Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pochodnia zwana autobusem "86"

zawodnik nr 12
zawodnik nr 12
Ponieważ jesień już się zbliża, o czym mogą świadczyć przyklejone do niewysychających kałuż liście, u wielu może pojawić się stan pogłębionej melancholii, otumanienia, czy też po prostu znużenia.

W takim stanie naturalną potrzebą jest znalezienie czegoś, co pozwoli na chwilę rozerwać się i uciec z okowów ponurości. Wielu w swoim braku orientacji nie odnajduje nic takiego i dochodzi do wniosku inżyniera Mamonia: „nic się nie dzieje”. A przecież jest w naszym mieście instytucja, która wdrożyła specjalny program do walki z nudą! W najogólniejszym zarysie polega on na zaadaptowaniu sportów ekstremalnych do warunków miejskich, a konkretnie do transportu miejskiego, gdyż jak wiadomo, tylko mocna dawka emocji pobudza i wyzwala.

 

Trwa ten projekt już od wielu miesięcy i duża część łodzian została już nim objęta. Jest on otwarty dla wszystkich sympatyków mocnych wrażeń, bez względu na wiek i płeć. Udział w nim mogą brać wszyscy za niewygórowaną opłatą, która waha się od 85 groszy za 20 minut, do jednego złotego i 70 groszy za pół godziny. W specjalnych punktach na terenie miasta sprzedawane są również karnety miesięczne oraz sezonowe. Są zniżki dla uczniów i studentów.

W piątek, 26 września mieliśmy jeden z bardziej widowiskowych przykładów tego obejmującego Łódź i okolice, wielkiego programu pod patronatem Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Wtedy to, 50 śmiałków zwanych pasażerami sprawdziło swój refleks w sytuacji płonącego autobusu linii 86. Grupa ta musiała na komendę prowadzącego zajęcia kierowcy: „pali się!”, jak najszybciej opuścić pojazd wypełniony ciężkim dymem palonego plastiku. Uczestnicy zdarzenia, jak przystało na szanujących swą odwagę amatorów mocnych wrażeń, nie byli zabezpieczeni w żadne stroje ognioochronne i tym podobne urządzenia. Organizator (MPK) wyszedł ze słusznego założenia, że nie będzie fundował swoim klientom sztucznych emocji, jak ci od skoków bandżi na linie odmierzonej z aptekarską skrupulatnością.

Tu nie ma żadnych zabezpieczeń i lin. Emocje są czyste i uczestnicy naprawdę przerażeni. Jak się pali, to znaczy, że twój tyłek dosłownie jest w opałach. Jak tramwaj wyskakuje z torów, to wiedz, że za chwilę prawa grawitacji zapomną o tobie i na moment będziesz jak radziecki astronauta. Gapowe tutaj to nie mandat za przejazd bez biletu, lecz ryzyko co najmniej natychmiastowego wyłysienia przez spalenie włosów.

Szczęśliwie, młodsi i starsi, tym razem w porę wybiegli. Nikt nie przysnął, nikt nie potknął się o własne nogi i nie zagadał przez telefon komórkowy. Grupa była zdyscyplinowana, co stwierdził przedstawiciel organizatora - pan kierowca (z zawodu nie kaskader). Zapewne większość dorosłych uczestników, w dzieciństwie wzorowo wybiegało ze szkoły podczas ćwiczeń przeciwpożarowych i na PO również słuchało tego, co ważne.

 

Ze względu na ograniczone środki finansowe, jakimi dysponuje MPK, spalenie zatłoczonego autobusu może odbywać się cztery, pięć razy w roku. Za to, co nie jest bez znaczenia, biorąc pod uwagę element zaskoczenia tak ważny w każdym ekstremalnym sporcie, są to często pojazdy nowe. Przypomnieć warto, że w czerwcu spaliło się w mniej spektakularnych, co prawda okolicznościach, jeszcze nowsze mobilne urządzenie do generowania emocji o numerze 57.

Również zderzenia, spalenia i wykolejenia tramwajów, mimo że stosunkowo częste, ze względu na koszta, niestety nie mogą odbywać się co dzień. Organizatorzy nadganiają te niedogodności na różne sposoby. Najprostszą i najpowszechniejszą metodą rozentuzjazmowania pasażerów stosowaną przez MPK, jest spóźnianie się lub nie przyjeżdżanie pojazdów. By wziąć udział w tej zabawie należy posiadać najaktualniejszy rozkład jazdy autobusów lub tramwajów. Najlepiej mieć go w domu, by podporządkowywać swoje czynności przed wyjściem, tak by zdążyć na upatrzoną przez siebie godzinę odjazdu pojazdu wielokołowego lub szynowego. Stopień naszego rozentuzjazmowania jest odpowiedni do tego, jak bardzo zależy nam by autobus lub tramwaj przyjechał.

 

Gdy już minie wyznaczony przez rozkład czas i w myślach lub głośno wyrzucimy z siebie wszystkie k… i ch…, dobrze jest wypatrzyć zastępczy pojazd MPK i biec za takowym, przez np. ruchliwą „trzypasmówkę”; jak z autobusu „98”, który znów nie przyjechał na nadjeżdżający tramwaj nr 10. W takich przypadkach, osoby nienawykłe do aktywnego trybu życia odkrywają u siebie zaskakujący potencjał sprinterski. Może się zdarzyć, że 40 - latek z brzuszkiem uciekający przed pędzącym tirem przypomni sobie swoją młodość i zapragnie znów czynnie uprawiać lekkoatletykę. Do powrotu do sportu, zachęcić go może dodatkowo rozdygotany tramwaj, w którym nieumiejętność utrzymania równowagi kończy się sińcami.

 

W autobusach natomiast już tak nie trzęsie, lecz ci, którzy nie garną się do ekstremalnych sportów nie powinni stać przy drzwiach w czasie jazdy, gdyż te nieraz potrafią się bezczelnie nie zamknąć i można niepostrzeżenie na jakimś zakręcie wyfrunąć. Dlatego, takim nie zainteresowanym jazdą ze szczyptą adrenaliny, od razu doradzam by przesiedli się do nudnych samochodów.

Całej reszcie natomiast proponuję siadanie na fotelach umieszczonych na kole, zwłaszcza w Ikarusach. Tam też, jak to doświadczyła pewna pani, podczas wybuchu opony można wystrzelić w górę niczym amerykański „patriot”. Mankamentem tej rozrywki są zbyt niskie dachy w Ikarusach. Wyrażając zdanie wszystkich entuzjastów radykalnych emocji mam nadzieję, że te dachy zostaną zdjęte i tym samym zostaną zniesione ograniczenia w lotach.

 

Już są ku temu czynione odpowiednie kroki. Zauważalne jest to zwłaszcza zimą. Wtedy to, przez otwory i nieszczelności w drzwiach, szybach i szyberdachach, wieje chłód z prędkością rozpędzonego Ikarusa.

Gdy to wszystko będzie dla nas jeszcze zbyt nudne, przy wysiadaniu kierowca może przytrzasnąć nam rękę i powlec jak szmatę kilka metrów. Zdarzenie takowe pamiętam jak dziś, bowiem sprowokowało ono starsze panie w liczbie bodajże sześciu, do nieuzasadnionej histerii i okrzyków „O Jezu, zabił go!”, „Nie żyje!”. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Pan wstał mocno zszokowany, otrzepał się i bogatszy o ekstremalne doświadczenie poszedł w swoją stronę.

Podobnie było z uczestnikami projektu „pochodnia zwana autobusem 86”. Otrzepali się, rozejrzeli się po sobie nieco wypłoszonym wzrokiem i rozeszli do swoich domów. Oni już wiedzą, że nie muszą wyjeżdżać z miasta w poszukiwaniu ekstremalnych przeżyć. Następnego dnia, znów wyjdą ze swoich domów z biletem MPK w kieszeni by udać się do pracy, po zakupy czy na randkę. O Opatrzności miej ich i nas w swojej opiece!

 

MM Łódź patronuje:


MMŁódź poleca:

Od redakcji: Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto! Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz nadsyłania zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście. Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich eMeMki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje Miasto.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto