Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lekarze uciekają...

Agnieszka Grzelak
Dziewięciu na dziesięciu młodych lekarzy chce opuścić Polskę i pracować na Zachodzie. Wolą ułożenie sobie życia w obcym kraju, z dala od rodziny i przyjaciół, niż kontynuowanie kariery zawodowej w kraju, gdzie się ...

Dziewięciu na dziesięciu młodych lekarzy chce opuścić Polskę i pracować na Zachodzie. Wolą ułożenie sobie życia w obcym kraju, z dala od rodziny i przyjaciół, niż kontynuowanie kariery zawodowej w kraju, gdzie się wychowali i studiowali. Bo satysfakcja, związana z wykonywaniem zawodu lekarza, kończy się, ich zdaniem, w momencie, gdy otrzymują wynagrodzenie za pracę.

- Wśród moich kolegów emigrantów jestem chyba najmniej zarabiającym lekarzem - żartuje dr Tomasz Mikołajewski, do jesieni ubiegłego roku anestezjolog w szpitalu im. Kopernika w Łodzi, obecnie zatrudniony w szpitalu świętego Łukasza na Malcie. - Ci, którzy pracują w Anglii lub Hiszpanii, mogą zarobić nawet 5-6 tysięcy euro miesięcznie. Ale dla mnie liczy się też jakość życia... Na Malcie przez cały rok świeci słońce, do plaży mam 30 metrów, a dzisiaj morze ma 18 stopni. Czego chcieć więcej?

Malta to "biedny" kraj, więc anestezjolog zarabia tu w przeliczeniu około 15 tys. zł miesięcznie. Polskiemu lekarzowi taka kwota wystarcza na utrzymanie dwóch domów (w Łodzi została żona i dwie córki). Rozłąka z rodziną jest jednak bardzo przykra. Starsza córka studiuje, młodsza za rok przystępuje do matury, żona jest ekonomistką. Dobrze, że niedługo wakacje, które wszyscy spędzą razem na Malcie.

W dobrym klimacie

Można powiedzieć, że Mikołajewski już raz dał szansę Polsce na wykorzystanie swoich umiejętności. Po raz pierwszy pojechał na Maltę w 1997 roku i spędził tam 2 lata. Córki chodziły do dobrej, prywatnej szkoły, przy okazji poznając języki obce: angielski, francuski i włoski.

- Wróciliśmy w 1999 roku, bo pojawiła się nadzieja na poprawę sytuacji w służbie zdrowia - wspomina dr Mikołajewski. - Szybko jednak zrozumiałem, że nadzieja była przedwczesna. Po 25 latach pracy zarabiałem niewiele ponad 2 tysiące brutto. Żeby utrzymać rodzinę, musiałem więc pracować w kilku miejscach. Ze szpitala Kopernika pędziłem do Łagiewnik, często nie mogłem zdążyć na czas. Brakowało niektórych leków, martwiłem się, czy dyrekcję stać będzie na naprawę psującego się sprzętu. Dziś nie mam takich problemów. Po prostu przychodzę do pracy na ósmą i do czternastej zajmuję się tylko pacjentami. Mam 6-8 dyżurów w miesiącu. W łódzkim szpitalu na intensywnej terapii dyżurowało 3 lekarzy, tutaj - 7 (szpital św. Łukasza ma ponad 1000 łóżek, podobnie jak łódzki Kopernik). Mam do dyspozycji wszystkie leki, jakich potrzebuję, serwisem sprzętu medycznego zajmuje się specjalny pracownik szpitala. Gdy wszystkie planowe operacje są wykonane, po prostu wychodzę z pracy.

Gdyby nie samotność i rozłąka z rodziną, Tomasz Mikołajewski nie miałby się na co uskarżać. Praca i zarobki są satysfakcjonujące, Maltańczycy przyjaźni i kontaktowi (drugim językiem urzędowym jest angielski), w dodatku lekarzy otaczają szczególnym szacunkiem.

- To kraj ortodoksyjnie katolicki, więc w niedzielę wszystkie sklepy są zamknięte - opowiada pan Tomasz. - Kupiec z mojej ulicy, kiedy dowiedział się, że jestem lekarzem, chciał zostawić mi klucze do swojego sklepu, na wypadek, gdybym czegoś potrzebował w niedzielę.

Na pytanie o plany powrotu do kraju, pan doktor odpowiada dyplomatycznie: - Trochę wątpię, że cokolwiek się tu zmieni. A ja powoli osiągam wiek, gdy człowiek pragnie stabilizacji.

Wyjechać na zawsze

Grzegorz Nowacki (nazwisko zmienione) jest ordynatorem na oddziale intensywnej terapii w dużym szpitalu wojewódzkim, ale chce pozostać anonimowy, bo o jego planach wyjazdowych nikt w pracy nie wie. Na przełomie września i października rozpocznie pracę konsultanta na 10-łóżkowym oddziale intensywnej terapii w wieloprofilowym szpitalu pod Londynem. Ma II stopień specjalizacji i 17-letni staż pracy, na etacie w szpitalu zarabia 3500 zł netto.

- To wcale nie tak mało - komentuję. - Biorąc pod uwagę zarobki lekarzy w państwowych szpitalach...

- Nie tak mało? - irytuje się Nowacki. - Jeśli podliczyć, ile czasu spędzam w pracy, to wypada 9 zł za godzinę. A ostatnio elektryk, który naprawiał mi samochód, za dwie godziny pracy wziął 150 zł i to bez rachunku!

Własny dom, samochód i stanowisko ordynatora nie są w stanie zatrzymać dr Nowackiego w kraju. Bo cały swój majątek nabył dzięki kredytom wziętym przez rodziców i dolarom zarobionym jeszcze na studiach (rok urlopu dziekańskiego spędzony w Nowym Jorku na pracach budowlanych), a piastowana funkcja w ogóle nie ma dla niego znaczenia.

W angielskim szpitalu dr Nowacki otrzyma w czasie okresu próbnego 4 tys. funtów miesięcznie. Po roku pracy ma zamiar osiągnąć pułap dochodów w wysokości 80 tys. funtów rocznie. Żeby zdobyć zatrudnienie za granicą, właściwie nie musiał specjalnie się wysilać. Skontaktował się z nim znajomy, który już pracuje w Anglii i zaproponował spotkanie z przedstawicielem firmy, pośredniczącej w zatrudnianiu lekarzy. To bardzo częsty sposób rekrutowania do pracy. Pośrednicy mają własny wywiad, na ogół zwracają się z ofertą do wcześniej wytypowanej osoby. Szef zespołu anestezjologów z brytyjskiego szpitala przyjechał do Polski specjalnie po to, by spotkać się ze swoim przyszłym pracownikiem. Decyzja o zatrudnieniu zapadła już po 45 minutach. Nowacki odpowiedział na kilka pytań dotyczących postępowania w konkretnych przypadkach, przy okazji wykazując się znajomością angielskiego. Firma pośrednicząca w zamian za 8 proc. jego zarobków organizuje mu sprawy bytowe.

- Oferuje wynajęty dom (jeden na kilku lekarzy), samochód i załatwienie wszelkich formalności w urzędach - mówi Nowacki. - Nie tylko w okresie próbnym, który potrwa kilka miesięcy, ale również w następnych latach, o ile będę kontynuował zatrudnienie w tym samym szpitalu. A nie sądzę, żebym się nie sprawdził... Zresztą nikt ze znanych mi lekarzy, którzy wyjechali na próbę, nie wrócił do kraju.

Grzegorz Nowacki też nie chce wracać. Chce zostać w Anglii na zawsze, zabrać tam swoją rodzinę. - A co żona sądzi o emigracji? - pytam. - Ma szansę na jakąś pracę w Anglii?

- Pani żartuje! - pada odpowiedź. - Żona doktora miałaby pracować?

Jak to się robi w Anglii

Dr Tomasz Konecki co tydzień w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Łodzi pełni dyżury, w czasie których udziela informacji na temat warunków pracy i wymagań stawianych lekarzom zatrudnianym w Wielkiej Brytanii. Zainteresowanie jest duże.

- W Anglii bardzo poszukiwani są psychiatrzy, hematolodzy, anestezjolodzy, patomorfolodzy i stomatolodzy - mówi Tomasz Konecki. - Bez większych problemów znajdą dla siebie pracę także lekarze rodzinni.

Polscy medycy w Zjednoczonym Królestwie radzą sobie całkiem dobrze, choć z początku trudno im się przyzwyczaić do lewostronnego ruchu na ulicach. Są też różnice w organizacji pracy, np. lekarzy rodzinnych.

W odpowiednikach polskich poradni pierwszego kontaktu lekarze rozpoczynają tam dzień od czytania korespondencji od specjalistów, która przychodzi do nich faksem lub pocztą elektroniczną. Pacjenci nie wędrują bowiem od gabinetu do gabinetu z plikiem badań i historii chorób, lecz lekarze między sobą wymieniają informacje o wykonanej diagnostyce, zabiegach, lekach. Lekarz rodzinny pilnuje ciągu dalszego kuracji, czasem zatelefonuje do swojego pacjenta, by zawiadomić go o swoich zaleceniach. Dlatego czas na korespondencję jest święty.

Przyjęcia chorych trwają zwykle od godz. 9 do południa, potem wizyty domowe, przerwa na obiad od 13 do 14, następnie 2,5 godziny przyjmowania pacjentów, a od 16.30 do 17.30 ponownie korespondencja, dokumentacja, telefony, itp. W poczekalni dość często ustawiają się kolejki, bo przychodzą też chorzy z nagłymi przypadkami.

Od godziny 18 opiekę nad chorym przejmuje odpowiednik polskiej pomocy doraźnej, która działa też w weekendy. - Za godzinę pracy w dni powszednie otrzymują około 50 funtów, w soboty - 60, a w niedziele i święta - 70 funtów - mówi Konecki.

Nic dziwnego, że studenci medycyny w Polsce najpilniej uczą się teraz języków obcych.

Europa (i nie tylko) czeka

Wstępem do poważniejszej pracy w Wielkiej Brytanii jest dla wielu młodych lekarzy z Polski posada RMO (resident medical officer). To lekarz dyżurny w prywatnych klinikach, gdzie wykonuje się drobne zabiegi (np. chirurgii plastycznej) oraz domach opieki. Przepisy wymagają, by lekarz był na miejscu, faktycznie jednak nie ma on zbyt wiele do roboty. Otrzymuje niższe wynagrodzenie niż w "prawdziwym" szpitalu, może za to spokojnie szukać lepszego zajęcia, pracując przez 1-2 tygodnie z tygodniowymi przerwami.

Polski lekarz znający języki obce (czasem wystarczy tylko chęć nauczenia się hiszpańskiego czy szwedzkiego) jest mile widziany w krajach skandynawskich, Irlandii, Hiszpanii. Ostatnio miejsca pracy oferuje naszym medykom duńska armia. Duńczycy chcą też zatrudniać naszych specjalistów w swoich szpitalach. Od początku maja na internetowej tablicy ogłoszeń Naczelnej Izby Lekarskiej pojawiło się kilkanaście ofert dla lekarzy różnych specjalności, którzy mogą wybierać między pracą w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Emiratach Arabskich i Królestwie Arabii Saudyjskiej.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto