Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Jędrzej" wpadł, bo chciał zobaczyć synów

(sj)
Na trop najbardziej poszukiwanego polskiego przestępcy, 37-letniego Krzysztofa Jędrzejczaka, ps. Jędrzej, Krzysztof Rutkowski wpadł obserwując… jego synów.

Na trop najbardziej poszukiwanego polskiego przestępcy, 37-letniego Krzysztofa Jędrzejczaka, ps. Jędrzej, Krzysztof Rutkowski wpadł obserwując… jego synów.

Bandyta nie mógł wytrzymać rozłąki i kazał jednemu z łódzkich kolegów przywieźć do Budapesztu swoje dzieci. Dwaj synowie zostali przewiezieni przez granicę w bmw i na początku października spotkali się z ojcem w Budapeszcie...

Wczoraj w warszawskiej restauracji Venezia detektyw Krzysztof Rutkowski na zaimprowizowanej konferencji prasowej pokazał film z niedzielnego zatrzymania Krzysztofa Jędrzejczaka. Podzielił się także kilkoma szczegółami akcji.

„Jędrzej” był obserwowany przez ludzi Rutkowskiego przez ponad tydzień. Ustalono, co robi, gdzie przebywa, z kim się spotyka. Jego spotkania były filmowane. Szef zbrojnego ramienia łódzkiej „ośmiornicy” wybrał na miejsce schronienia Węgry i Budapeszt, ponieważ dobrze zna język węgierski i budapeszteński półświatek. A to dzięki temu, że na przełomie lat 80. i 90. razem z kilkoma innymi późniejszymi członkami łódzkiej mafii handlował tam walutą.

Wtedy był to interes opanowany w Budapeszcie niemal wyłącznie przez Polaków. Przynosił zresztą duże zyski.

Okazało się, że kontakty z miejscowymi przestępcami, mimo upływu lat, nie zostały zerwane.

Po majowej ucieczce „Jędrzeja” z budynku Sądu Okręgowego w Łodzi, gdzie toczył się proces szefów „ośmiornicy”, Jędrzejczak przebywał na Słowacji, a później na Węgrzech.

Do Rutkowskiego zaczęły docierać informacje, że „Jędrzejowi”, znanemu z upodobania do hazardu, kończą się pieniądze, ponieważ przegrał w jednym z budapeszteńskich kasyn dużą sumę. Z operacyjnej wiedzy detektywa wynika, że na krótko przed zatrzymaniem „Jędrzej” planował razem z węgierskimi bandytami zorganizowanie grupy napadającej na terenie Węgier na tiry. Grupa miała mieć podobne struktury, metody działania i rynek zbytu do tych, które działały w Polsce. To miał być sposób na zdobywanie pieniędzy, które „Jędrzejowi” właśnie zaczęły się kończyć.

W ostatnią niedzielę przed godziną 16 „Jędrzej” przyjechał swoim granatowym volkswagenem golfem IV na węgierskich numerach razem z 23-letnią Węgierką przed miejski basen w Budapeszcie. Wcześniej Rutkowski powiadomił polską i węgierską policję o miejscu pobytu przestępcy. Wspólnie mieli dokonać zatrzymania.

– Myśleliśmy nawet, czy nie zatrzymać go w czasie kąpieli w basenie. Wtedy byłoby pewne, że nie ma przy sobie broni. Ale postanowiliśmy poczekać – powiedział wczoraj Rutkowski.

Przed basenem kilkudziesięciu policjantów i ludzi z firmy Rutkowskiego czekało, aż Jędrzejczak popływa i wyjdzie na zewnątrz. Na parę minut przez zatrzymaniem „Jędrzeja” węgierscy funkcjonariusze pomylili się i przed basenem rzucili na maskę samochodu mężczyznę nieco przypominającego polskiego przestępcę. Na szczęście ta pomyłka nie została zauważona przez Jędrzejczaka, który po kilku minutach został zatrzymany kilkaset metrów dalej.

Miał przy sobie telefon komórkowy, który prawdopodobnie ułatwi dotarcie do osób pomagających mu w ucieczce i ukrywaniu się, a także miesięczny bilet na przejazd budapeszteńskimi środkami komunikacji.

Nie miał sfałszowanego paszportu – gdyby tak było, nie byłaby potrzebna kilkumiesięczna procedura ekstradycyjna i do deportacji mogłoby dojść po kilku dniach. Miał przy sobie także kilka zdjęć. Na wszystkich wyglądał inaczej niż na zdjęciu z listu gończego, chociaż nie zapuścił ani brody, ani wąsów. Nie było jednak wątpliwości, że zatrzymany mężczyzna jest poszukiwanym międzynarodowym listem gończym, pierwszym na policyjnej „topliście” Krzysztofem Jędrzejczakiem. Charakterystyczne błękitne oczy, blizny i… język: chwilę po zatrzymaniu przestał mówić po węgiersku, zaczął po polsku.

„Jędrzej” – znany zgierski zapaśnik i domniemany szef zbrojnego ramienia „ośmiornicy” od razu zaczął się skarżyć na stan swojego zdrowia, m.in. na bóle kręgosłupa. Prosił nawet o poluzowanie kajdanek. Tej prośby nie spełniono.

Węgierka towarzysząca „Jędrzejowi” okazała się dziewczyną, którą gangster poznał tylko po to, by zbytnio nie dokuczała mu samotność – po przesłuchaniu została zwolniona do domu. Ustalono, że „Jędrzej” miał na Węgrzech dwóch prywatnych ochroniarzy: Polaka i Węgra. Zostali zatrzymani przez policjantów węgierskich.

Rutkowski przekazał szereg informacji dotyczących zatrzymania Jędrzejczaka polskiej policji. To powinno pomóc w ustaleniu osób, które pomagały w ucieczce i ukrywaniu przestępcy.

„Jędrzej” znalazł się na pierwszej pozycji policyjnej „toplisty” m.in. dlatego, że ośmieszył policję pokazując jej nieudolność: nie uciekał z łódzkiego sądu, on po prostu z niego wyszedł. Proces, w którym był oskarżony zakończył się bez niego, został w nim nieprawomocnym wyrokiem skazany na 10 lat. Ale czeka go inny proces – prokuratura zarzuca mu zlecanie zabójstw, a za to grozi już dożywocie.

Na wczorajszą konferencję prasową przybył do Warszawy korespondent czeskiej telewizji. Pytał Rutkowskiego, czy nie miał ochoty samemu zatrzymać i przewieźć przez granicę „Jędrzeja”.

– Po tym, co się wydarzyło w Czechach, nie będę przewoził bandytów przez granicę. Ale będę ich łapał i przekazywał policji – powiedział.

„Dziennikowi” powiedział, że zastanawiał się, czy… nie przewieźć Jędrzejczaka helikopterem do Polski. – To wszystkim zaoszczędziłoby czas, ale znowu atakowano by mnie ze wszystkich stron – stwierdził.

Czy ma satysfakcję, że znów zagrał polskiej policji na nosie?

– To nie o to chodzi. Jak ja mam sukcesy, to i policja ma sukcesy, bo przecież przestępcy trafiają za kratki – odpowiedział.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Jędrzej" wpadł, bo chciał zobaczyć synów - Łódź Nasze Miasto

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto