Dlaczego wybrał się w zapalny rejon? - Zawsze idę po prąd i postanowiłem sprawdzić jak to wszystko wygląda od środka. Zadziały też trochę emocje – uzasadniał Janusz Pijanka, który na wschodnią Ukrainę, gdzie – o czym przekonał się na miejscu – toczyła się regularna wojna, pojawił się dwukrotnie podając się za dziennikarza. Rozmawiał z ludźmi, robił zdjęcia, nagrywał filmiki. – Bo ja jestem takim niezależnym korespondentem, który też próbuje przekazać coś ważnego.
Pojechał tam na wariackich papierach. Bo praktycznie bez pieniędzy, z kartą biblioteczną w roli dziennikarskiej legitymacji, na jaką potem otrzymał akredytację od separatystów czy zabezpieczenia innego rodzaju, z którego korzystają relacjonujący konflikt zawodowi reporterzy. – Spotkałem raz w jednym miejscu dziennikarzy z Kanady, Francji i Niemiec. I nawet wspólne zdjęcie z nimi mam. Na nim widać, że wszyscy mają kaski i kuloodporne kamizelki. A ja? Zwykłą kamizelkę i łysinę zamiast kasku.
Co zobaczył w rejonie konfliktu na Ukrainie?
Brak przygotowania nie przeszkodził mu jednak w dotarciu do wielu miejsc, gdzie toczył się konflikt. Także na samej linii frontu, gdzie widział zwłoki jednego z zabitych, spalone czołgi, barykady, zniszczone mosty czy posiekane kulami budynki. W Słowiańsku miał okazję pojawić się, gdy separatystów przegnano już z miasta i na pokazywanej często w dziennikarskich relacjach barykadzie powiewała ukraińska flaga. – To było martwe miasto. Bez żywej duszy, za to z mnóstwem psów i kotów. Ale spotkałem Ukraińca, który dwa miesiące ukrywał się w piwnicy. Udało mi się porozmawiać z niektórymi, którzy zostali, ale to łatwe nie było. Bali się, bo nie wiedzieli, kim jestem. Nie dziwię się, bo przeżyli tam wszyscy straszną traumę. Mam chociażby potwierdzającą to relację jednego z mieszkańców, który walczył jako separatysta, ale nie ze swojej woli. Zabrali go pod wykopany dół. W środku łopata oraz kałasznikow. Musiał wybierać, no i wskazał broń, żeby przeżyć.
W Kramatosku uwagę niecodziennego korespondenta przykuły długie kolejki po wodę. - Ludzie stojący w jednej z nich jak zobaczyli aparat byli wrogo nastawieni – wspominał. – Czemu wcześniej nie byliście, żeby prawdę powiedzieć, krzyczeli. Odpowiedziałem, że tę prawdę przekażę i już się uspokoili. Rozmawiałem także z samymi separatystami. My nie bandyci i terroryści, mówili. I nigdy z ich strony - chociaż pokazywałem paszport i przyznawałem, że jestem Polakiem - nie było jakichkolwiek spięć. Ale pytali, czemu nie lubimy Rosjan. Tłumaczyłem, że wcale tak nie jest. Jako naród ich lubimy, nie lubimy tylko ich władzy – podkreślał Pijanka przypominając, że nieswojo poczuł się tylko raz. To w Doniecku, gdzie trafił na prorosyjski mityng, na którym królowały nie tylko antyukraińskie, ale i antypolskie nastroje.
Co myślał o konflikcie, który zapoczątkował obecną wojnę?
Jak oceniał konflikt po tym, co zobaczył? Janusz Pijanka przyznawał wówczas na naszych łamach, że trudno o jednoznaczną opinię. - I jednych szkoda, i drugich. Jestem za Ukrainą i Putin moim zdaniem powinien oddać jej Krym i wycofać się z dalszych działań. Ale po drugiej stronie nie zobaczyłem wcale bandytów tylko ludzi prowadzących regularne powstanie. Byłem już w Kijowie, gdy zestrzelono cywilny samolot i byłem tym zszokowany. Przydałoby się obopólne zawieszenie broni. Co dalej? Może stworzenie w tym rejonie buforowej strefy w stylu Wolnego Miasta Gdańsk? Nie powinno być tak, że Słowianie giną z rąk Słowian...
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?