Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Depeche Mode: Atlas Arena Łódź jak kościół

Dariusz Pawłowski
Dave Gahan  dał się poznać jako niezwykle klimatyczny wokalista
Dave Gahan dał się poznać jako niezwykle klimatyczny wokalista fot. Krzysztof Szymczak
W lutym 2010 roku stało się w Łodzi to, na co czekali wszyscy miłośnicy muzyki w mieście Łodzi.

Starzy wiekiem wyjadacze przez lata wspominali, jak w starej hali sportowej występowali Iron Maiden i Budgie, młodsi dorzucali późniejszy koncert The Cure. Wszystko to jednak były pojedyncze niespodzianki w historii miasta, które regularnie omijały trasy koncertowe największych. Od występów Depeche Mode, miejmy nadzieję, w muzycznych wydarzeniach będziemy uczestniczyć w Łodzi już regularnie.

- Wow, Torwar to przy tym pikuś - to pierwsze słowa ekipy z Warszawy, która z opadniętymi szczękami zasiadła obok mnie na widowni łódzkiej Atlas Areny. Rozglądając się po imponującej hali i fotografując nawzajem rozpływali się w pochwałach dla łódzkiego obiektu. Przyjemnie było słyszeć tyle miłych słów o własnym mieście, których to przez lata wyraźnie nam szczędzono. Dzięki Depeche Mode wzrósł zatem poziom satysfakcji mojego lokalnego patriotyzmu.

Gdy w Arenie zabrzmiały pierwsze dźwięki, wzrósł także poziom mojej satysfakcji artystycznej. Jeszcze może nie przy supporcie, którym było trio Nitzer Ebb - dynamiczne, efekciarskie, ale nazbyt jednorodne. Gdy jednak na wielkiej kuli nad sceną pojawiło się logo Depeche Mode, po chwili z tejże kuli zaczął wydobywać się dym, a na ekranie za sceną rozbłysły pierwsze światła i usłyszeliśmy wstęp do "In Chains", poczułem, że jestem w Europie. Że w często poniewieranej przez stolicę, a i czasem samych łodzian, Łodzi zaczyna się stawać historia. Historia wkraczania naszego miasta do cywilizacji showbusinessu i traktowania jej jako poważnego partnera. Przynajmniej w tej dziedzinie, a to i tak dziedzina piękna i zyskowna, jak niewiele innych.

Do historycznych doznań dostosowali się muzycy z Depeche Mode. A także publiczność, która podczas koncertów w Łodzi była może nawet i lepsza niż zespół na scenie. Ekstatycznie zareagowała na drugi w kolejce, potężny "Wrong", a przy nieco spokojniejszym "Hole To Feed" prawie wszyscy już byli na nogach.

Hala dosłownie wrzała, a od "Walking In My Shoes" ponad trzynaście tysięcy gardeł publiczności zgromadzonej w łódzkiej hali odśpiewywało razem z wokalistą Depeche Mode, Dave'em Gahanem, poszczególne utwory od początku do końca. Po raz kolejny udowodniliśmy, że jako publiczność jesteśmy swego rodzaju fenomenem - jesteśmy ekstatyczni, całkowicie zaangażowani w koncert, każdy z nich traktujemy jak święto i niejako wymuszamy na artystach, by u nas dawali z siebie wszystko. Polscy fani dodatkowo przygotowali się do wizyty Depeche Mode, m.in. podczas wykonywania "Policy Of Truth", kiedy na ekranie dominującym nad sceną oglądaliśmy kolorowe piłeczki, nad głowami widzów pojawiły się setki kolorowych balonów. A ów ekran przez cały koncert mienił się najrozmaitszymi wizualizacjami, zbliżeniami występujących muzyków i był fantastycznym komentarzem do poszczególnych utworów.

Dla wielu zaskoczeniem mogła być chwila, gdy Dave Gahan zszedł ze sceny, a za mikrofon chwycił Martin L. Gore, druga kluczowa postać zespołu. Śpiewał... poza kilkoma "fałszami"... dobrze, a na pewno klimatycznie. Nastrój, który wywołał wykonując "Home", upoetycznili znów fani rozświetlając Arenę niezliczonym światełkami telefonów komórkowych i zapalniczek. Muzycy DM odwdzięczyli się publiczności fantastycznymi wykonaniami m.in. "Precious", "Miles Away", "Enjoy The Silence", "Never Let Me Down Again".

Podczas bisów fani po raz kolejny próbowali "podejść" zespół, chóralnie śpiewając refren megahitu Depeche Mode - "Master And Servant". Chór brzmiał fenomenalnie, aż Gahan i spółka zamilkli, i posłuchali w milczeniu hołdu niewolników ich muzyki. Łaskawości jednak nie było. Niewzruszeni muzycy tylko przez chwilę przedrzeźnili widzów i zaserwowali na finał niezwykły numer "Personal Jesus", po którym najbardziej oddani ich kompozycjom długo pewnie nie mogli wrócić do równowagi ducha.

Za dobór repertuaru należą się Depeche Mode duże słowa uznania. Było to nieco najnowszej płyty "Sounds Of The Universe", nieco przeglądu klasyki grupy (ale nie z najstarszych albumów), ale przede wszystkim pokaz szerokich granic stylu zespołu, któremu krytycy zarzucają elektryczną monotonię i chłód. Był to także zestaw dowodzący, że Depeche Mode rozmawiał z widzami o ważnych rzeczach, dostarczając swoim fanom emocji, których nowopowstające jak grzyby po deszczu zespołu nie są już w stanie wyzwolić, i że jego wpływ na muzykę elektroniczną da się porównać tylko z wpływem Pałacu Kultury i Nauki na panoramę Warszawy. Był i jest gigantyczny!

Razem z "cywilnymi" fanami, na koncerty Depeche Mode do Łodzi przyjechało niemało vipów. Podczas pierwszego wieczoru dostrzegłem m.in. Natalię Kukulską, Kasię Kowalską, Kubę Wojewódzkiego, Hirka Wronę, lidera Much - Michała Wiraszko i rapera Numera Raz.

Zatem stało się - dzięki hali Atlas Arena, Łódź jest w Europie. Już czekajmy na kolejne wydarzenia. Szeptana wieść niesie, że jeszcze w tym roku doczekamy się w Łodzi... Stinga. Warto było?

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto