Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ostatnia szansa "wyrzutków"

Halina Cywińska
Jest publiczną tajemnicą, że szkoły robią wszystko żeby pozbyć się uczniów, którzy wagarują i sprawiają kłopoty wychowawcze. Uczłowieczanie „wyrzutków” Szacuje się, że około 10-15 proc.

Jest publiczną tajemnicą, że szkoły robią wszystko żeby pozbyć się uczniów, którzy wagarują i sprawiają kłopoty wychowawcze.

Uczłowieczanie „wyrzutków”

Szacuje się, że około 10-15 proc. uczniów zimuje w tych samych klasach lub powtarza je kilkakrotnie. W IV klasie podstawówki na Górnej rekordzistą jest 17-latek, który powinien być w II klasie liceum!

Bodaj naliczniejszą grupę „wyrzutków” ze szkół Łodzi i województwa przygarnęło Szkolne Centrum Profilaktyczno-Wychowawcze (ul. Gdańska 156). Tutaj na lekcje do dziennej podstawówki, gimnazjum i liceum przychodzi 250 uczniów. W ławkach obok siebie siedzą niedawni notoryczni wagarowicze, ciężarne dziewczyny i młodociane matki oraz ci, którzy próbowali pić, ćpać i kraść. Każdy ma jakieś plamy w życiorysie.

Bartek jest w I klasie liceum, do którego trafił z rejonowego gimnazjum: – Pani od matematyki niczego nie tłumaczyła. Kazała uczyć się z książki. Nic nie rozumiałem, to jak mogłem się nauczyć? – opowiada.

– W domu jest tylko mama, tata się wyprowadził. Mieliśmy na życie 160 złotych miesięcznie z pomocy społecznej. Wagarowałem ile wlazło, bo byłem młody i głupi. Mieli mnie już dość w tamtej szkole i wyleciałem. Koledzy mi podpowiedzieli, żeby tutaj spróbować. Na początku było różnie. W obroty wziął mnie pan Tomek i pani dyrektor. Barowaliśmy się chyba z pół roku.

Sto razy słyszałem, że jak nie skończę szkoły, to wyląduję w „pudełku” lub pod mostem. Tak skutecznie truli, że skończyłem gimnazjum ze średnią 4,4 i poczułem się jak inteligentny człowiek.

Mirek ma 17 lat, jest w VI klasie podstawówki. Nim trafił na Gdańską, 8 lat przebywał w podłódzkim domu dziecka.

– Koledzy zmuszali mnie do kradzieży, a ja nie chciałem kraść. Bałem się ich zemsty. Wsiadłem w pociąg i prysnąłem do domu. Potem trafiłem na Gdańską. Pomogła mi dyrektorka i pedagog szkolny. Nie wagaruję. Skończę szkołę i będę lakiernikiem albo blacharzem.

Adaś też ma 17 lat, jest w I klasie gimnazjum. Przerośnięty o 2 lata wyleciał z V klasy podstawówki.

– Wagarowałem, kradłem bo byłem głodny. Przyłapali mnie w hipermarkecie z pętem kiełbasy dla rodziny. Tutaj nauczyciele mi pomagają. Mówią, że jak jestem w szkole, to można mnie do rany przyłożyć, ale wyskakuję na tygodniowe wagary. Słaby jestem, nie wiem, co ze mnie wyrośnie...

Gnębimy i próbujemy pomóc

– Strasznie gnębimy tych naszych gagatków. Próbujemy pomóc nawet narkomanom. Na wstępie słyszą, że jak nie podejmą leczenia, to opuszczą szkołę. Było już paru takich. Nieugiętość w przypadku zagrożonych narkomanią jest koniecznością – twierdzi dyrektor Zyta Jarzębowska, założycielka Centrum.

Dyrektorka i jej nauczyciele nie wracają do domów po odpracowaniu w tygodniu 18 obowiązkowych lekcji przy tablicy. Rozliczają się skrupulatnie z 40 godzin tygodniowej pracy. Niedawno z naćpanym uczniem do późnego wieczora czekali na jego rodziców, którzy choć mają wyższe wykształcenie, są bezradni wobec uzależnienia syna.

Coraz więcej dzieci z inteligenckich rodzin trafia na Gdańską. – U nas, jak w soczewce, skupiają się skutki bezrobocia, biedy, rozwodów, sieroctwa oraz błędów wychowawczych popełnionych w rodzinach i szkołach – mówi Barbara Jarzębowska, pedagog szkolny. Podkreśla, że nie jest krewną dyrektorki, ale rozumie się z nią w pół słowa.

Pani pedagog przedstawia statystykę: Wszyscy uczniowie mają opóźnienia w nauce od roku do 5 lat. Ponad 40 proc. jest pod nadzorem kuratorów sądowych. Z rozbitych rodzin pochodzi ponad 24 proc. uczniów. Przeciętny nauczyciel, w przeciętnej rejonowej szkole nie umie sobie poradzić z młodzieżą, która dźwiga takie życiowe bagaże.

W Centrum wśród nauczycieli jest 5 zawodowych i społecznych kuratorów sądu rodzinnego dla nieletnich, 4 dobrych psychologów na stałe współpracuje z placówką. Wszyscy nauczyciele są po pedagogice specjalnej lub opiekuńczej. Tomasz Brynda – pan od straszenia „pudełkiem” – kończy resocjalizację, choć już ma dyplom z socjoterapii. Przychodzi codziennie do szkoły z pełną reklamówką bułek dla uczniów.

– Urodziłem się i wychowałem w rejonie Żeligowskiego – mówi. – Znam z autopsji środowisko moich uczniów. Trzeba im okazać serce i minimum szacunku, nim zacznie się wbijać rozum do głowy.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ostatnia szansa "wyrzutków" - Łódź Nasze Miasto

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto