Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Samochody zawłaszczają Łódź. Trzeba odwrócić ten trend

Hubert Barański
Jakub Pokora
W piątek 1 lutego 2013 roku na łamach Dziennika Łódzkiego ukazał się felieton autorstwa Błażeja Lenkowskiego pod tytułem "Zrównoważony transport w Łodzi, a rowerowy bolszewizm". Chciałbym się odnieść publicznie do tego tekstu, zwłaszcza że nasza organizacja została w nim wywołana do tablicy.

CZYTAJ:

Niezmiernie cieszę się, że autor przywołał temat zrównoważonego transportu w naszym mieście. Jest to koncepcja nie tylko w ogóle niewdrażana w Łodzi, ale niestety przez większość osób wypowiadających się na jej temat, zupełnie niezrozumiana. Mam nadzieję, że mój tekst nieco ją wyjaśni czytelnikom, w tym Błażejowi Lenkowskiemu.

Diagnoza

Mamy gigantyczny problem z liczbą samochodów. Pochodną tego jest przeświadczenie wielu kierowców, że mamy za mało miejsc parkingowych, że drogi są za wąskie i należałoby je nieustannie poszerzać, a każdy inny pojazd na ulicy niebędący samochodem, jest zawalidrogą.

Dla łatwiejszego porównywania miast, używa się wskaźnika liczby samochodów w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. Daje to pewien obraz nasycenia miasta samochodami. Co prawda w Polsce nie jesteśmy liderem złych wzorców, ale też nie mamy się czym chwalić.

Niemcy (Źródło: ims.destatis.de/indikatoren/)
1. Berlin - 323,7 (2011 r.) - 361,1 (2006 r.)
2. Monachium - 457,3 (2011) - 557,5 (2006)
3. Frankfurt n. M. - 446,8 (2011) - 511,9 (2006)

Polska (Źródło: www.stat.gov.pl)
1. Poznań - 550,8 (2011) - 411,7 (2006)
2. Warszawa - 560,3 (2011) - 478,4 (2006)
3. Łódź - 433,6 (2011) - 293,3 (2006)

Dlaczego Polacy kupują więcej samochodów niż Niemcy? Czy chodzi może o kompleksy kraju "na dorobku" i poprawę własnego poczucia wartości, jak czasami sugerują socjologowie? Być może, ale w naszej opinii, ważny jest też fakt, czym zamiast własnych "4 kółek" możemy się poruszać. Jeśli nie samochód to co? Jaka jest alternatywa oferowana w naszym mieście?

Pieniądze

Skoro mówimy o Łodzi proszę rzucić okiem na projekt tegorocznego budżetu naszego miasta. W uchwalonych pod koniec grudnia wydatkach na ten rok zaplanowano ogromną kwotę 4 miliardów złotych, z czego 1,452 mld złotych ma zostać wydane na wszystko co kryje się pod hasłem transport. A co się kryje?

33% tej kwoty przeznacza się na utrzymywanie stanu obecnego komunikacji miejskiej (obsługę linii autobusowych i tramwajowych). Czy są jakieś inwestycje w komunikację zbiorową? Tak, zaplanowano 30 mln złotych na modernizację trasy tramwajowej z Retkini na Widzew. I to wszystko.

Na co więc wydawana jest reszta tej ogromnej kwoty? Oczywiście na drogi. 280 milionów złotych (resztę z 450 mln dołożyła Unia) musimy wszyscy wyłożyć z budżetu miejskiego, aby dokończyć budowę 4,5 km trasy Górnej, która z nieczynnym wiaduktem i bezużytecznym tunelem, będzie pośmiewiskiem na kolejne lata. Prawie 214 milionów złotych wydamy w tym roku na budowę układu drogowego dookoła dworca Łódź Fabryczna.

Kolejne dziesiątki milionów złotych wydane będą na projekty i rozpoczęcie modernizacji kolejnych ulic w Łodzi.

Oddana do użytku w 2011 roku al. Józefiaka na Widzewie, pochłonęła kwotę 140 mln złotych, a zeszłoroczna ul. Rudzka 23 miliony złotych. Pytanie czy warto budować nowe drogi gdy stan już istniejących daleki jest od ideału?

Przy tych kwotach pieniądze przeznaczone na infrastrukturę rowerową w całym mieście wyglądają bardzo skromnie. Zwłaszcza, że przez ostatnie kilka lat dróg rowerowych w Łodzi nie budowało się wcale. I humoru nie poprawia świadomość, że da się za te 10 milionów złotych wybudować 10 km dróg rowerowych, bo jest to kropla w morzu potrzeb (obecnie mamy jeden z najniższych współczynników zagęszczenia dróg rowerowych w całym kraju!).

Zrównoważony transport

Według badań, aż jedna trzecia wszystkich podróży w miastach odbywa się na dystansach mniejszych niż 10 km, z czego większość czasu (i benzyny) marnowanych jest na stanie w korkach bądź na skrzyżowaniach.

Zatem czy jest sens trwonić czas i pieniądze, aby do pracy czy szkoły, jechać tak krótki odcinek samochodem? W wielu cywilizowanych miastach Europy odpowiedź brzmiałaby NIE. W Łodzi kierowcom często nie pozostawia się alternatywy. A właśnie ta alternatywa to zrównoważony transport. Ktoś jadący do pracy oddalonej o 5 km od domu (to odległość z Retkini do placu Wolności, albo z ronda Inwalidów do Galerii Łódzkiej) wybiera ten transport, który będzie dla niego najbardziej odpowiedni. Nie musi kalkulować, ile będzie marzł na niezadaszonym przystanku, czy bać się jak sobie poradzi rowerem jadąc szeroką ulicą, po której samochody mkną około 80 km/h.

To właśnie brak inwestowania miasta w zrównoważony transport powoduje, że dla wielu mieszkańców codzienna jazda samochodem to nie tyle wygodniejsza, co wręcz jedyna akceptowalna forma komunikacji. Skoro tylko samochód to gwarancja komfortu podróży, ich posiadacze domagają się kolejnych dróg, obwodnic, parkingów... coraz mniej środków zostaje na inne cele. Pogarsza się więc stan niedoinwestowanych chodników, placów, dróg rowerowych i komunikacji zbiorowej. Brakuje decydentów odważnych na tyle, by tę spiralę inwestycji prosamochodowych zatrzymać. Wracając do danych o liczbie samochodów można zaryzykować twierdzenie, że obserwowany gwałtowny przyrost pokazuje nie tyle zamożność mieszkańców, co nieudolność władz w oferowaniu alternatywy.

Zrównoważony transport źle pojmowany, to dawanie każdemu środkowi transportu wszystkiego, każdej przestrzeni, bez wskazania priorytetów. Owocem takiej logiki jest stojący na skrzyżowaniu tramwaj, zmuszany do przepuszczania 40 samochodów mimo że w tramwaju jedzie czasem trzy razy więcej pasażerów.

Zrównoważony transport to także świadomość, ile przestrzeni publicznej poświęcanej jest pod cele transportowe. A tutaj znowu najbardziej kosztowne są samochody, którym trzeba oddać (przy takiej samej liczbie użytkowników) od 15. do 50. krotnie więcej przestrzeni niż dla ruchu rowerowego, tramwajowego czy pieszego. Do tej pory samochody zawłaszczały coraz to nową przestrzeń: chodniki, place, trawniki. Czas odwrócić ten trend, aby miasto było dla wszystkich. To ruch drogowy musi dostosować się do miasta i jego mieszkańców, a nie na odwrót.

Co dla użytkowników samochodów?

Błażej Lenkowski w swoim tekście martwi się co z kierowcami, których uznaje za poszkodowanych przez hasła pod jakimi podążają organizacje lobbujące za zrównoważonym transportem. Czy na pewno rozwiązaniem są parkingi wielopoziomowe usytuowane w centrum miasta? Osoby domagające się tych budowli jakby nie chciały mówić o ważnych faktach - pieniądzach. I to nie tylko tych gigantycznych potrzebnych na wykup działki, a potem postawienie ogromnej budowli, ale także o tych, które trzeba by zapłacić za użytkowanie takich parkingów.

Czy naprawdę kierowcy są dziś skłonni zapłacić 7 złotych za godzinę parkowania? Nawet zakładając brak możliwości pozostawienia pojazdu na ulicach w pobliżu takiego parkingu wielopoziomowego (takie rozwiązania stosują miasta inwestujące w parkingi by wymusić ich zapełnienie, a tym samym rentowność) nadal trudno uwierzyć, by znaleźli się liczni zwolennicy korzystania z nich. Wystarczy prześledzić dyskusję o rozszerzeniu strefy płatnego parkowania w Łodzi i protesty np. studentów wobec znacznie przecież niższych opłat.

Mówi się, że takie budowle powinni stawiać prywatni inwestorzy... ale gdyby to był dobry interes, to już byśmy się cieszyli takimi wielopoziomowymi parkingami. Już w 2010 roku ogłoszono konkurs dla oferentów, tylko bez gwarancji pokrycia ewentualnych strat, nie zgłosił się nikt chętny. Gwarantem miało być Miasto, czyli my wszyscy - podatnicy.

Co zatem mogliby zyskać kierowcy samochodów na zmianie polityki miasta na sprzyjającą zrównoważonemu transportowi? Odpowiedź jest dość prosta - sensowną i wygodną alternatywę, zaś ci, którzy faktycznie muszą jeździć samochodami np. dostawcy lub dojeżdżający do klientów na duże odległości, mieliby więcej miejsca. Mniej samochodów na ulicach, to mniej korków (w których tkwią także autobusy MPK), ale i więcej miejsc gdzie szybko można znaleźć wolny parking.

Rowerowa Masa Krytyczna

W każdy ostatni piątek miesiąca setki, a latem tysiące rowerzystów w Polsce wyjeżdża na ulice nie tylko po to by manifestować swoją obecność w ruchu drogowym, ale przede wszystkim by domagać się równego traktowania.

W Łodzi powoli osiągamy już tę masę krytyczną potrzebną do zmian. Na najliczniejszych przejazdach potrafi pojawić się nawet półtora tysiąca osób w różnym wieku. Dla wielu to pierwsza, a może jedyna okazja czynnego uczestniczenia w życiu publicznym demokratycznego kraju poprzez pokojowe i zorganizowane manifestowanie swoich poglądów. Warto dodać, że to jedyne takie pozytywne zgromadzenie regularnie odbywające się w Łodzi (będące wystąpieniem nie przeciwko komuś ale by domagać się konkretnych zmian na rzecz ułatwienia poruszania się rowerami po mieście).

Pewien znany publicysta napisał : "W PRL-u na przykład uznawano, że domaganie się demokracji jest ekstremizmem. PRL dawno za nami, ale sytuacja trochę się powtarza. Dziś domaganie się tego, co jest normą w większości europejskich krajów, uznawane jest za skrajność, radykalizm, ekstremizm." Dlatego bardzo dziwi mnie fakt, że Błażej Lenkowski przedstawiający się jako politolog, pozwala sobie publicznie na nazywanie demokratycznych ruchów mianem bolszewizmu.

Hubert Barański, prezes Fundacji Fenomen

Czytaj więcej o

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto