Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dlaczego odeszłaś, Weroniko?

Magdalena Hodak, Wiesław Pierzchała
Ciało dziewczynki spoczęło wczoraj w kwaterze grobów dziecięcych na cmentarzu na Mani
Ciało dziewczynki spoczęło wczoraj w kwaterze grobów dziecięcych na cmentarzu na Mani
"Tata, daj! daj! Tata, daj! daj! pić, pić, daj! daj!" - szczebiotała co rano maleńka Weronika. W niedzielę, 29 lipca, "budzik" nie odezwał się. W czwartek okazało się, że już nie uda się go naprawić.

"Tata, daj! daj! Tata, daj! daj! pić, pić, daj! daj!" - szczebiotała co rano maleńka Weronika. W niedzielę, 29 lipca, "budzik" nie odezwał się. W czwartek okazało się, że już nie uda się go naprawić. Diagnoza: śmierć spowodowana zatruciem morfiną. Morfiną? Półtoraroczne dziecko?

W łódzkim Zakładzie Medycyny Sądowej wykonano już sekcję zwłok. Potwierdziła ona wstępnie, że dziecko miało obrzęk mózgu, który mógł być następstwem spożycia narkotyków. Za kilka tygodni Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie powinien ustalić, w jaki sposób morfina przedostała się do organizmu dziecka. Ale nawet najlepszy ekspert nie odpowie, jak to się stało, że półtoraroczne dziecko miało dostęp do narkotyków.

Centrum Łodzi, stara kamienica u zbiegu ulic 1 Maja i Pogonowskiego.

- Moja wnusia, mój skowroneczek najsłodszy, ukochany. To ja, ja powinnam iść do grobu! Boże, błagam, wskrześ ją! Mnie zabierz, Panie! - szlocha na progu dziewięćdziesięcioletnia prababcia Stanisława. Pokazuje na podwórko przy Pogonowskiego, jakby to tam tkwiło całe zło. Na terenie posesji jest zaniedbany ogród, miejscami przypominający śmietnik, "ozdobiony" dodatkowo zrujnowanymi komórkami. Tam Weronika ze starszą o trzy lata siostrą Angeliką, babcią, ciocią oraz wujkiem poszli w sobotę około godz. 16. - Ona wszystko do buzi brała, trzeba było bardzo na nią uważać - dodaje babcia Stanisława.

Ani śladu narkotyków

Początkowo trop wydawał się jasny. Nieślubna para, 22-letnia Aneta H. i 27-letni Sylwester M., dobrała się jak w korcu maku. Oboje byli już notowani: on za kradzieże, ona za posiadanie narkotyków. Były też sygnały, że na klatce schodowej roi się od ćpunów. Policja przeszukała mieszkanie, ale nawet specjalnie tresowany pies nie wyłowił śladu po narkotykach. Więc skąd ta morfina?

Drzwi otwiera Sylwester M., ryżawy blondyn. Zza jego ramienia widać przygotowaną do trumny białą sukieneczkę, butki i rajtuzki. Rozmowa jest krótka. Aneta H., matka Weroniki, wykrzykuje, że nie będzie rozmawiać, bo gazety źle o nich piszą. Ryżawy blondyn zatrzaskuje drzwi.

Ślad tego, co mogło się wydarzyć w mieszkaniu, podają sąsiedzi. Ślad, o którym nie mieli do tej pory pojęcia policjanci i prokuratura.

- Mamę Werki strasznie rozbolał ząb, wprost po ścianach chodziła - opowiada sąsiadka. - Ciotka ją poratowała dwiema tabletkami morfiny. Wie pani, wszystko da się zorganizować. Jedna tabletka zginęła. Jak się chla, to takie rzeczy zdarzają się prędzej. Były wielkie poszukiwania zaginionego proszka, ale się nie znalazł.

Czy to Weronika znalazła zaginioną morfinę?

Prowadząca śledztwo Katarzyna Klimczak z Prokuratury Rejonowej Łódź-Polesie przyznaje, że przesłuchiwani wciąż milczą jak głaz. Skwapliwie odnotowuje więc informację o zębie i zdobytej morfinie. Zapewnia, że zobowiąże policjantów do dokładnego zbadania tego tropu.

Ciszej nad tą trumienką

Weronika miała urodzić się w Dniu Babci. Tak sobie wymarzyła babcia, 41-letnia Ewa H. Wyszło trzy dni wcześniej, ale i tak Weronika była największym skarbem babci.

O Anecie H. i Sylwestrze M. sąsiedzi nie mówią inaczej niż ćpuny i ochlajmordy, ale babcia Ewa jest zupełnie inna. Sklepowa ze sklepu spożywczego naprzeciw kamienicy opowiada, że babcia Ewa kupowała dzieciakom kaszki, owoce i słodycze. Złego słowa nie mówi o pani Ewie wychylająca się zza drzwi dziewczyna okręcona ręcznikiem kąpielowym.

- Wychodziła na spacery, zajmowała się Weroniką non stop, jakby to ona była matką - podkreśla dziewczyna. - Dziewczynki, nie można powiedzieć, jak na warunki, w jakich mieszkają były czyste, porządnie ubrane.

Pięćdziesięciosiedmiometrowe mieszkanie. W dwóch pokojach mieszkają rodzice Weroniki, babcia, prababcia i praprababcia. Jest nieco bardziej pusto niż dwa tygodnie temu. Weronika nie żyje, a Andżelikę sąd rodzinny nakazał umieścić w domu dziecka. Sędzia tłumaczyła, że rodzice mogą nie dopilnować też drugiego dziecka, że są nieodpowiedzialni, że wreszcie dziecko nie ma warunków do właściwego rozwoju. To pierwszy krok do odebrania praw rodzicielskich.

Chirurg Adam Węgrewicz był w tym mieszkaniu z ekipą pogotowia. Pamięta ciemny pokój przedzielony szafami i kawałkiem tkaniny. Weronika, szczuplutka blondynka o krótkich włosach leżała na wersalce za zasłonką. Jej serce pędziło jak oszalałe - ponad dwieście uderzeń na minutę. Nikt jej nie przebrał na noc w piżamę. Ratownicy zabrali ją w czerwonych dresowych spodenkach i rozchełstanej czerwonej koszulce. Kiedy doktor Węgrewicz wraca myślami do tej niedzieli, nie może powstrzymać łez, choć, jak mówi, w swojej 23-letniej praktyce wiele widział.

- Ciszej na tą trumienką. Proszę... - kończy rozmowę.

Weronika leżała na sali obok innych nieprzytomnych dzieci. Jeszcze w niedzielę przestała oddychać. W poniedziałek niedotlenienie spowodowało szybkie obumieranie mózgu. W czwartek dziewczynka już nie żyła.

Rodzice muszą się wyszumieć

W Administracji Nieruchomości Łódź-Polesie "Konstantynowska" o tym, że Weronika w ogóle istniała, dowiedzieli się po jej śmierci. Ani jej, ani starszej siostry rodzice nie zgłosili do administracyjnych ksiąg.

Dyrektor AN Łódź-Polesie "Konstantynowska" zagląda do dokumentacji. - Z czynszem nie zalegali, nawet mają nadpłatę. Starają się o remont kaflowego pieca i wymianę okien. W filii Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej na Polesiu informują, że od początku roku rodzice Weroniki nie ubiegali się o zasiłek, choć nie pracują.

Ale narożna kamienica przy 1 Maja i Pogonowskiego, nie jest szczytem marzeń dla kogoś, kto szukałby mieszkania. "Normalni" mieszkańcy zaryglowali się superbezpiecznymi zamkami. Kilka lat temu lokatorzy śmiertelnie pobili innego lokatora, wiosną złodzieje doszczętnie ogołocili komórki.

Mieszkańcy interweniowali na policji kilkadziesiąt razy. W IV komisariacie są protokoły tych zgłoszeń. Powód rzeczywiście był. Na klatce schodowej roiło się od ćpunów. Sytuacja poprawiła się po likwidacji punktu skupu surowców wtórnych, który był przez ścianę z mieszkaniem Weroniki. Dzielnicowy kilkakrotnie uciszał rodziców Weroniki, gdy za głośno imprezowali. Sąsiedzi twierdzą, że wiele razy informowali, że źle się dzieje w mieszkaniu obok, ale policja nie kwapiła się z interwencją.

- To nieprawda - podkreśla Mirosław Micor, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. - W ciągu półtora roku były cztery prośby o interwencję w mieszkaniu rodziców Weroniki i żadna nie dotyczyła dzieci. We wrześniu 2006 roku domownicy zawiadomili policję, że prześladuje ich dwóch awanturników, którzy wybili szybę w oknie. Funkcjonariusze zajęli się delikwentami. Miesiąc później lokator kamienicy wezwał policję, bo w mieszkaniu rodziców Weroniki wybuchła awantura. Policjanci pouczyli domowników, aby uszanowali ciszę nocną. Do rana nie było już skarg, w mieszkaniu zapanował spokój.

W marcu tego roku policjantów wezwała babcia Weroniki, utrzymując, że w mieszkaniu odbywa się libacja. Policjanci przyjechali, ale balangi nie było.

- Były też sytuacje - dodaje Mirosław Micor - że dzielnicowy udawał się do kamienicy przy ul. 1 Maja i chciał rozmawiać na temat rodziców Weroniki z ich sąsiadami, ale ci nabierali wody w usta i nic nie chcieli mówić.

Babcia Weroniki, Ewa H.: - No i co nas obgadują pokątnie po gazetach?! To co, parę piw człowiek sobie strzeli z kumplami i już alkoholik? Młodzi są, to i szumią. Wyszumią się i przestaną.

Ktoś powinien dać sygnał
Bogusław Tyka, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, wystąpił do Wojewódzkiego Urzędu Pracy o stworzenie w pogotowiu etatu dla pracownika socjalnego, który miałby być łącznikiem między lekarzami a Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej i innymi instytucjami, władnymi pomóc ludziom z marginesu.

- Śmierć półtorarocznej Weroniki, którą zabiła morfina, uświadamia, jak bardzo potrzebny jest taki pracownik. Lekarz zajmuje się ratowaniem ludzi, więc nie może wydzwaniać i interweniować - tłumaczy dyrektor Bogusław Tyka. - Lekarze docierają w straszne miejsca, o których policjanci nie mają bladego pojęcia.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto