiego", protest służby zdrowia popiera 15 procent naszych Czytelników. Dlaczego tak niewielu?

- Jeśli lekarze uważają się za elitę, czemu protestują jak motłoch? - pyta Piotr Jankowski. - Poza tym, skoro lekarzom żyje się tak źle, to dlaczego ich dzieci pchają się na akademię medyczną drzwiami i oknami, a medycyna jest w całej Polsce jednym z najbardziej obleganych kierunków?

Są też jednak głosy przeciwne, biorące stronę strajkujących. - Oczywiście, że lekarze powinni, a nawet muszą strajkować - uważa łodzianin Jerzy Malinowski. - Ja jestem dekarzem, zarabiam 5-6 tysięcy miesięcznie, a mój lekarz urolog 2 tysiące. Gdzie tu sprawiedliwość? Ja skończyłem siedem klas podstawówki, a on uczy się całe życie.

Lekarze sami przyznają, że w zawodzie można żyć lepiej, ale dopiero około sześćdziesiątki, kiedy zostanie się ordynatorem i otworzy dodatkowo prywatny gabinet. Młodzi lekarze zarabiają grosze; niektórzy przez kilka lat robią w szpitalu specjalizację, nie dostając za swoją pracę ani grosza.

- Jest mi wstyd przed innymi rodzicami w przedszkolu mojego dziecka - mówi dr Jacek Kaczmarski ze szpitala im. Kopernika w Łodzi. - To ja ostatni płacę czesne, bo w terminie nigdy nie mam pieniędzy.

Medycy z kilkuletnim stażem mówią, że zarabiają na rękę około 1600-1800 zł, czasem nawet przy dwudziestu dniach dyżurowych w miesiącu. Wielu skarży się, że nie ma czasu dla rodziny, nie wyjeżdżają na wakacje, ciągle żyją na kredyt.

Nikt tu nie przyjedzie
Dr Stelągowski twierdzi, że lekarze są tak zdesperowani, że bez spełnienia postulatów nie złagodzą protestu. - Będą masowo składać wypowiedzenia i wyjeżdżać z kraju, a za takie marne pieniądze nie przyjadą tu ani Białorusini ani Ukraińcy.

Gdzieniegdzie negocjacje próbują prowadzić dyrektorzy szpitali. W szpitalu im. Kopernika lekarze nie zgodzili się na podniesienie płac jedynie na trzy miesiące - co zaproponował dyrektor.

W Bełchatowie medycy dogadali się wczoraj z dyrektorem. 700 złotych brutto podwyżki dla wszystkich lekarzy ze szpitala oddaliło na razie widmo głodówki. Strajk będzie jednak trwał nadal, bo - jak zapowiadają związkowcy - dopóki nie będzie rozwiązań na szczeblu centralnym, nie będzie zakończenia protestu.

Co na to rządzący? Minister Zbigniew Religa ma wrócić do rozmów z lekarzami we wtorek.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto