Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Berlin niedaleko Radomska

Katarzyna Poradowska
Po korytarzach piotrkowskiego aresztu deportacyjnego obcokrajowcy poruszają się swobodnie. Korzystają też ze spacerniaka
Po korytarzach piotrkowskiego aresztu deportacyjnego obcokrajowcy poruszają się swobodnie. Korzystają też ze spacerniaka
Piotrkowski areszt deportacyjny jest jednym z siedmiu w Polsce. Trafiają tu obcokrajowcy zatrzymani w różnych rejonach kraju, bo większość aresztów jest przepełniona.

Piotrkowski areszt deportacyjny jest jednym z siedmiu w Polsce. Trafiają tu obcokrajowcy zatrzymani w różnych rejonach kraju, bo większość aresztów jest przepełniona. Przebywa tu 16 osób – Wietnamczycy, Bułgarzy, Rosjanie, Czeczeńcy, Mongołowie, Ormianie i Hindusi.

Tir z Ukrainy, jak wspominają Wietnamczycy, przewoził dżinsy. 63 osoby, upchane wśród paczek, zapłaciły za to, by dostać się do Niemiec. Kobiety i dzieci z trudem znosiły podróż. Kierowca zatrzymał się w lesie i oznajmił, że są pod Berlinem. Wskazał drogę. Gdy dotarli okazało się, że są na przedmieściach Radomska...

– Trafiają do nas głównie ci, którzy nie mają dokumentów ani pozwolenia na pobyt – mówi Ryszard Musiałowicz, komendant KMP w Piotrkowie. – Informujemy ambasady. Ludzie czekają w areszcie deportacyjnym, aż ambasada potwierdzi ich tożsamość. To trwa miesiącami...

Nie chcą wracać

Kuldip Singh z Indii ma 19 lat. Trudno się z nim porozumieć, choć załzawione oczy mówią wystarczająco dużo. – Chciał dojechać do Warszawy. Twierdzi, że ma tam kuzyna – tłumaczy Mariusz Hereng, zastępca komendanta KMP w Piotrkowie.

– Nie miał dokumentów, bagażu. Ambasada nie potwierdzała jego danych, wreszcie udało im się skontaktować z ojcem chłopca i prawdopodobnie wróci do kraju najbliższym lotem.

Na słowo „wróci” Kuldip zaczyna drżeć. Gestami, łamaną angielszczyzną, rosyjskim zasłyszanym w areszcie i rodzimym językiem oświadcza, że życie „tam” to koszmar.

Lan Ngujen Thi z Wietnamu czeka już kilka miesięcy, aż ambasada potwierdzi jej dane. – Przyjechałam pracować, handlować – mówi po rosyjsku. – W Wietnamie czeka mąż, rodzina. Nie wiem co ze mną będzie.

W podobnej sytuacji jest jej 15-letnia siostra Hang. Towarzyszą im dwie Bułgarki, z których jedna wyznaje: – Odebrano mi dokumenty, musiałam pracować „na trasie”. Chcę tylko wrócić do domu.

Mit o Zachodzie

Wielu z nich zmierzało dalej – na Zachód. Główny cel to Anglia – najnowsze eldorado w opinii krajów dalekiego wschodu. Niektórzy zapłacili kilka tysięcy dolarów za „przerzucenie” przez granicę. Oszukani, okradzeni lądują w polskich aresztach.

Tutaj uwidaczniają się cechy wspólne narodowości. Wietnamczycy mają opinię zżytych. – Trzymają się razem, opiekują wzajemnie – opowiada Ryszard Mycka, naczelnik piotrkowskiego aresztu deportacyjnego. – Bywają kłopoty z Hindusami, którzy nie chcą się myć, chodzą po areszcie boso. Odmawiają jedzenia mięsa w obawie, że oszukamy ich podając wołowinę. Mają jeden komplet odzieży, a w areszcie zastaje ich zima. Trzeba zapewnić im odzież...

Nielegalni

– Największym problemem jest ustalenie ich tożsamości – mówi Mariusz Hereng. – Zatrzymuje ich przeważnie Straż Graniczna i policja. Czy cudzoziemiec trafi do areszt, u czy do ośrodka strzeżonego, decyduje kilka spraw. Gdy zachodzą okoliczności uzasadniające wydalenie, na przykład, nie ma pozwolenia na pobyt, lub jest on niezgodny z deklarowanym celem albo pozwolenie się skończyło. Także gdy została cofnięta decyzja zezwalająca na osiedlenie się. Sąd orzeka wtedy zastosowanie aresztu deportacyjnego na trzy miesiące. Może jednak być przedłużony do roku. W dużej mierze decyduje o tym rozstrzygnięcie problemu nieustalonej tożsamości.

Cudzoziemcy powinni trafić do strzeżonego ośrodka w Lesznowoli pod Grójcem. – Umieszczani są tam ci, którzy deklarują że nie będą uciekać – wyjaśnia Mariusz Hereng.

– W pierwszej kolejności są to matki z dziećmi. Problem to brak miejsc.

Ośrodek ma ich 131, piotrkowski areszt 7 trzyosobowych pomieszczeń. Obowiązuje zasada – cztery metry kwadratowe na osobę. Są tu tapczany i czysta pościel. Cudzoziemcy mogą korzystać z telefonu, spacerniaka, swobodnie poruszać się aż do kraty dzielącej areszt od reszty świata.

Czekają. Straż Graniczna pobiera odciski. Dane, które podają, przesyłane są wraz ze zdjęciem do ambasady. Na potwierdzenie i aresztanci, i policja czekają niecierpliwie.

– Niestety, nie jest to łatwe – podkreśla Hereng. – Dane są często fałszywe, bo nie chcą wracać do kraju. Ambasady też nie kwapią się, by odszukać kogoś z rodziny. Największe problemy są w wietnamskich i chińskich ambasadach.

Kosztowny pobyt

Liczba zatrzymanych za nielegalny pobyt wzrasta. Piotrkowski sąd, który rozpatruje głównie sprawy z terenu województwa łódzkiego, co roku stosuje jeszcze raz tyle aresztów niż rok wcześniej. W strzeżonym ośrodku w Lesznowoli jest 131 miejsc. Wygodnie, schludnie. Można spacerować, ale nie wolno wychodzić poza teren.

– Ośrodek jest monitorowany między innymi przez Fundację Praw Człowieka, Radę Europy – mówi Henryk Wierzbicki, naczelnik.

– Jest lżejszą formą niż areszt. Mamy regulamin przetłumaczony na 14 języków. Każdy przyjęty musi go podpisać. Miewamy jednak ogromne kłopoty z cudzoziemcami. W ostatnich latach przebywali tu obywatele 265 państw. Oprócz mieszkańców byłych republik radzieckich byli to ludzie z Afganistanu, Iranu, Iraku, Kuwejtu, Jemenu, Filipin. Zapewniamy im opiekę medyczną, prawidłowe wyżywienie.

Leczenie drogo kosztuje. Zdarzają się przypadki, jak we wspomnianym ośrodku, gdzie mieszkała ciężko chora prostytutka. Zawieziono ją do szpitala, konieczny był zabieg. Po dwóch dniach uciekła. Odnaleziono ją „na trasie” pod Chełmem...

Podobny przypadek miał miejsce w Piotrkowie – komenda zapłaciła za leczenie ginekologiczne 15 tys. zł. Pieniądze pochodzą z budżetu komendy wojewódzkiej. Ta ma refundację z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Nierząd nie jest karany, jedynie stręczycielstwo. Kobiety, które mają zezwolenia na pobyt – mogą pracować w dowolny sposób. Wpadają za... stwarzanie zagrożeń na drodze poprzez zatrzymywanie pojazdów w miejscach niedozwolonych.

A za pobyt cudzoziemców w polskich aresztach płacą podatnicy. Dla przykładu, lot do Delhi kosztuje w granicach 2 tys. zł. Przyjazd pogotowia do aresztu około 200 zł. – Dlatego dowozimy ich sami – podkreśla Ryszard Musiałowicz.

Kto jest terrorystą?

Obcokrajowcy mają prawo zgłosić wniosek o status uchodźcy. Decyzję wydaje prezes Urzędu ds. Repatriacji. Jeśli jest odmowna, mają zwykle 14 dni na odwołanie. Wniosek wraca do ponownego rozpatrzenia.

– Jest duży napływ Czeczeńców – mówi Ryszard Mycka. – Starają się zwykle o pobyt tolerowany na rok. Zgłaszają pobyt w Polsce i straż graniczna przekazuje sprawę prezesowi.

W aresztach są trudni, pobudliwi. Grymaszą, nie smakuje im np. polskie jedzenie. Świat boi się ich, podobnie jak obywateli krajów arabskich. Szczególnie pilnuje granic Austria i Niemcy. Mają opinię bojowników gotowych na wszelkie formy zemsty. Nagminnie też otrzymawszy status uchodźcy uciekają przez granicę z Czechami do Austrii.

– Nie jesteśmy terrorystami ani dzikimi ludźmi – mówi jeden z nich. – Nie jesteśmy mafiosami. Nie wszyscy handlują bronią. Tragiczne warunki życia sprawiają, że uciekamy gdzie popadnie.

Policja martwi się kosztami, koniecznością opieki, trudami w porozumiewaniu się z wyznającymi różne religie aresztantami. Przed sąd trzeba ściągać mieszkających w różnych częściach kraju tłumaczy. Wszystko kosztuje.

– Nie wiemy kim są, nie wiemy do końca po co tu przyjechali – podkreśla Mariusz Hereng. – Nie ma wyjścia. Muszą stawać przed sądem co trzy miesiące, czekać na odpowiedź ambasady, rozwiązanie sprawy. Jeśli po roku nic się nie uda ustalić, wyjdą na wolność...

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto