Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Leszek Miller: Wyjeżdżam do Waszyngtonu

Monika Pawlak
Monika Pawlak: Nie brakuje panu nieustannej obecności kamer telewizyjnych, mikrofonów, pytań dziennikarzy? Leszek Miller: - Nie, choć kiedyś nie wyobrażałem sobie poranka bez mediów.

Monika Pawlak: Nie brakuje panu nieustannej obecności kamer telewizyjnych, mikrofonów, pytań dziennikarzy?

Leszek Miller: - Nie, choć kiedyś nie wyobrażałem sobie poranka bez mediów. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, doceniam ten spokój. Wreszcie nie muszę codziennie wyjaśniać, prostować doniesień, niewiele mających wspólnego z prawdą.

Dziennikarze bez powodu czepiali się premiera Leszka Millera?

- Polskie dziennikarstwo jest niedojrzałe, jak nasza demokracja. Szczególnie w niektórych tytułach wyraźnie widać pogoń za sensacją. Za wszelką cenę, kosztem rzetelności, a nawet prawdy.

"Teraz będę zdyscyplinowanym posłem SLD, będę częściej przyjeżdżał do Łodzi" - mówił pan we wrześniu. Dotrzymuje pan obietnicy?

- Staram się bywać systematycznie na dyżurach poselskich, co nie było realne w czasach, gdy byłem premierem.

Łodzianie nie stracili do pana zaufania?

- Przychodzą, więc chyba nie. Niestety, ciągle z tymi samymi sprawami. Powiedziałem "niestety", bo to oznacza, że problemy biedy czy bezrobocie są trudne do rozwiązania. Często pojawiają się też kłopoty związane z brakiem mieszkań, wymiarem sprawiedliwości. Łodzianie skarżą się na opieszałość sądów, niesprawiedliwe wyroki.

Pomaga pan?

- Staram się, chociaż trudno ingerować w niezawisłość sądów.

"Nadchodzi czas dla Łodzi" - pamięta pan jeszcze? Jak pan ocenia swój udział w rozwoju tego miasta?

- To były tylko dwa lata, ale to, czym chwali się teraz pan prezydent Kropwinicki - Gillette, Philips, Bosch-Siemens, Merloni, autostrada A-2 - to są dokonania mojego rządu. A efekty? Przyjdą, kiedy biznes zacznie pracować, zatrudniać ludzi. Żal mi tylko, że na uroczystych otwarciach kolejnych fabryk jest tylko Jerzy Kropiwnicki.

Czyli czuje się pan niedoceniany?

- Nie. Pomijanie mojego udziału w tych sukcesach to wyraz pewnej kultury politycznej. Choć może nie ja powinienem być zapraszany, ale wojewoda Krajewski, utożsamiany z formacją, którą reprezentuję.

Władze Łodzi trudno jednak spotkać na stadionie Widzewa. Pan ma tam swoje krzesło...

- Chciałem, nie pierwszy raz, pomóc drużynie, której kibicuję. Z ITI nie udało się z powodów leżących po stronie Widzewa, więc pomagam w inny sposób. Nie robię tego dla sławy, tabliczek z własnym nazwiskiem i krzeseł. Zresztą często z tego przywileju w najbliższym czasie nie będę korzystał.

Dlaczego?

- Wyjeżdżam na cztery miesiące do Waszyngtonu. Duży instytut naukowo-badawczy zaprosił mnie do opracowania ekspertyz politycznych o pozycji Polski w Europie Środkowo-Wschodniej. To oznacza czasowe zawieszenie obowiązków poselskich, ale pan marszałek Cimoszewicz zgodził się na mój "urlop".

To oznacza rozbrat z wielką polityką?

- Właśnie w Waszyngtonie jest ta wielka polityka. Ten wyjazd traktuję jak wyzwanie, nowe doświadczenie.

Nie ucieczkę? Wyborcy nie zapomnieli o aferach wokół i w SLD.

- Przecież nie mogę odpowiadać za każdego polityka z mojej partii.

Ale to właśnie wpłynęło na drastyczny spadek poparcia dla tego ugrupowania. Nie czuje pan złości, żalu?

- Żal, tak. Ostatnio taki gwałtowny zwrot spotkał dwie formacje: AWS i SLD. Chociaż w czasach AWS, mówię o rządach 1997 - 2001, przybyło w Polsce milion bezrobotnych, a wzrost gospodarczy spadł z 7 procent do zera. My odwróciliśmy te negatywne tendencje, gospodarka rozwija się dynamicznie, a poziom życia następnych pokoleń Polaków nie zależy od liczby komisji śledczych, a od gospodarki. Na szczęście to, co się stało z SLD i w SLD nie ma wpływu na przyszłość kraju.

Ale Sojusz nie chce, wbrew zapowiedziom, jesiennych wyborów. A to już może mieć wpływ...

- Opowiedzieliśmy się za konstytucyjnym terminem wyborów. Oczywiście mówiliśmy, że lepiej byłoby, gdyby odbyły się wiosną. Też to powtarzałem. Decyzja zapadnie 5 maja. Potrzeba 307 głosów poparcia, by przeprowadzić uchwałę o samorozwiązaniu się Sejmu. Na pytanie, czy ich wystarczy - nie odpowiem. Nikt dziś tego nie zrobi. Choć widzę w SLD tendencje, by poprzeć samorozwiązanie Sejmu. Mimo że Rada Krajowa opowiedziała się za jesiennym terminem.

Niewiele czasu zostało, by odzyskać elektorat. Nie obawia się pan sromotnej porażki SLD?

- Potencjalnego wyborcę nie interesują problemy polityków, ale ich pomysły na rządzenie państwem. Opozycja działa. Liderzy Platformy, LPR czy PiS proponują reformy, wskazują sposoby rozwiązania pilnych problemów. Liderzy SLD z uparciem opowiadają o sobie i Sojuszu. To jest droga do przepaści.

"W Polsce wyborcy biorą zbyt poważnie deklaracje z kampanii wyborczych, nie potrafią odróżnić, co jest tylko obietnicą" - to pańskie słowa. Zmienił pan zdanie?

- Nie. Ale z tego wynikają rozczarowania. Wyborcy desperacko poszukują kogoś, kto znowu obieca i stąd gwałtowne zmiany ekip rządzących. To nie tylko polska specyfika. We wszystkich kampaniach politycy będą pięknie opowiadać. Ale dojrzalsze demokracje odróżnią reklamę wyborczą od rzeczywistości.

Uczciwiej byłoby chyba mówić prawdę?

- Jeżeli ktoś mówi, że zapewni milion miejsc pracy, nie kłamie, bo chce to zrobić. A że później okazuje się to niemożliwe... Już John Kennedy, obejmując prezydenturę, powiedział: po zwycięstwie wyborczym okazało się, że sytuacja jest jeszcze gorsza niż myśleliśmy.

Podpieranie się amerykańskim prezydentem to świetny sposób wytłumaczenia własnej porażki.

- Realistyczna ocena faktów. I nie zapominajmy, że podstawowe założenia kampanii wyborczej SLD zostały spełnione. Wyprowadziliśmy gospodarkę na prostą, uratowaliśmy finanse publiczne, Polska jest w Unii Europejskiej.

Na sztandarach wyborczych Sojuszu była też liberalizacja ustawy antyaborcyjnej. Partia wolała rozczarować wyborców niż wchodzić w otwarty konflikt z Kościołem. To nie było przypadkiem lizusostwo?

- Rozsądek i myślenie perspektywiczne. Wiedzieliśmy, że dalsze losy Polski będą zależały od wyników unijnego referendum. Rozpoczynanie wojny z Kościołem w takim momencie mogłoby spowodować, że głosów poparcia by zabrakło. A to byłoby polityczne samobójstwo. Nie tylko rządu, ale całego SLD.

Cel uświęca środki, rząd Leszka Millera wygrał referendum. To pański największy sukces?

- Tak. Nie wolno jednak zapominać, że zakończyłem negocjacje, które rozpoczęły poprzednie ekipy. Tak jak w sztafecie był to sukces różnych drużyn. Ale w sztafecie najlepszą zmianę ustawia się na końcu.

Nadal ocenia pan swoją dymisję jak porażkę?

- Największą. Nie miałem wyjścia. Rząd może spokojnie funkcjonować do momentu, gdy ma poparcie parlamentu. Mnie go zabrakło.

A co pan sądzi o "sprawie Wildsteina"?

- Jestem przeciwny kreowaniu Bronisława Wildsteina na bohatera narodowego. Trzeba pamiętać, że pan Wildstein wyniósł cudzą własność, nie chcę tego nazywać mocniej...

Ukradł?

- Tak, ukradł. To chyba nie przypadek, że lista jest rozpowszechniana teraz. Prawica, która uznała, że wygra wybory, jest wewnętrznie podzielona. I z pomocą listy jedna część prawicy walczy z drugą. Bo lewicę to niewiele obchodzi.

Czyżby?

- Dla naszego elektoratu współpraca ze służbą bezpieczeństwa nie przekreśla szans w wyborach. Jerzy Szteliga dawno przyznał się do współpracy. I nie przeszkodziło mu to wygrywać kolejne wybory. Dla elektoratu prawicy podobna informacja dyskredytuje kandydata. Moim zdaniem, publikacja tej listy rozpoczyna proces eliminowania jednej części kandydatów prawicy przez drugą.

Wróci pan na scenę polityczną?

- Na razie wyjeżdżam do Waszyngtonu.

* * * * *

Tam będzie wykładał:
Woodrow Wilson International Center w Waszyngtonie to instytucja edukacyjna i badawcza, a zarazem forum dyskusyjne zajmujące się polityką.
Centrum ma cykliczny program pt. "Dialog", emitowany w 200 stacjach radiowych, wydaje książki i czasopisma, ma cykl audycji w telewizji. Co rok organizuje ponad 400 spotkań z ekspertami. Jest organizacją non-profit, utrzymywaną z funduszy prywatnych i publicznych. Powstało w 1968 r. dla uczczenia pamięci W. Wilsona, byłego prezydenta USA

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto