O tym, że istniał kiedyś taki zespół jak Something Like Elvis, wie chyba każdy fan muzyki w naszym kraju i to nawet ten niedzielny. Los ich nigdy nie rozpieszczał, ale kto wie, być może właśnie teraz wszystko się odmieni? Reaktywacja w oryginalnym składzie, występ na OFF-ie, seria koncertów po całej Polsce, na których mocno iskrzy. Łódzka publika również się o tym przekonała. I to w sposób dość dobitny. Ale za nim na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, zebranych w klubie starał się rozgrzać Ed Wood.
I należy przyznać, że żaru na ich koncercie było sporo - szczególnie blisko sceny. Trochę strach było podchodzić bliżej, dlatego też publika stała w bezpieczniej odległości. Trzymając jakby na dystans rozszalałego gitarzystę. Perkusista również nie marnował czasu, dokładnie, raz za razem, okładając swój sprzęt. Z każdy kolejnym numerem odległość pomiędzy widzami, a kapelą zmniejszała się. Od nieufności do akceptacji. Do pełnego zauroczenia, jednak dużo brakowało. Garażowe hałasowania na najwyższych obrotach, Kuba Ziołek uzbroił w kilka co bardziej melodycznych wyskoków gitarowych. Repertuar kapeli pełen jest noise rockowej zawiłości pomieszanej z elementami eksperymentalnymi. Wielką sztuką bym tego nie nazwał, ale chłopakom chyba nie o to chodzi. Oni lubią się dzielić. Czym? Radością z grania, która porażali przez dobre trzydzieści minut. Była to bardzo interesująca mieszanka rozklekotanego jazgotu, która wprawiła mnie w całkiem pozytywny nastrój.
Something Like Elvis na scenie
Kwadrans i już są. Something Like Elvis nie zawiodło moich oczekiwań. Kiedy w 2003 roku zespół zawiesił działalność i poszczególni członkowie kapeli rozpierzchli się po innych formacjach, mało kto spodziewał się reaktywacji. Można się tylko cieszyć, że do łask wraca muzyka lat 90' i takie powroty mają sens finansowy. Jeśli jednak ktoś, przed koncertem myślał, że Panowie skrzyknęli się tylko po to by napełnić swoje sakiewki, był w duży błędzie. Rozpoczęli od "Space Trip". Już wtedy jasnym dla mnie było, że ten koncert udanym będzie. Nie ma i najpewniej nie pojawi się już w naszym kraju zespołu, który z takim wyczuciem będzie umiał nawinąć na post hardcore'owe riffy dźwięk akordeonu. I trochę szkoda, że w Łodzi Kaliskiej nie zadbano o odpowiednie nagłośnienie partii tego instrumentu. Przy okazji agresywniejszych fragmentów, takich jak chociażby "Speed" brakowało nieco jego brzmienia. Szkoda, naprawdę szkoda inaczej ten występ nazwać można by było znakomitym, a tak to lokuje się on w kategorii: bardzo dobry, co powodów do wstydu kapeli nie przynosi. Widać było, radość ze wspólnego grania. Konferansjerka na wysokim poziomie, świetny kontakt z publiką i niezwykłe poczucie humoru. Kilka razy Panowie pozamieniali się instrumentami. roszady nie wypadły najgorzej, a miejscami dało się wyczuć pewien rodzaj natchnienia. Najwięcej, bo aż osiem utworów, pochodziło z "Cigarette Smoke Phantom". Ich ostatni w dorobku album, wykraczał, hen hen daleko poza hałaśliwy ton post hardcore'u. A taki "Phantom" na "żywca" rozkłada, po prostu rozkłada na łopatki. Opłacało się zostać dłużej, na sam koniec zespół zaserwował rarytas, nigdy nie wykonywany przez nich na koncercie numer "Egzistantional Limerick".
Artykuł bierze udział w konkursie "Tym żyje miasto"
Czytaj także:
- Jarosław Kaczyński odwiedził w szpitalu rannego pracownika biura PiS [MoDO i aktualizacja]- Marcin Bugajski otrzymał nagrodę "Złoty kłos"
Zobacz też na MM Łódź
Łódź Design Festival 2010 | |||
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?