Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa MM. Kuba Badach: Jesteśmy w wąskim gronie artystów, którzy mają zawsze pełne sale

redakcja
redakcja
mat. prasowe
O tym jak wygląda w Polsce muzyczny rynek, zmyślonych historiach i ciężkiej pracy opowiada Kuba Badach, lider zespołu Poluzjanci.

Kuba Badach to wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Ukończył katowicką Akademię Muzyczną na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Od kilkunastu lat działa na polskiej scenie muzycznej. Występował m.in. w zespole The Globetrotters, nagrał również płytę "Obecny - Tribute to Andrzej Zaucha". Pod koniec lat 90. dał się poznać szerszej publiczności ze współpracy z Robertem Jansonem, śpiewał jego największy przebój "Małe Szczęścia". Najbardziej kojarzony jest z zespołem Poluzjanci (dawniej Polucjanci), w którym jest wokalistą od kilkunastu lat.

Latem tego roku nieoczekiwanie stał się bohaterem serwisów plotkarskich i kolorowej prasy. Wszystko za sprawą ślubu z Aleksandrą Kwaśniewską.

Piotr Kalsztyn: Przygotowując się do wywiadu, szukałem ostatnich informacji o Tobie w sieci. Wiem, gdzie byłeś na wycieczce, jak wygląda Twoje mieszkanie, a nie wiem, co z Twoją muzyką.

Kuba Badach: Wiesz jak wygląda moje mieszkanie?

Podobno w remoncie, tyle wiem z tytułu, raczej nie tego szukałem, więc po prostu nie kliknąłem.

To dobrze, bo 99 proc. to są wyssane z palca bzdury. Jakieś wirtualne drugie życie się toczy, które nie ma nic wspólnego z moim normalnym życiem. Szkoda gadać.

Dziennikarze nie chcą już z Tobą rozmawiać o muzyce?

Nie znalazłeś wywiadów, to są historie na mój temat, które powstają bez mojej wiedzy. Bez żadnych konsultacji. Ktoś coś wymyśla, inni to powtarzają i to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wywiadów muzycznych rzeczywiście udzieliłem w życiu niezbyt wiele, bo nie chcę być obecny w mediach. Mam nadzieję, że tak zostanie. Chciałbym, żeby to wirtualne życie też wyglądało inaczej.

Pewnie to przez to, że w tym roku obserwujemy "boom" na Poluzjantów i Kubę Badacha.

Nie, to trwa od kilku lat. Jest wynikiem 10 lat bardzo ciężkiej pracy i działalności ludzi, którzy chcą nas słuchać. Zaczęło się od tego, że jako zespół nie koncertowaliśmy, bo w 2000 roku, po wydaniu pierwszej płyty, nie było zainteresowania. Dopiero po kilku latach zaczęły się do nas zgłaszać kluby muzyczne, że są zainteresowani naszym przyjazdem, ponieważ zgłosiła się grupa ludzi, którzy kupili bilety z góry i klub musiał tylko wykonać do nas telefon. Dzięki takiej grupie bardzo fajnych i kumatych fanów, zaczęliśmy koncertować. Po 10 latach dalej mamy ten etap, że nie gramy zamkniętych imprez, "spędów", darmowych koncertów. Gramy głównie w klubach i w salach koncertowych, których w tej chwili jest coraz więcej np. w rewitalizowanych domach kultury. Od kilku lat jesteśmy w wąskim gronie artystów, którzy mają zawsze pełne sale.

Czyli taka sytuacja, jak w Katowicach, kiedy na tydzień przed koncertem nie ma już biletów, nie jest dla Was nowością.

Z tego co słyszałem bilety były zarezerwowane w ciągu dwóch godzin. To jest wynik tego, że my bardzo solidnie gramy. Ktoś, kto chce posłuchać dobrze granej muzyki na żywo wie, że to dostanie. Od samego początku istnienia Poluzjantów postawiliśmy na jedną rzecz, bardzo rzetelnie podchodzimy do kwestii brzmienia. Jesteśmy bezkompromisowi odnośnie sprzętu w klubach. Jeśli ktoś płaci za koncert, powinien dostać najlepszą rzecz jaką my możemy dać. Zawsze mamy swojego akustyka, który dokładnie zna nasz materiał, wie jak powinniśmy brzmieć na przodach i ludzie to doceniają.

Chyba nie tylko publiczność, w końcu dostałeś dwa Fryderyki, zespół był nominowany.

Zostałem uznany wokalistą roku, to jest wynik tego, że znowu zacząłem nagrywać płyty. Przez kilka lat nie prowadziłem działalności studyjnej i wydawniczej. W pewnym momencie na szczęście się pozmieniało, najpierw udało się nagrać drugą płytę Poluzjantów, później "Tribute to Andrzej Zaucha", którą przez wiele lat chciałem nagrać. Po tych kilku wydawnictwach środowisko doceniło naszą robotę.

I teraz wracacie do pierwszego albumu.

Sytuacja jest o tyle ciekawa, że wydaliśmy płytę w 2000 roku, nie było zainteresowania klubów, album nie był szeroko promowany i jakoś to zgasło. Każdy z nas poszedł w swoją stronę. Chwilę po wydaniu Poluzjantów już produkowałem płytę dla Ewy Bem, kolejne pół roku spędziłem w studio, nawet nie myślałem o tym, że nie gramy koncertów. Firmy fonograficzne też nie były wtedy zainteresowane działalnością koncertową zespołu uznając, że to jest nieważne. A przecież na koncertach sprzedają się płyty, takie kuriozum, ale nasz kraj jest ich pełen.

Sprzedają się jeszcze płyty w Polsce?

Bardzo słabo, tak jak na całym świecie. Powoli wchodzi dystrybucja cyfrowa, ale nie funkcjonuje to najlepiej. Bardzo kulawy jest rynek, o tym moglibyśmy gadać godzinami i analizować. Faktycznie płyty się słabo sprzedają, ale jeśli na całym świecie wychodzi album Gotye, idę do Empiku żeby go kupić i dowiaduję się, że w Polsce będzie dopiero za dwa miesiące i nikt nie jest w stanie odpowiedzieć mi dlaczego, to nie chce mi się iść drugi raz do sklepu, stracić masę czasu. Wolę wejść na iTunesa i kupić ją w domu. Nie mam jej w wersji fizycznej, chociaż bardzo bym chciał, ale kupno muzyki w postaci cyfrowej jest o wiele wygodniejsze.

Wróćmy do Waszej pierwszej płyty, jej w sklepach też nie kupimy.

Z półek sklepowych zniknęła już wiele lat temu. Udało się ją reedytować i postanowiliśmy ją sprzedawać tylko na koncertach.


Nie chcieliście żeby pozostała białym krukiem?

Te płytę reedytowaliśmy, bo nasi fani nie mieli fizycznie tych krążków, one są już tak zjechane, że nie mogą sobie ich skopiować. Reedycja to nie jest dokładnie to samo, jest wyraźnie napisane, że to nie jest ta pierwsza płyta, oryginalność wydanej w 2000 roku jest zachowana. Masa ludzi i tak chce mieć tę płytę. Jest jedynym krążkiem, który na Allegro osiąga kosmiczne ceny.

Słyszałem, że 400-500 złotych.

Jeden facet kupił ją za 900 zł, ostatnio widziałem, że poszła za 650 zł. Jest to dziwne. W podobnych cenach chodzi zestaw wielopłytowy Pink Floyd.

Dziwne, ale pewnie też miłe.

Super! Szkoda tylko, że ja swój żelazny zapas egzemplarzy straciłem w powodzi (śmiech).

Dzięki za rozmowę. Rozmawiał Piotr Kalsztyn.

Polecamy na MM Łódź
Łódź Fabryczna | Monster Truck w Atlas Arenie | Student na rowerze | Kolory ulic Łodzi | Konkursy | Widzew Łódź | ŁKS Łódź|PKP - rozkład jazdy| Karaoke w Łodzi| Auto Radar

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto