Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Samotni przeciw legionom

Paweł Spodenkiewicz
Na „Lumumbowie” z bandytami musieli walczyć policjanci z patroli, a nie oddziały prewencji
Na „Lumumbowie” z bandytami musieli walczyć policjanci z patroli, a nie oddziały prewencji
Ktoś wydał policjantom ostrą amunicję. Ktoś nie przewidział, że mecz Widzewa i juwenalia w tym samym dniu to mieszanka wybuchowa. Ktoś wziął do ręki kij bejsbolowy i poszedł bić studentów.

Ktoś wydał policjantom ostrą amunicję. Ktoś nie przewidział, że mecz Widzewa i juwenalia w tym samym dniu to mieszanka wybuchowa. Ktoś wziął do ręki kij bejsbolowy i poszedł bić studentów.

Nie trzeba czytać Szekspira, by wiedzieć, że tragedie są efektem splotu wielu niekorzystnych wydarzeń. Każda z przyczyn dramatu na „Lumumbowie” to temat na osobny artykuł. Nie można oskarżać wyłącznie łódzkiej policji. Ona, przede wszystkim, jest za słaba.

Zabrakło wyobraźni

Działania oddziałów prewencji porównuje się do gaszenia pożaru: na początku wystarczy kubeł wody, a gdy ogień rozprzestrzeni się, nawet pięć wozów strażackich nie wystarczy. Tłum reaguje, kierując się własną logiką. Zanim zgęstnieje, można go podzielić, wyłowić prowodyrów i rozproszyć. Gdy skoncentruje się w jednym miejscu, pokona pierwszego policjanta i poczuje własną siłę – zaczynają się zamieszki.

O tym, że na juwenaliach będzie w niedzielę „zadyma”, młodzież wiedziała od tygodnia. Wielu studentów zrezygnowało z pójścia na „Lumumbowo” w obawie przed kibicami. Wydarzenia zaskoczyły jedynie policję, straż miejską i pracowników firmy ochroniarskiej, wynajętej przez organizatorów. Ktoś popełnił kardynalny błąd: zamiast przytrzymać oddziały prewencji kilka godzin dłużej, odesłał je do domu. W efekcie z bandytami musieli walczyć policjanci z patroli.

– Te wydarzenia rozkręcały się przez kilka godzin. Po osiedlu chodziły grupki chuliganów, zaczepiały studentów, kradły piwo. Już wtedy należało interweniować – uważa Andrzej Szczyszek, specjalista od zabezpieczania imprez masowych, a wcześniej wieloletni policjant z prewencji.

Inwalidzi i dresiarze

Mówiąc o tragedii na „Lumumbowie”, można po wielokroć powtarzać słowo „gdyby”. Gdyby Uniwersytet Łódzki ogrodził swój kampus, można było nie wpuścić tam chuliganów. Gdyby firma ochroniarska miała wystarczającą liczbę ludzi, mogłaby zareagować już przy pierwszych incydentach.

Ustawa o imprezach masowych z 1997 roku określa minimalną liczbę ochroniarzy, w zależności od rozmiarów imprezy. Ale większość organizatorów oszczędza na ochronie i zaniża przewidywaną liczbę uczestników, by oszczędzić na personelu. Wynajmuje się też najtańsze firmy, które przyjmują nieprzeszkolonych pracowników.

– To pospolite ruszenie. Zdarzały się wypadki, że ochroniarze przyłączali się do dresiarzy i razem atakowali policję. Stadiony są chronione przez inwalidów, którzy przychodzą obejrzeć sobie mecz, a nie szarpać się z drechami – mówi Janusz Rzeźnik, właściciel znanej firmy ochroniarskiej i wiceprzewodniczący Polskiego Związku Pracowników „Ochrona”.

Zdaniem Janusza Rzeźnika, w całej Łodzi można znaleźć najwyżej trzystu pracowników, którzy mają odpowiednie kwalifikacje do ochrony imprez masowych. Musieliby zostać wydelegowani przez piętnaście firm, w których pracują. Tymczasem, kiedy tłum rusza na ochroniarzy lub policjantów, doświadczenie jest na wagę złota.

– Tego nie zrozumie ktoś, kto tego nie przeżył. Kto nie miał przed sobą dresiarzy podnieconych narkotykami, którzy nie czują bólu i rzucają w policję płytami z chodnika. Kto nie słyszał, jak w takiej sytuacji głośno bije jego własne serce – mówi Andrzej Szczyszek.

Starcie z tłumem przypomina walkę żołnierza na froncie. Trzeba podświadomie reagować na polecenia i mieć zaufanie do dowódcy – że panuje nad sytuacją, że z tyłu są jakieś odwody i w razie potrzeby zostanie użyta armatka wodna lub gaz. Trzeba też ufać kolegom, wiedzieć, że nie cofną się nagle, zostawiając tych najodważniejszych wśród dresiarzy. Tego nie da się osiągnąć bez regularnych ćwiczeń na poligonie, z podziałem na role, bez powtarzania bez końca ustawiania szyku, tyraliery, kordonu.

Pusto na Pienistej

Byłem kiedyś świadkiem, jak policjanci z prewencji konwojowali specjalny pociąg z kibicami. Kierowali wchodzących do poszczególnych wagonów, nie pozwalając tłumowi nadmiernie „zgęstnieć”. Sami ulokowali się na krańcach każdego wagonu i tam utrudniali przechodzenie z wagonu do wagonu. Już na samym początku podróży, jeszcze zanim kibice zdążyli napić się alkoholu, spisali po jednej osobie z każdego przedziału, tę, która wydawała się liderem, i przestrzegli, że w razie uszkodzenia przedziału, to ona będzie odpowiadać. Wreszcie, po dojechaniu na miejsce, wyłowili przy wyjściu osoby najbardziej agresywne.

Warunkiem powodzenia tego rodzaju technik jest jednak wystarczająca liczba policjantów. Gdy jest ich tylko garstka, policjantom osaczonym przez tłum pozostaje jedynie strzelba Mosberga.

– Jak może być dobrze, skoro kiedyś w prewencji było w Łodzi 1400 osób, a dziś jest 350 – mówi Mirosław Wróblewski, prezes Łódzkiego Związku Piłki Nożnej i jednocześnie emerytowany oficer policji, który wiele lat przepracował w prewencji.

W tym samym czasie, gdy spadała liczebność oddziałów prewencji, wzrastała siła ich przeciwników, czyli dresiarzy. Zaczęli posługiwać się telefonami komórkowymi i internetem, szkolili się i trenowali techniki walki, założyli na twarze kominiarki.

– Uważam, że łódzkie oddziały prewencji powinny być przynajmniej dwa razy liczniejsze – szacuje Janusz Rzeźnik.

Kibice czy bandyci

Od czasu uchwalenia ustawy o imprezach masowych, o spokój i bezpieczeństwo ma dbać organizator takiej imprezy. Czy jednak ochroniarze, zatrudniani przez kluby sportowe czy organizatorów koncertów, naprawdę mogą sobie poradzić z kilkudziesięcioosobowymi, zorganizowanymi grupami bandytów?

– Wszystkim wydaje się, że zamieszki wybuchają spontanicznie wśród kibiców. Tymczasem są one z góry zaplanowane przez bandę, która tworzy się wokół każdego klubu. Z nimi trzeba walczyć tak, jak z gangsterami, mieć wśród nich swoich informatorów – mówi Jarek, stary łódzki kibic.

Władze wielu klubów boją się zadzierać z pseudokibicami, niektóre płacą im haracz. Czasem bandyci mają swoich ludzi wśród pracowników klubu, którzy pozwalają im już kilka dni przed meczem wnieść i ukryć kije bejsbolowe.

Zdaniem Mirosława Wróblewskiego, rola policji na stadionach powinna być o wiele bardziej aktywna.
– W Niemczech każdy klub ma przydzielonego policjanta, który rozpracowuje jego kibiców. Kiedy przyjechali do Łodzi kibice Borussii Dortmund, wraz nimi był policjant. Niemcy, których spotykał na Piotrkowskiej, prawie na baczność przed nim stawali – wspomina.

– Sedno sprawy to wymuszenie prawa. Jeśli jakiś bandyta ma zakaz wejścia na stadion, to powinno to być egzekwowane. Czy ktoś widział listy tych ludzi, ze zdjęciami? Czy czytaliśmy o jakimś bandycie, który dostał rok więzienia za rzucenie w policjanta kamieniem? – pyta Janusz Rzeźnik.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto