Trzystu pracowników przędzalni łódzkiego Unionteksu w stanie upadłości od dwóch miesięcy nie dostało pensji. Na pieniądze od syndyka nie mogą jednak liczyć, dopóki ten nie wyegzekwuje od holdingu Fasty 2 mln złotych za dzierżawę przędzalni.
– Ludzie są rozsierdzeni. Żeby się zabezpieczyć, zaplombowaliśmy warte 2 mln zł materiały, które u nas nielegalnie składuje spółka tego holdingu – mówi Zbigniew Sobczak, dyrektor zarządzający Unionteksu.
Zanim sąd ogłosił w lipcu upadłość Unionteksu, jego właścicielem były właśnie białostockie Fasty. Wiosną holding wyodrębnił w firmie spółkę córkę, Przędzalnię-Uniontex. Pracę miało tam znaleźć 300 osób.
– To dlatego nie strajkowaliśmy latem razem z kolegami z wykańczalni. Tymczasem pracy nie ma i nie zanosi się na nią. W tym tygodniu ludziom kończą się wypowiedzenia, a o zatrudnieniu nikt z nimi nie rozmawia. Boję się, że zostali oszukani – mówi Wanda Prokopczyk, wiceprzewodnicząca związku zawodowego przędzalników.
– Nie wiem, czy bym podpisał z Fastami następną umowę o dzierżawę. Mam prawo podejrzewać, że to zwykli naciągacze – twierdzi z kolei Andrzej Brolik, syndyk Unionteksu.
Jan Kramarczuk, nowy prezes przędzalni, uspokaja, że produkcja ruszy w nowym roku, a zatrudnienie znajdzie 200 osób. Nie wie, skąd syndyk wziął kwotę aż 2 mln złotych, bo według niego zadłużenie sięga zaledwie 80 tysięcy.
Przeciwko właścicielom Fastów oraz zarządowi Unionteksu SA, którego prezesem był do lipca Kramarczuk, toczy się postępowanie w prokuraturze. Są oni podejrzewani o niegospodarność, której mieli się dopuścić w łódzkim zakładzie.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?