Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chińskie, czyli nasze

Sławomir Sowa
Pewnego dnia do łódzkiej firmy, która zleciła chińskiej fabryce produkcję bluz według własnego wzoru, przyszło kilka tysięcy sztuk zamówionego towaru. Wszystkie bluzy miały jeden rękaw krótszy o kilka centymetrów.

Pewnego dnia do łódzkiej firmy, która zleciła chińskiej fabryce produkcję bluz według własnego wzoru, przyszło kilka tysięcy sztuk zamówionego towaru. Wszystkie bluzy miały jeden rękaw krótszy o kilka centymetrów. Wkrótce zagadka się rozwiązała. Zanim wysłano do Chin model bluzy, ktoś obciął nieco jeden rękaw, żeby zachować na miejscu próbkę materiału do porównania...

– W ten sposób dają o sobie znać różnice w mentalności – śmieje się Bogdan Kopeć, właściciel i prezes łódzkiej firmy Hurtimex, specjalizującej się w produkcji odzieży dziecięcej popularnych marek Hoop i Tup-Tup. – Chińczycy traktują wiele rzeczy dosłownie i są niesłychanie dokładni.

Hurtimex ulokował w Chinach 40 procent produkcji, Kan – 50 procent, Redan – całą produkcję w Azji, w tym dużą część w Chinach. Tak łódzkie firmy odzieżowe walczą o rynek z... Chińczykami. Jest z kim walczyć: od 1 stycznia, kiedy Unia Europejska zniosła bariery celne w handlu z Chinami, eksport chińskich tekstyliów do UE wzrósł o ponad 500 procent.

Monnari, łódzki producent odzieży damskiej z wysokiej półki, też produkuje w Chinach, ale prezes Marek Banasiak, jest niezwykle powściągliwy, można powiedzieć jak Chińczyk: – Produkujemy w Chinach, ale nie jest to ilość znacząca – przekazuje ustami swojej sekretarki. – Główna część produkcji jest ulokowana w Polsce.

Redan, właściciel m. in. marki Top Secret, nie robi tajemnicy z pochodzenia swojego towaru. Firma pojawiła się w Chinach w 1996 r., a jej twórca Radosław Wiśniewski od razu poszedł na całość: nie przenosił produkcji, tylko ulokował ją na Dalekim Wschodzie.

Piotr Kulawiński, obecny prezes Redanu: – Działamy według niemal identycznego modelu jak światowi potentaci w produkcji odzieży. W Polsce skupiamy się na projektowaniu, marketingu i dystrybucji, stąd też zarządzamy firmą. Natomiast produkcję lokujemy w tych miejscach świata, które dają nam gwarancję najlepszej efektywności, odpowiedniej skali oraz wysokiego standardu dla danej kategorii odzieży.

Hurtimeks ulokował w Chinach produkcję dziecięcych skafandrów, kurtek i spodni, ozdobionych mnóstwem kieszonek, suwaków i naszywek, a więc najbardziej pracochłonnych.

Dużo i dużo

Dla Chińczyków liczy się przede wszystkim skala. Rozmawiają z tymi przybyszami, którzy biorą dużo.

– Tyle, że w Chinach „dużo” znaczy zupełnie co innego niż „dużo” w Polsce – śmieje się Bogdan Kopeć. – To jeden z powodów, dla których tak niewiele polskich firm zleca produkcję w Chinach. – Na inwestowanie tam trzeba mieć naprawdę bardzo dużo pieniędzy.

Tych pieniędzy nie ma państwowa Fabryka Artykułów Domowych Niewiadów, gdzie jeszcze miesiąc temu zastanawiano się nad powierzeniem Chińczykom produkcji czajników, młynków do kawy, skrzynek na listy i hulajnóg.

Robert Dąbski, dyrektor handlowy fabryki, nie chce zdradzać szczegółów. – Nie ma żadnego oficjalnego dokumentu na ten temat, a produkcja w całości odbywa się w Niewiadowie – mówi krótko.

– Taka inwestycja wymagałaby dwóch rzeczy: analizy potrzeb rynku i środków finansowych – komentuje Krzysztof Kurzawa, główny specjalista ds. koordynacji produkcji w FAD. – Nie posiadamy ani jednego, ani drugiego.

Kopeć z Hurtimeksu wybrał się z synem Jarosławem po raz pierwszy do Chin w 1998 r. Przez dwa lata dobierał wykonawców, zbierał doświadczenia i... dokładał do interesu. Mała fabryka w Niewiadowie nigdy nie mogłaby sobie na to pozwolić.

Kan, producent markowej odzieży Tatuum, zlecił produkcję w Chinach cztery lata temu.

– Szyliśmy wcześniej dla międzynarodowych koncernów, m. in. dla French Connection, właściciele mieli doskonałe kontakty, więc wejście do Chin nie było żadnym problemem – twierdzi Tomasz Podolak, przedstawiciel firmy.

Ucieczka do Chin nie jest polskim wynalazkiem. Najwcześniej, bo około 20 lat temu, zaczęły ją koncerny zachodnie. Produkcję tekstylną zaczęli wygaszać u siebie Holendrzy, Niemcy, Brytyjczycy. Później także Włosi, których nie obroniło doskonałe wzornictwo – Chińczyk był po prostu tańszy.

Nie tylko tańszy.

– Chiny są atrakcyjne również z powodu niesłychanej wydajności pracy. Karność i całkowite oddanie wykonywanemu zajęciu są zapisane w ich kulturze – mówi dziś Piotr Kulawiński z Redanu.

Połączenie taniego i karnego chińskiego robotnika z nowoczesną technologią przyniosło niesłychane oszczędności. Jednocześnie dały znać o sobie efekty globalizacji i otwarcia granic. Coraz trudniej było utrzymywać u siebie kosztowną produkcję i izolować rynek wewnętrzny.

– Kiedy Niemcy przenieśli produkcję do Chin, szansą dla polskich producentów stały się zlecane przez niemieckie firmy tak zwane nachauftragi, czyli produkcja uzupełniająca z krótkim terminem dostaw. I ta nisza, mniej więcej od 1997 roku, zaczęła zanikać – mówi Bogdan Kopeć.

Czy chińskie znaczy gorsze?

Chińska tandeta stała się wręcz obiegowym pojęciem. Ale nie dla poważnego biznesu.

– Tania, kiepskiej jakości odzież, która trafia z krajów Dalekiego Wschodu na polskie bazary, pochodzi z małych, rodzinnych zakładów lub z odpadów produkcyjnych. Tylko handlowcy na bazarach muszą zadowolić się odzieżą szytą z najgorszych materiałów – mówi Piotr Kulawiński z Redanu. – Nasza markowa odzież, wykonana z dobrych materiałów wedle wyśrubowanych standardów nie ma nic wspólnego z podkoszulkami na bazarach. Produkujemy w tych samych fabrykach, w których realizowane są zlecenia najbardziej renomowanych światowych producentów z Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Niemiec.

Wtórują mu przedstawiciele Kanu i Hurtimeksu.

– Czy to ważne, kto przykręca śrubkę? – pyta retorycznie Kopeć. – Ważne, że wyjeżdża Mercedes.

Nad przykręcaniem śrubki muszą jednak czuwać przedstawiciele firmy, która zamawia towar. Z reguły są to wynajęte, wyspecjalizowane w tym firmy, ale na przykład Kan utrzymuje w Hongkongu własne, kilkunastoosobowe biuro, które sprawdza jakość odzieży zamówionej u producentów chińskich w Szanghaju, Hangshou i Ningbo.

– Zakwestionowałem jakość kilku tysięcy kurtek wyprodukowanych przez chińską fabrykę – opowiada Kopeć z Hurtimeksu. – Oni zaproponowali obniżkę ceny o połowę, później do jednej trzeciej. Odmówiłem, bo nawet jeśli zyskałbym ten jeden raz, zepsułbym sobie markę, a przecież właśnie marka jest tym, co odróżnia moje ubrania od tego, co jest na bazarze.

– Czołowe chińskie fabryki to ultranowoczesne, świetnie zorganizowane i bardzo wydajne przedsiębiorstwa – dodaje Kulawiński. – Nie na darmo Chiny są największym importerem nowoczesnych technologii na świecie. Ich linie produkcyjne pochodzą z USA i innych najbardziej rozwiniętych krajów świata.

Jak długo jeszcze produkcja w Chinach będzie opłacalna dla zagranicznych inwestorów?

– Chiny stoją u progu eksplozji konsumpcyjnej – uważa Bogdan Kopeć. – To podniesie oczekiwania zarobkowe, a tym zwiększy koszty produkcji. Już teraz niektóre zagraniczne firmy szukają producentów w północnych Chinach, gdzie praca jest tańsza niż w fabrykach Kantonu.

Nie zawojujemy świata podkoszulkami

Przedstawiciele firm, które lokują produkcję w Chinach, pierwsi zauważyli, że nie sposób uciec od światowych trendów.

Bogdan Kopeć: – Z jednej strony można obwiniać rząd, że dbał o przystąpienie do Unii, ale nie zadbał o zabezpieczenie własnych przedsiębiorców. Nie da się jednak ukryć, że Niemcy czy Włosi też przenieśli produkcję do Azji.

Piotr Kulawiński: – Polska, w ślad za innymi dojrzałymi gospodarkami, skupia się w coraz większym stopniu na bardziej zaawansowanej produkcji lub usługach o najwyższej wartości dodanej. Nie zawojujemy świata podkoszulkami.

Tomasz Podolak: – Spośród pięciuset osób, które zatrudniamy w Polsce, tylko około stu zatrudnionych jest przy produkcji. Reszta zajmuje się zarządzaniem, marketingiem, opracowywaniem wzornictwa. Wchodzimy na wyższy pułap.

Czy zrozumieją to szwaczki, które pracują za ścianą i producenci skarpet z Aleksandrowa?

•••

Zdaniem eksperta

Kazimierz Kubiak, ekspert Łódzkiej Izby Przemysłowo-Handlowej: – Przenoszenie produkcji do Chin jest bardzo niepokojącym trendem. W skali świata grozi to przeniesieniem 30 milionów miejsc pracy w przemyśle tekstylno-odzieżowym. To może być tragiczne w skutkach dla państw, które nie mają na tyle rozwiniętych nowych technologii i przygotowanych przedsiębiorstw, aby wchłonąć taką liczbę ludzi. W Polsce problem dotyczy prawie 100 tysięcy osób. Gdzie wchłonąć te ręce do pracy?

Z Chińczykami trudno wygrać. Rząd Chin zwalnia przedsiębiorców chińskich ze spłaty zaciągniętych kredytów i w sztuczny sposób zaniża wartość juana, co jest korzystne tylko dla chińskiego biznesu, ponadto poziom płac w Chinach wciąż pozostaje bardzo niski.

Mamy szansę, ale pod warunkiem, że będziemy się angażowali nie w produkcję prostej odzieży, ale na wyższą półkę. Nasz przemysł tekstylno-odzieżowy musi unowocześnić sprzęt i wejść w produkcję asortymentu dla klasy średniej.

Pytanie, co rząd polski robi w tej materii? Niestety, niewiele. Trzeba umożliwić przedsiębiorcom kumulowanie środków, modernizację techniki wytwarzania i zakup nowych technologii. Chciałbym przypomnieć, że przemysł tekstylno-odzieżowy produkuje dla medycyny, dla budownictwa drogowego, dla mieszkalnictwa. To nie jest przemysł, na który można machnąć ręką i żaden kraj sobie na to nie pozwala. •

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto