MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Oszołomiony Ameryką - Maciej Lampe, koszykarz New York Knicks

Bartosz Kukuć
Podczas ostatniego pobytu Maćka w Łodzi na Piotrkowskiej nie obyło się bez wizyty na ławeczce Tuwima
Podczas ostatniego pobytu Maćka w Łodzi na Piotrkowskiej nie obyło się bez wizyty na ławeczce Tuwima
* Wydawało się, że latem złapałeś los na loterii. Transfer z jednego z najsłynniejszych europejskich klubów Realu Madryt do New York Knicks, po wielu dniach negocjacji.

* Wydawało się, że latem złapałeś los na loterii. Transfer z jednego z najsłynniejszych europejskich klubów Realu Madryt do New York Knicks, po wielu dniach negocjacji. Grałeś w większości meczów ligi letniej, a jednak nie pojawiłeś się jeszcze na parkiecie NBA w sezonie zasadniczym...

Maciej Lampe: – Przyznaję, że nie jest mi łatwo i nie spodziewałem się, iż w grudniu będę tak blisko, a zarazem tak daleko NBA. Teoretycznie wszystko jest w porządku. Przez cały czas trenuję z pierwszym zespołem pod czujnym okiem trenera Dona Chaneya. Mogę ci wyrecytować kilka zagrywek taktycznych Knicks z zamkniętymi oczami. Trudno powiedzieć, byśmy mieli w zespole gwiazdy. Liderem zespołu jest niewątpliwie Allan Houston, a nasza siła tkwi w dyscyplinie taktycznej. Możemy wygrać z każdym, choć wiem, że na razie jeszcze sporo rzeczy szwankuje. Jestem obecny na każdym spotkaniu, uczestniczę w odprawach, ale nadal nie gram. Zainteresowanie mediów moją osobą ostatnio nieco zmalało, a to mi jest akurat na rękę. Ostatnio trener Chaney obiecał mi, że pod koniec roku będę już zakładał meczowy strój i umieści mnie w składzie. Nauczyłem się cierpliwości, więc poczekam. To bardzo konkretny, surowy, ale mało rozmowny facet, który dotrzymuje słowa. Naprawdę marzy mi się, że po moim rzucie za trzy punkty legendarna Madison Square Garden zatrzęsie się od oklasków i krzyknie „Machick Lampay” (tak mnie tu nazywają). Uwierz mi, warto poczekać na taką chwilę.

* Jaka jest atmosfera w zespole? Często bywa tak, że zawodnicy kończą mecz, biorą prysznic i jadą do kina lub domu. Czy w New York Knicks jest podobnie?

– Skłamałbym, gdybym powiedział, że wszyscy ze wszystkimi się tu przyjaźnią, bo tak nie jest. Ale po pierwsze, to chyba nie jest możliwe, a po drugie nie jest to wcale konieczne. Mam pewien komfort. Mogę na przykład podejść do słynnego Dikembe Mutombo i poprosić go, by wytłumaczył mi, jak on to robi, że tak trudno go przepchnąć pod koszem. Zapewniam cię, że on nie rzuci czegoś w stylu „spadaj, młokosie”, tylko spokojnie mi to pokaże. Najlepiej jednak rozumiem się z Kurtem Thomasem, którego działacze chcieli się pozbyć przed sezonem, na szczęście bezskutecznie. Facet jest po trzydziestce i wygląda jak nocny portier. Ale na parkiecie walczy jak lew, niedostatki fizyczne nadrabiając cwaniactwem. Siła to nie wszystko, choć mówię te słowa po dwugodzinnym „maratonie” na siłowni. Wiele można osiągnąć sprytem, zresztą nie tylko w koszykówce. Ostatnio mijałem się w drzwiach z Johnem Starksem, długoletnim rozgrywającym nowojorczyków. To był wyjątkowy rozrabiaka, o trudnym do ujarzmienia temperamencie. Poklepał mnie po ramieniu i rzekł: – Trenuj, chłopcze. Przede wszystkim trenuj. Na resztę przyjdzie czas.

* Jaki jest Nowy Jork? Czy można powiedzieć, że zdążyłeś już go poznać?

– Raczej nie jest to możliwe. Słyszałem niedawno rozmowę z Robertem De Niro, który spędził tu niemal całe życie. Jeden z moich ulubionych aktorów wyznał, że nie przypuszcza, by mógł kiedykolwiek powiedzieć, że jest znawcą Nowego Jorku. To miejsce jest jak wulkan, cały czas coś się dzieje. Niestety, nie mam czasu, by wszędzie dotrzeć, choć staram się wykorzystywać każdą wolną chwilę. Wiesz, że lubię dobrze zjeść w miłej atmosferze. Tutaj jest mnóstwo restauracji, serwujących specjały chyba z każdej kuchni świata. Udało mi się znaleźć na Greenpoincie fajną polską knajpkę –„Johnny’s Cafe”. Nie ma tam tłoku, można spokojnie rozprostować nogi. Nie muszę cię przekonywać, że przy moich gabarytach to dosyć istotne.

* Odwiedziłeś już w życiu kilkanaście krajów (Szwecję, Portugalię, Kanadę, Hiszpanię). Teraz przebywasz w Stanach Zjednoczonych, co jest marzeniem wielu młodych ludzi...

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że dla wielu moich dawnych kolegów z Retkini nawet wyjazd nad Bałtyk, który zresztą bardzo mile wspominam, jest wielkim świętem. Dzięki temu, że jestem w NBA, mam niepowtarzalną okazję zwiedzić ten kraj. Fascynujący głównie ze względu na różnorodność krajobrazów i klimatów. To dlatego w samolocie zawsze mam zapas ciepłych ubrań. Jak dotąd najbardziej podobało mi się Seattle w stanie Waszyngton, na północno-zachodnim krańcu Stanów. Stamtąd jest stosunkowo blisko nad ocean, jak i w piękne góry. Jedynym minusem są dosyć częste opady deszczu, za czym specjalnie nie przepadam. Diametralnie inaczej jest z kolei w Orlando, na Florydzie. Życie toczy sie tam powoli i leniwie, niczym na Sycylii. Do tego upał i słoneczko, w sam raz dla mnie. Zamierzam też w końcu odwiedzić Disneyland, choć pełen wrażeń ostatni rok sprawił, że coraz mniej we mnie dziecka.

* Spotykasz się ze starszą o ponad siedem lat piosenkarką Samanthą Cole. Nie przeszkadza Ci różnica wieku i czy nie masz obaw, że chodzi jej o twoje pieniądze, a nie o ciebie?

– W żadnym razie mi nie przeszkadza. Poza tym część polskich mediów zdążyła mnie już niemal ożenić, co trzeba uznać za sporą przesadę. Po prostu się spotykamy, nie przeczę, że bardzo lubię spędzać czas z Sam. Nie ma go wiele, ale nie tylko dlatego, że tyle podróżuję. Ona jest popularną piosenkarką i ma mnóstwo zajęć związanych z koncertowaniem i nagrywaniem płyty. Chyba wywiązuje się z nich nieźle, bo ma już liczną grupkę oddanych fanów. Osobiście preferuję hip-hop, ale jestem tolerancyjny i szanuję wszelkie gusta muzyczne. Samantha ma nietypowe, bo włosko-norweskie korzenie. Jeśli chodzi o pieniądze, to jak na razie to ona głównie za mnie płaci. Jest niezależna finansowo, więc nie targają mną żadne wątpliwości. Pod tym względem znacznie gorzej było z Polkami, które chętnie zaglądały do mojego portfela. Niektórym ulegałem, bo wręcz olśniewały mnie swoją urodą. Nie rozmawiamy z Sam o miłości. W tych sprawach nigdy nie należy się spieszyć, potem można gorzko tego pożałować.

* Czy pieniądze nie zawróciły ci w głowie? Nie tylko w sporcie zdarzało się przecież, że młodzi ludzie z wielkimi pieniędzmi w szybkim tempie doprowadzali się do ruiny.

– James Bond mawiał: – Nigdy nie mów nigdy. Nie przypuszczam, by mnie właśnie spotkało coś podobnego. Owszem, zdarza mi się wydać nieco dolarów na głupstwa, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Poza tym dobrze pamiętam o tym, że od kwietnia co miesiąc muszę przelewać około trzydziestu tysięcy dolarów na konto Realu Madryt. To był przecież jeden z warunków porozumienia między Knicks a hiszpańskim klubem. Nie mam żadnego doradcy finansowego, ale być może w przyszłości o tym pomyślę. Zachęca mnie do tego kilku starszych kolegów z drużyny, zastanowię się nad tym.

* Zrobiłeś prawo jazdy?

– Wreszcie mi się udało, choć było z tym sporo problemów. Podobnie jak z wyborem auta. Byłem w kilku salonach, ale brakowało mi zdecydowania. Nie chciałem być rozczarowany i potem w pośpiechu szukać kupca na samochód. Myślałem, że wybiorę między Chryslerem, BMW i Toyotą. Jednak kupiłem GMS za 40 tysięcy dolarów. Szczerze mówiąc, najbardziej gustują w chryslerach, ale to wiązałoby się ze zbyt dużym wydatkiem. Potrzebuję środka lokomocji do przemieszczania się po Nowym Jorku, tak jest zdecydowanie wygodniej. Poza tym chciałem w odpowiedni sposób przywitać moją mamę.

* To pierwsze święta Bożego Narodzenia, które spędzasz poza Europą?

– Zgadza się. Na szczęście udało mi się dopiąć kilka spraw, dzięki czemu będę mógł być z mamą, aż do 7 stycznia. Z pewnością zadbam o to, by się nie nudziła. To dla niej mam numer 6 na koszulce – taki sam miała, kiedy grała w siatkówkę w barwach ŁKS. Może uda mi się gdzieś z nią wyjechać, jeśli czas pozwoli. Do tej pory była w USA tylko raz, na ceremonii draftu. Była nieco oszołomiona Ameryką, ale pamiętam, że przeżywałem dokładnie to samo. To reakcja typowa dla zdecydowanej większości Europejczyków. Jeszcze nie wiem, gdzie spędzimy sylwestra, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Ta noc w Nowym Jorku jest ponoć zawsze wyjątkowa i długo się ją pamięta. Mam nadzieję, że dogadają się jakoś z Samanthą, choć nie zamierzam się w to mieszać. Przy okazji chciałbym pozdrowić babcię, która zawsze trzyma za mnie kciuki. No i te jej obiadki... Gdyby nie wiek, zrobiłaby furorę w nowojorskich knajpach.

* Rozpoznają cię kibice na ulicy?

– Bez przesady. Jeszcze nic wielkiego nie osiągnąłem. W tym mieście koncentruje się przecież życie całego świata, nie tylko sportowego. Zapewne podczas robienia zakupów nawet nie mam świadomości, żo obok przymierza krawat znany polityk lub pisarz. Zdarzyło się kilka prośb o autograf. Nigdy nie odmawiam w takich wypadkach, nawet jeśli jestem bardzo zmęczony. Tego również nauczyła mnie Ameryka i za to jestem jej wdzięczny. •

Najbogatszy polski nastolatek

Maciek Lampe (213 cm wzrostu; gra na pozycji silnego skrzydłowego) przyszedł na świat w łódzkim szpitalu im. Kopernika 5 lutego 1985 r. Chodził do przedszkola na Retkini, gdzie mieszkał. Rodzice grali w siatkówkę: mama Urszula w ŁKS, ojciec Adam w AZS Łódź i AZS AWF Warszawa. Dziadek Bolesław był wicemistrzem Polski w rzucie dyskiem.

W 1991 r. Maciek wyjechał do Szwecji. Tam zaczął grać w koszykówkę. Jako reprezentanta Polski kadetów dostrzegli go wysłannicy Realu Madryt. Jest pierwszym Polakiem wybranym w drafcie ligi NBA. Podpisał trzyletnią umowę z New York Knicks na 3 mln 123 tys. 534 dolary. W Łodzi zawsze odwiedza babcię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Sensacyjny ruch Łukasza Piszczka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto