– Kota usłyszałem – a potem zobaczyłem – w czwartek przed świtem, gdy spacerowałem w parku z psem – opowiada Jarosław Balcerak. – Najwyraźniej bał się zejść. Na wyższych gałęziach siedziały wrony, szykując się do zaatakowania osłabionego zwierzaka. Zadzwoniłem do straży miejskiej, prosząc o interwencję.
Po awanturze, jaką urządził – jak sam to przyznaje pan doktor - strażnicy obiecali zająć się sprawą. Poradzili też kontakt ze strażą pożarną. Ale strażacy odmówili ściągnięcia kota.
Gdy późnym wieczorem J. Balcerak znowu wyszedł z psem na spacer, kot nadal siedział na tym samym konarze. Wówczas weterynarz zadzwonił do Centrum Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miasta Łodzi. Dyżurny długo go przekonywał, że kot sam zejdzie, jak zgłodnieje.
–To bzdura. Jestem weterynarzem, zajmuję się zwierzętami od wielu lat. Ten kot był sparaliżowany strachem. Siedziałby na drzewie, dopóki by nie zamarzł albo zadziobałyby go ptaki – przekonuje doktor J. Balcerak.
W piątek rano, kiedy minęła już co najmniej doba od chwili, gdy kot trafił na drzewo i nikt nie chciał mu pomóc, Jarosław Balcerak wziął sprawy we własne ręce. Zadzwonił do kierownika Łódzkiego Zakładu Usług Komunalnych i poprosił o "komercyjne" zdjęcie kota, czyli podstawienie podnośnika, za które zapłaci.
Maciej Kozicki, kierownik robót ŁZUK, zjawił się na miejscu i po ocenie sytuacji rzeczywiście ściągnął ekipę z podnośnikiem. Rachunku nie wystawił. Jemu też zrobiło się żal kota. Ten zaś trafił w ręce Jarosława Balceraka, który zabrał go do domu. Zamierza złożyć skargę do prezydent Łodzi, gdyż uważa, że służby miejskie – poza ŁZUK – zachowały się w tej sprawie skandalicznie.
Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?