Na 14. urodziny Jolanta Burska zafundowała córce Kasi wczasy na Korsyce. Wydała na te wakacje 2 tys. złotych. Łódzkie biuro „Ad Vocem” wzięło pieniądze za pobyt
na czterogwiazdkowym campingu Marina Djerba Rossa. Dziewczynka i inni uczestnicy wylądowali jednak na...
bezludnym klepisku, nad zapuszczoną zatoką morską.
– Szok przeżyliśmy już w drodze na Korsykę – wspomina Kasia, która zmęczona i rozgoryczona wróciła do Łodzi.
– Mieliśmy jechać autokarem klasy lux z międzynarodową licencją, wyposażony w klimatyzację, wc, barek, wideo i uchylne siedzenia. Zobaczyliśmy stary autobus PKS i niektórzy bali się do niego wsiadać. Już na granicy z Austrią była awaria, potem druga, a na koniec musieliśmy gnać co sił, żeby zdążyć na prom do Livorno.
Najgorsze zaczęło się, gdy dotarliśmy na camping. Namioty musieliśmy sami rozbijać na prażonym słońcem klepisku. Były dziurawe i zniszczone, miały popsute suwaki. Kiedy padał deszcz, chowaliśmy się do autokaru. Nie było nic. Nawet lodówkę, rozkładane krzesła i stoliki organizatorzy kupili za pieniądze przeznaczone na wyżywienie. Potem namawiali nas, żebyśmy oddali na jedzenie swoje kieszonkowe w euro, ale nie oddaliśmy. Zatoka i plaża były brudne i cuchnęły na odległość gnijącymi glonami i śmieciami. Całymi dniami siedzieliśmy w namiotach, bo nie zorganizowano nam żadnych rozrywek. Tak samo było z wycieczkami. Chcieliśmy pozwiedzać muzea, ale w Wenecji zabłądziliśmy, zaś w Pizie kierowca nie mógł znaleźć Krzywej Wieży. Nikt z tak zwanej kadry nie znał nawet języka francuskiego, którym mówi się na Korsyce.
– Zjeździłem pół świata, ale z takim skandalem nigdy się nie spotkałem – Piotr Kizior wspomina pobyt na Korsyce jak koszmar. – Zażądam od biura „Ad vocem” całkowitego zwrotu kosztów i odszkodowania za poniesione wszelkie straty.
Marian Gajewski, kierownik łódzkiego biura „Ad vocem” czeka z wyjaśnieniami na nieobecnego, póki co, właściciela.
– Trzeba będzie zrekompensować zainteresowanym straty – mówi ostrożnie. – Mam nadzieję, że dojdziemy z naszymi klientami do porozumienia.
Rodzice dzieci i innych uczestników wczasów na Korsyce, których biuro „Ad vocem” zamiast do czterogwiazdkowego campingu zawiozło na klepisko, nie są w ugodowym nastroju.
Chcą oddać organizatora do sądu. W Konsorcjum Biur Podróży usłyszeli, że nie rozpatrzą ich skargi, bo „Ad vocem” nie należy do zrzeszenia.
Urzędnicy od turystyki rozkładają ręce. Zbigniew Szerszeń, szef wydziału do spraw turystyki Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi przyznaje, że jego wydział nie ma kontroli nad tym, co się dzieje w biurach podróży.
Polska Izba Turystyki też nie pomoże nabitym w butelkę klientom „Ad Vocem” wysłanych na Korsykę.
– Nie jesteśmy urzędem i nie nadzorujemy biur podróży – wyjaśnia Jakub Świtluk, wiceprzewodniczący łódzkiego oddziału Polskiej Izby Turystyki. – W przypadku skarg pośredniczymy jedynie w sporze. Jeśli nasze starania nic nie dają, klientom biur pozostaje droga sądowa. Jest to jednak żmudna procedura, a procesy trwają nawet po dwa lata.
– „Ad vocem” dużo ryzykuje, bo zła fama szybko się roznosi – dodaje Jakub Świtluk. – Szanujące się biuro podróży stara się w takiej sytuacji zapewnić standard nieco lepszy od oferowanego, jeżeli wyniknie nieprzewidziana sytuacja. Czym się kierować przy wyborze biura podróży? Trzeba pytać znajomych, patrzeć jak biuro wygląda i sprawdzać, czy nie jest to firma krzak.
Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?