„Hellboy”: Garście strachów w strasznie nudnym filmowym „barszczu” [RECENZJA]
Wcielający się w poprzedniego Hellboya Ron Perlman potrafił (ale i miał ku temu materiał) nadać swojej postaci rys przewrotności, buńczucznego sarkazmu, outsidera o wielkim sercu, pomiotu szatana, który bywał bardziej ludzki niż towarzyszący mu przedstawiciele naszego gatunku. David Harbour miał dużo mniejsze szanse w tej konfrontacji, bo mimo że jego Hellboy zdaje się bardziej zblazowany, tożsamościowo zagubiony, zmęczony i doświadczony pobytem na powierzchni globu niż jego wcześniejsza uosobienie (co ma potencjał), to żarty dostał przaśne, dialogi drętwe, a osobowości tyle, co w ułamanym rogu. Słabo są też poukładane jego relacje z ekranowymi partnerami, właściwie jedynie z Sashą Lane w roli Alice udaje mu się stworzyć iskrzący energią aktorski związek. O antagonistach szkoda nawet mówić - Królowa Nimue to postać po wielokroć płytsza niż umiejętności aktorskie odtwarzającej ją Milli Jovovich. W jednej ze scen Hellboy dostaje od ojca pokaźny rewolwer: i chyba nie zrozumiał po co - realizatorzy zasugerowali bowiem kontynuację...