Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Transplantacje ratują życie

Lucyna Krysiak
Narządy od jednego dawcy mogą uratować życie kilku chorym. Każdy dawca jest więc na wagę złota. Przynajmniej do czasu, kiedy będzie można klonować narządy i wszczepiać je zamiast zużytych.

Narządy od jednego dawcy mogą uratować życie kilku chorym. Każdy dawca jest więc na wagę złota. Przynajmniej do czasu, kiedy będzie można klonować narządy i wszczepiać je zamiast zużytych. Kiedy zaczynano przeszczepiać narządy, każdy zabieg był sensacją i budził olbrzymie emocje. Mało kto wówczas przypuszczał, że transplantologia zrewolucjonizuje medycynę. Dziś już przeszczepia się nie tylko serca, nerki wątrobę, ale tkanki, komórki, a nawet płaty skóry z mięśniami i nerwami, pozwalające zrekonstruować twarz.

Koszmar i wybawienie
Jerzy Bryński ma 69 lat, razem z żoną mieszka na łódzkich Kozinach. To, co przeszedł, mogłoby posłużyć za scenariusz poruszającego filmu. Kilkanaście lat temu pan Jerzy miał wypadek samochodowy na przejeździe kolejowym. Uszedł z życiem, ale stracił obie nogi i oko. Dzięki protezom mógł wychodzić z domu. Ocalałe oko pozwoliło mu czytać gazety, oglądać telewizję, a więc w miarę normalnie żyć.

Ale los po raz kolejny go doświadczył. W domu wybuchł gaz. Pana Jerzego ogień dotkliwie poparzył. Musiał przejść kilka przeszczepów skóry. Najgorsze było jednak ciągle przed nim. Przestał widzieć na swoje jedyne oko, stał się więźniem czterech ścian. Był załamany.

Okulista powiedział, że wskutek poparzenia na rogówce zrobiła się blizna i nic na to nie można poradzić. W grę wchodzi tylko przeszczep. Ale na rogówkę trzeba czekać w kolejce, bo takich jak on jest wielu, a dawców mało. Pan Jerzy zdecydował się, chociaż wiedział, że jeśli jego organizm odrzuci rogówkę od "obcego", straci na zawsze szansę odzyskania wzroku.

Trzy tygodnie temu poddał się operacji w Klinice Okulistycznej Uniwersytetu Medycznego w szpitalu im. WAM w Łodzi. - Kiedy wybudziłem się z narkozy i otworzyłem zoperowane oko, po raz pierwszy od kilku lat zobaczyłem ludzi. I tak pięknie wtedy świeciło słońce - mówi z rozrzewnieniem.

Twierdzi, że to cud. Prof. Roman Goś, kierownik kliniki, uważa, że pan Jerzy miał szczęście, bo przeszczep się powiódł, a pacjent będzie widział.

Szczęśliwy jest także Marek Rzepka, któremu dziesięć dni temu również przeszczepiono rogówkę. Ma 48 lat, jest drukarzem. Posługiwanie się tylko jednym okiem bardzo mu przeszkadzało. Urazu oka doznał jeszcze w dzieciństwie i nie ukrywa, że całe życie czekał, aż medycyna na tyle się rozwinie, że pozwoli mu w pełni odzyskać wzrok. Teraz niecierpliwie czeka, żeby zniknął pooperacjny obrzęk, bo dopiero wtedy spojrzy na świat przez swoją nową rogówkę.

Profesor Goś obliczył, że w kolejce do przeszczepów czeka 50 chorych. Czas oczekiwania na przeszczep to 2-3 lata.

Życie dzięki śmierci
Polacy coraz lepiej rozumieją, że dla wielu chorych z dużą niewydolnością nerek, serca, wątroby przeszczep jest jedyną skuteczną metodą ratowania życia. Dla chorych znalezienie dawcy to szczęście w nieszczęściu. Bo przecież biorcy pamiętają o dramacie rodziny dawcy. Ludzie ci tracą dzieci, rodziców, dziadków.

Tak było w przypadku łódzkiej studentki, postrzelonej pomyłkowo przez policję podczas juwenaliów w 2005 roku. Tragedię przeżyli wtedy rodzice dziewczyny, ale zdecydowali się podarować jej narządy do przeszczepu. Dzięki temu uratowali życie kilku osobom. Dwoje ludzi odzyskało wzrok.

Są pacjenci, dla których walka o życie nie kończy się na jednym przeszczepie. Bogumił Miłosz z Łodzi, miał trzykrotnie przeszczepianą nerkę. Pierwszą organizm odrzucił po dwunastu dniach, druga "pracowała" tylko dwa lata, mimo że pan Bogumił ma dopiero niespełna 30 lat. Specjaliści alarmują, że coraz więcej coraz młodszych osób choruje na niewydolność nerek i dlatego stanowią oni najliczniejszą grupę oczekujących na dawcę. Lekarze twierdzą, że to skutek nadciśnienia tętniczego i cukrzycy, które uszkadzają nerki. A na te przypadłości cierpi w Polsce coraz więcej ludzi.

Siostra z siostrą, mama z córką
Prof. Józef Matych, szef zespołu transplantologów w szpitalu im. Pirogowa w Łodzi, bardzo liczy, że sytuację poprawi tzw. dawstwo rodzinne. Przekonuje rodziny osób oczekujących na przeszczep, że z jedną nerką można spokojnie żyć, gdy drugą odda się krewnemu. Oczywiście, aby tego dokonać, trzeba być w pełni zdrowym.

Profesorowi udało się namówić do takiej zabiegu zaledwie kilka osób, ale w polskich warunkach to i tak sukces. W krajach skandynawskich prawie 40 procent nerek przeszczepia się od dawców rodzinnych.

Pierwsza operacja przeszczepu organu od rodziny odbyła się w roku 2001, druga w 2003. W obydwu wypadkach siostra oddała nerkę siostrze. Pacjentki są łodziankami i przychodzą do szpitala na kontrole. Czują się dobrze. Są szczęśliwe, bo mogą wieść aktywne życie. I ta, która oddała, i ta, która dostała.

Rodzinny przeszczep nerki uratował życie 29-letniej wtedy Monice Wysockiej z Łodzi. Dawcą była mama. Operacje odbywały się jednocześnie na dwóch blokach operacyjnych, pracowały dwa zespoły transplantologów. Jeden pobierał nerkę od matki dziewczyny, a drugi zaraz potem wszywał ją córce. Obie leżały potem obok siebie na oddziałe pooperacyjnym. Choć były bardzo słabe przez cały czas uśmiechały się do siebie.

Zdaniem profesora Matycha, przeszczepy rodzinne to idealne rozwiązanie. Można wtedy podawać znacznie mniej leków immunosupresyjnych, zapobiegających odrzuceniu przeszczepu. Nerka matki, siostry czy brata zawsze jest genetycznie "bliższa" biorcy niż pobrana od obcej osoby. A sama decyzja o oddaniu nerki komuś bliskiemu i uratowaniu mu życia, emocjonalnie cementuje rodzinę.

Do najbardziej spektakularnego przeszczepu doszło w "Pirogowie" w minionym roku, kiedy dawcą nerki był przyjaciel pacjenta, a więc osoba z nim niespokrewniona. Obaj są łodzianami i przyjaźnią się od lat, podobnie jak ich rodziny.

Tego rodzaju przeszczepy są niezwykle rzadkie. By mogło dojść do zabiegu zgodę na pobranie nerki musiały wyrazić sąd oraz Komisja Etyczna Krajowej Rady Transplantacyjnej w Warszawie. Tadeusz Karwat i jego przyjaciel Wojtek M., który oddał mu swoją nerkę, już przeszli do historii polskiej transplantologii.

Polski bank bardzo skromny
Równie trudno jak serce, nerkę czy rogówkę jest zdobyć szpik kostny do przeszczepów dla chorych na białaczki. Mimo że pobranie szpiku nie powoduje uszczerbku na zdrowiu, polskie banki szpiku są ubogie - zarejestrowano w nich ledwie kilka tysięcy osób. Dla porównania: niemiecki bank liczy 3 miliony dawców.

Tymczasem im więcej osób w banku, tym większe prawdopodobieństwo genetycznego dopasowania szpiku do biorcy. Dla większości polskich chorych dawców znaleziono za granicą: w Niemczech, Czechach, Norwegii, we Włoszech.

Tak było w przypadku 10-letniej Klaudii Olszewskiej z Tomaszowa Mazowieckiego, 12-letniego Jarka Karolaka spod Ozorkowa i Justyny ze Skierniewic. Justynie jej siostra bliźniaczka Martyna dwukrotnie oddała szpik, ale nie "pasował". Mimo tej porażki Martyna nadal jest gorącą propagatorką dawstwa szpiku. Przy każdej okazji stara się z tą ideą dotrzeć do jak największej rzeszy ludzi. Miała 13 lat, kiedy po raz pierwszy została dawcą i wie, że gdyby takich jak ona było więcej, jej siostra Justyna, Klaudia, Jarek nie musieliby wyczekiwać na szpik z zagranicy. Krócej trwałoby ich cierpienie spowodowane chorobą, krócej trwałby strach o życie. Krócej też martwiłaby się rodzina, patrząc jak gaśnie ktoś bliski.

Naukowcy dowiedli, że obywatele tego samego państwa są sobie bliżsi genetycznie niż obcokrajowcy. Wojciech Fendler, który jest studentem VI roku Uniwersytetu Medycznego i zdecydował się zostać dawcą, uważa, że ludziom brakuje wiedzy jak przebiega werbowanie dawców, badanie i pobieranie szpiku, gdy już znajdzie się biorca, odpowiadający genetycznie dawcy.

Cała skomplikowana procedura ma kilka etapów. Pierwszy to pobraniu próbki krwi od ochotnika i przebadanie jej. Drugi - weryfikacja. Jeśli wypadnie pomyślnie, przeprowadza się bardziej szczegółowe badania i umieszcza dawcę w rejestrze. Dawca czeka na sygnał.

Etap trzeci zaczyna się, gdy komputer uzna taką osobę za pasującą do cech genetycznych biorcy. Dawca jedzie wtedy do szpitala oddać szpik. Osoby, które już przez to przeszły - tak jak np. Martyna - przy każdej okazji opowiadają, jak wygląda ta procedura.

Mówią, że ludzie mają wielkie serca, ale boją się o własne zdrowie i dlatego jest tak mało dawców. Wierzą, że kiedyś będzie inaczej. Wierzą w to także chore na białaczkę dzieci, które czekają na szpik.

* * * * *

Zdobywanie dawców to najsłabsza strona transplantologii. Mimo że 75 proc. Polaków akceptuje przeszczepy narządów od zmarłych, a więc nie ma społecznego oporu wobec tej metody leczenia, jest za mało dawców i za mało przeszczepów.

Winę ponoszą po części szpitale, bo nie zgłaszają potencjalnych dawców do "Poltransplantu", który koordynuje przeszczepy w całej Polsce. Na kilkadziesiąt szpitali w Łódzkiem, narządy do przeszczepów pobiera się zaledwie w kilku. Najczęściej w szpitalu im. Kopernika w Łodzi, gdzie jednocześnie określa się tzw. zgodność tkankową oraz w "Barlickim", gdzie - podobnie jak w szpitalu im. Pirogowa - działa ośrodek transplantacji nerek dla województwa łódzkiego. Barierą są także pieniądze. Badania pozwalające ocenić potencjalnych dawców są kosztowne.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto