Akwizycja? Ależ skąd!

Kandydatom oferuje się posady w działach handlowych, obsługi klienta, a nawet kierownicze stanowiska. Nie brakuje też miejsc pracy dla kierowców i magazynierów. Dopiero na miejscu okazuje się, że te wszystkie superoferty to... akwizycja i to w najgorszym wydaniu.

Siedzibę firmy przy ul. Piotrkowskiej codziennie odwiedza nawet kilkadziesiąt osób, desperacko poszukujących zatrudnienia. Żadnych CV, żadnych trudnych pytań.

Wypełniają krótką ankietę i już za kilka minut wchodzą na rozmowę z szefem. – Rozmowa trwała może pięć minut, wchodziliśmy dwójkami – opowiada Adam, absolwent socjologii. – Oczywiście „przeszedłem” do drugiego etapu i zostałem umówiony na następny dzień, dzień próby, który miał zdecydować, czy dostanę pracę. Okazało się, że mam sprzedawać na ulicy pastę do zębów.

Duża część osób od razu orientuje się, że chodzi o akwizycję i rezygnuje. Przedstawiciel firmy oczywiście zapewnia, że nie jest to sprzedaż bezpośrednia, ale badania, reklamowanie nowych produktów itd.

Największy problem firma ma z tymi, którzy z uporem maniaka odrzucają „możliwości awansu” i marzą jedynie o posadzie magazyniera. – Od razu mnie zniechęcano, że to dla mnie za ciężka robota i kiepsko płatna – mówi Magda, która szukała z koleżanką pracy na wakacje.

Ponieważ firma nie potrzebuje ludzi mało ambitnych, nie skontaktowano się więcej z Magdą, podobnie jak z innymi kandydatami na magazynierów.

– Obserwuję ten cyrk ponad rok – mówi Jerzy Kubiak, prowadzący sklep w tej samej kamienicy. – Ludzie zjeżdżają z całego województwa i potem mi się skarżą.

Kierownictwo firmy uważa, że prowadzi normalną działalność rynkową. – Jesteśmy przedsiębiorstwem o profilu handlowym – mówi Marcin Dysput. – Jednym z działów jest akwizycja.
W rozmowie z kandydatami tego słowa unika się jednak jak ognia.