Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dar od bezimiennych

Joanna Leszczyńska
Ewa Kolęda (w środku) z mamą i mężem
Ewa Kolęda (w środku) z mamą i mężem
O ludziach, którym zawdzięczają życie, wiedzą niewiele albo nic. Jolanta Podleśna tylko tyle, że była to 21-letnia dziewczyna spod Krakowa, która wpadła pod autobus.

O ludziach, którym zawdzięczają życie, wiedzą niewiele albo nic. Jolanta Podleśna tylko tyle, że była to 21-letnia dziewczyna spod Krakowa, która wpadła pod autobus. To jej serce wszczepili pani Jolancie krakowscy lekarze. Jolanta Zytke ma serce z Gdańska, ale nie wie: kobiety czy mężczyzny. Dawcą nerki dla Ewy Kolędy był 29-letni chłopak, który prawdopodobnie zginął w wypadku.

– Jego prawą nerkę dostałam ja, drugą młody mężczyzna – mówi Ewa Kolęda. – Niestety, nie przeżył.

W niewoli dializ

Pani Ewa przed przeszczepem żyła w niewoli dializ. Trzy razy w tygodniu o siódmej rano karetka zawoziła ją na dializy. Cztery godziny spędzała na szpitalnym łóżku. Nie miała najgorzej, bo niektórzy mają dializy nocą.

Przez chorobę musiała zrezygnować z pracy pielęgniarki w szpitalu im. Kopernika i pójść na rentę. Nie mogła nigdzie na dłużej wyjechać. Trzeba było zapomnieć o wakacjach nad jeziorem w Kujanach koło Złotowa, dokąd jeździła z rodziną od lat.

Dopóki nie zachorowała, była okazem zdrowia. Choroba przyszła nagle, kiedy miała 36 lat. Ponad trzy lata była dializowana. Szykowano ją do przeszczepu rodzinnego w Warszawie. Dawcą nerki miała być jej 58-letnia mama. Ewa od początku miała irracjonalną nadzieję, że do tego nie dojdzie. Gdyby nie to, że mamie, która już przechodziła badania, nagle skoczyło ciśnienie i trzeba ją było zatrzymać w szpitalu, doszłoby do tej operacji.

– Nieoczekiwanie dostałam telefon z Wrocławia, że jest dla mnie nerka, pobrana od zmarłego – wspomina Ewa Kolęda. – Mama w płacz: „Nie jedź, ja będę dawcą”. Wiedziałam, że szanse powodzenia przeszczepu rodzinnego są większe, ale chciałam mamę oszczędzić. Zdecydowałam się.

We wrześniu minie pięć lat od przeszczepu.

Serce z helikoptera

Od 19. roku życia łodzianin Adam Strzebiecki wiedział, że jedynym ratunkiem dla niego jest przeszczep. Ciężkie, niedoleczone grypy zniszczyły mu serce. Kiedy znalazł się w Klinice Chirurgii Serca i Naczyń w Krakowie, był tak słaby, że nie miał siły chodzić. Lekarze orzekli, że przeszczep musi być przeprowadzony jak najszybciej. Sytuacja była dramatyczna. Adam mógł czekać na dawcę kilka dni. Dłużej nie wytrzymałoby jego serce.

Jego mama nigdy nie zapomni życzeń, które usłyszała od syna w Dniu Matki. On się wtedy już z nią pożegnał. Następnego dnia przed siódmą rano w hotelowym pokoju w Krakowie usłyszała warkot helikoptera. Przeczuwała, że leci serce dla jej 24-letniego wówczas syna. Nie pomyliła się.

27 maja Adam rozpocznie ósmy rok życia z przeszczepionym sercem.

Fantastyczne tempo

Jolanta Podleśna czekała na serce pół roku. – Nie myślałam, że mogę umrzeć, tylko że muszę żyć. Dla moich dzieci.

Był już najwyższy czas na przeszczep. Spać mogła tylko na siedząco, bo gdy położyła się na wznak, ból przygniatał ją do podłogi i nie dało się oddychać.

Żeby przeszczep od zmarłego dawcy się udał, musi być zgodność tkankowa między dawcą a biorcą, ta sama grupa krwi i zbliżona waga. Biorca musi mieć zdrowe pozostałe narządy, bo to zmniejsza ryzyko powikłań.

Trzy dni po przeszczepie Jolanta Podleśna sama zakręciła sobie włosy na wałki. Lekarze byli zachwyceni fantastycznym tempem rekonwalescencji.

Jolanta Zytke, technik radiolog z łódzkiego szpitala im. Barlickiego, poznała Jolantę Podleśną, kiedy ta była już trzy lata po przeszczepie. Marzyła, żeby chociaż tyle przeżyć po operacji. Trzy lata to było dla niej niewyobrażalnie długo. Dziś jest już dziesięć lat po przeszczepie.

– Kiedy dostałam telefon z Krakowa, że jest dla mnie serce, byłam tak przerażona, że odmówiłam – opowiada Jolanta Zytke. – Następnego dnia zadzwonił mój operator. Przekonał mnie, że nie mogę dłużej czekać i że drugiej szansy mogę nie mieć.

Na jednej sali z bratem

Z roku na rok medycyna może więcej. Przeszczepione serce można wyciągnąć z zawału, można podratować je zastawką, kobiety z przeszczepionym sercem rodzą dzieci. Podobnie ludzie z przeszczepioną nerką wracają do normalnego życia.

– Człowiek bierze leki przeciwodrzutowe, ale żyje normalnie: pracuje, uprawia sport – mówi dr Janusz Strzelczyk, adiunkt z Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantacji szpitala im. Barlickiego. – Okres przeżycia jest coraz dłuższy, gdyż coraz lepsze są leki, jakie stosujemy.

44-letni pan Jan z Ozorkowa leży na sali oddziału nefrologicznego w szpitalu im. Barlickiego ze swoim „bratem”. Tak mówi się o biorcy drugiej nerki, pochodzącej od tego samego zmarłego. Nierzadko między takimi „braćmi” lub „siostrami” rodzi się tak silna więź, że po wyjściu ze szpitala utrzymują ze sobą kontakt.

– Doktor Strzelczyk przeszczepił mi nerkę 7 maja – mówi pan Jan.

– Czuję się bardzo dobrze. Wreszcie nie będę musiał chodzić na dializy.

Na nerki chorował przez 16 lat. Jak sobie obliczył, w ciągu półtora roku był 163 razy dializowany. Wreszcie koniec z bolesnym wkłuwaniem się do ręki, koniec z nadmiernym pragnieniem picia.

– Nie chcę wiedzieć, kto był dawcą nerki – mówi pan Jan. – To byłoby zbyt trudne do przeżycia. Wiem tylko, że temu człowiekowi, chyba mężczyźnie, brakowało trochę do czterdziestki.

Trudne rozmowy

Dr Janusz Strzelczyk: – Na świecie przestrzega się zasady anonimowości. Z psychologicznego punktu widzenia dla dawcy i biorcy jest lepiej, by o sobie nie wiedzieli. W Anglii, gdzie uczyłem się transplantologii, niektórzy anonimowo piszą listy z podziękowaniem do rodziny dawcy.

Człowiek musi zaakceptować swój przeszczep, a lekarz ma mu w tym pomóc. Nie można myśleć w kategoriach, że „to wszczepione” jest cudze, obce. Rzadko, ale jednak zdarzają się przypadki depresji na tym tle.

W minionym roku przeszczepiono w Polsce ponad tysiąc nerek i 122 serca. Można byłoby więcej, ale brakuje dawców i pieniędzy na przeszczepy. Oficjalnie zgłoszonych sprzeciwów na pobranie narządów jest 23 tysiące. – To niewiele – twierdzi dr Jarosław Czerwiński z Centrum „Poltransplant”.

W Europie najwięcej dawców narządów jest w Hiszpanii. W porównaniu do liczby mieszkańców przeprowadza się tam dwa razy więcej transplantacji serca i nerek niż w Polsce. Wielu europejskich lekarzy uczy się właśnie od Hiszpanów, jak radzić sobie w rozmowie z rodziną dawcy.

– Taka rozmowa wymaga odwagi cywilnej – mówi dr Strzelczyk. – Lekarz musi powiedzieć rodzinie, że choć serce bliskiego człowieka jeszcze żyje, on już umarł, bo nastąpiła śmierć pnia mózgu i nie ma żadnego ratunku. – Ludzie nie zawsze chcą to przyjąć do wiadomości.

„Ja wiem, że on nie żyje”

Prof. Wojciech Gaszyński, kierownik Kliniki i Katedry Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersytetu Medycznego, pamięta matkę żołnierza po wypadku kolejowym, u którego stwierdzono śmierć pnia mózgu. Prostą kobietę ze wsi.

– Nie chciałem od razu pozbawić jej nadziei, a ona pogładziła syna po ręku i mówi: „Ja wiem, że on nie żyje” – opowiada profesor. – Dodała jeszcze: „Panie lekarzu, to był taki dobry człowiek, więc jeżeli pan uważa, że jego serce może komuś pomóc, ja się zgadzam”. Zapamiętałem to zdarzenie sprzed dziesięciu laty, bo wtedy na dziesięć rozmów tylko jedna kończyła się zgodą na pobranie narządów. Teraz sytuacja się poprawiła: ponad połowa rodzin wyraża zgodę.

Doktor Strzelczyk rozumie, że są to bardzo trudne decyzje dla rodziny. Zdarzyło się kiedyś, że rodzina dziewczyny, która miała przeszczepione serce, a potem zginęła, nie wyraziła zgody na przeszczep jej organów.

– W tak dramatycznych chwilach, kiedy umiera człowiek, emocje są ogromne i stąd te decyzje na „nie”– mówi dr Strzelczyk. – Chociaż nie ukrywam, że dla nas, lekarzy, każda odmowa pobrania narządów jest przykra, bo oznacza śmierć innego człowieka, który się nie doczeka przeszczepu.

Życie raz jeszcze

Pan Jan ma nadzieję, że jak jego nerka będzie się dobrze sprawować, znowu ruszy w trasę. Z zawodu jest kierowcą ciężarówki.

– Po przeszczepie życie zaczyna się jeszcze raz – mówi Jolanta Podleśna, która w pierwszą rocznicę po przeszczepie dostała od męża smoczek.

Z nowym sercem doczekała się już wnuków. Przez pierwsze kilka lat żyła ze strachem odrzutu. Teraz już nie. Uwierzyła w swoje serce. Żyje już z nim 12 lat.

Adam Strzebiecki nie wrócił do stolarki, ale nie siedzi bezczynnie. Pomaga w prowadzeniu rodzinnego biznesu w Zduńskiej Woli. Niedawno był współorganizatorem zjazdu dzieci i młodzieży po przeszczepie serca. Ma dziewczynę. Myśli o założeniu rodziny.

– Co za szczęście, że nie muszę już co dwa dni wyglądać przez okno, czy przyjechała po mnie karetka na dializę – cieszy się Ewa Kolęda. – Znów żyję tak jak dawniej i wyjeżdżam na wakacje nad ulubione jezioro.

W pierwszą rocznicę po przeszczepie dała na mszę za duszę chłopaka, od którego dostała nerkę. – On stał się członkiem mojej rodziny. Zawsze, kiedy zapalam na cmentarzu świeczkę najbliższym, zapalam też i dla niego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zmiany w rządzie. Donald Tusk przedstawił nowych ministrów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto