Skończyło się na strachu

Mimo zapowiadanej podwyżki w większości łódzkich lumpeksów ciuchy nie zdrożały.

– Wolę zarobić mniej niż podnieść ceny, bo moi klienci są ubodzy i gdyby mieli za bluzkę czy spódnicę zapłacić tylko o 1 zł więcej, na pewno zrezygnowaliby z zakupów – mówi Teresa Sowa z hurtowni używanej odzieży przy al. Piłsudskiego.

Przypomnijmy, że stare ubrania miały zdrożeć od 1 lipca. Tak zapowiadali handlowcy w związku z wprowadzeniem przez rząd ustawy nakazującej, by sprowadzana do Polski odzież była pakowana w osobne paczki. Właściciele lumpeksów twierdzili, że hurtownik, który będzie musiał płacić za sortowanie ciuchów, zażąda za nie znacznie więcej.

Na razie to się nie potwierdziło: – Sprzedajemy zapasy z poprzednich dostaw, ale za nowe trzeba zapłacić więcej, co najmniej o złotówkę za kilogram – wyjaśnia Magdalena Wilczyńska, właścicielka hurtowni z używaną odzieżą.
Większość handlowców zarzeka się, że nie zmieni cen przynajmniej do końca roku.

– Zawsze sprowadzałam ubrania z sortowni i dla mnie nowa ustawa nic nie zmieniła – mówi Małgorzata Kobus, właścicielka sklepu z używaną odzieżą szwajcarską.

W Łodzi jest około 250 ciucholandów. Ich klienci płacą za ubrania według wagi lub za sztukę. Kilogram starej odzieży kosztuje od 6 zł do 25 zł. Za spódnicę sprzedawaną na wagę trzeba zapłacić od 3 zł do 11 zł, a za bluzkę od 2 zł do 8 zł. Żakiet kosztuje od 10 zł do 19 zł, a spodnie od 10 zł do 15 zł. Za sortowane ubrania z wieszaków sprzedawcy chcą za sztukę od 5 zł do 100 zł .

Klienci lumpeksów również nie obawiają się podwyżek. – Słyszałam, że właściciele szmateksów, którzy zmienili ceny na początku lipca musieli wrócić do poprzednich, bo po prostu nie mieli nabywców – mówi Halina Lisiecka, emerytka, która kupuje wyłącznie ubrania stąd.