Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa MM. Adam Bielecki: 2 miesiące w górach, 8 minut na szczycie

redakcja
redakcja
Wspina się od 13 lat, a ma dopiero 28. Dwa miesiące temu, jako ...
Wspina się od 13 lat, a ma dopiero 28. Dwa miesiące temu, jako ... Agna Bielecka
Choć ma dopiero 28 lat, wraz z kompanem, jako pierwszy postawił stopę na Gasherbrum zimą. Rozmawialiśmy z Adamem Bieleckim.
Zobacz też wywiad: Kamil Bednarek: śpiewanie daje niesamowitą energię do życia

Piątek, 9 marca 2012 roku, to dzień, który Adam Bielecki zapamięta do końca życia. Zapamięta go też historia, bo wtedy o godz. 8.30 czasu miejscowego, dwóch Polaków, Adam Bielecki i Janusz Gołąb, zdobyło najwyższy szczyt z grupy siedmiu ośmiotysięczników pasma Karakorum – Gasherbrum. To pierwsze na świecie wejście na tę górę zimą, bez użycia aparatów tlenowych.

Adam to niezwykle energiczny 28-latek. Jak mówią znajomi, wszędzie go pełno, choć z wiekiem jakby się uspokaja, wycisza. Pochodzi z Tychów, mieszka w Krakowie, ale większą część roku spędza na wysokości 7 tysiąca metrów. Tak jest od 13 lat. Drobny, szczupły, z ekscentryczną fryzurą i zawsze w kolorowych ciuchach nie sprawia wrażenia opanowanego, skoncentrowanego himalaisty. Pozory jednak mylą. Kiedy jest "na dole" wyrzuca z siebie energię i emocje, nagromadzone tam "na górze". Podczas wyprawy nie może pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji, bo to kosztuje życie.

O tym, jak podczas wyprawy na Gasherbrum walczył z bezradnością, ekstremalnie niską temperaturą i silnym wiatrem opowiedział nam w swoim krakowskim mieszkaniu, gdzie udało nam się z nim spotkać, między kolejnymi wyprawami: na Alaskę i do Pakistanu.

Od zdobycia szczytu minęły dwa miesiące. Jak się dziś czujesz?

Bardzo dobrze. Odmrożony palec już się ładnie goi, choć jego połowa to była martwica i otwarta rana. Przez pierwszy tydzień chodziłem trochę zawieszony i już wiem, jakie to jest uczucie, kiedy ktoś wychodzi z więzienia. Chodziłem ulicami i wszystko mnie bardzo cieszyło: kolory, drzewa, piwo. Teraz się oswoiłem z byciem na dole, ale nadal wszystko mnie bardzo cieszy. Będąc tam w górze nawet sobie tego nie uświadamiałem, jak wszystko jest jednobarwne, monotonne, białe.

Jakie emocje towarzyszyły ci na szczycie?

W górach nie ma czasu na rozkminianie emocji z tym związanych i tak naprawdę ta skala jeszcze do mnie nie dotarła. Dociera powoli, po reakcjach ludzi, znajomych, mediów. Chyba teraz dopiero mam czas na przeżycie tej wyprawy, poukładanie sobie w głowie tych dwóch miesięcy, bo tam po prostu nie było na to czasu. Trzeba było się skupić na zadaniu.

Ale co się działo z tobą w momencie, kiedy wiedziałeś już, że się udało?

Zupełnie nie było żadnej euforii. Była za to pełna koncentracja na tym, co teraz trzeba zrobić. Na każdej górze jest taki moment, że już wiesz, że wejdziesz, bo pogoda jest dobra, szczyt niedaleko, a ty czujesz się świetnie. Miałem taki moment, że autentycznie dość mocno się wzruszyłem. Potem się okazało, że ten szczyt jest dużo dalej niż mi się wydawało, a jak już wszedłem, to zapomniałem o tych wszystkich emocjach i skupiłem się na tym, co trzeba zrobić, czyli połączyć się z bazą, zrobić zdjęcia do dokumentacji i spojrzeć na drugą stronę grani, czy nie widać śladów międzynarodowego zespołu, który podchodził z tej drugiej strony w tym samym czasie. I tyle. Na szczycie może spędziłem 8 minut. A potem oczywiście jest lęk przed zejściem, bo to jest ta dużo trudniejsza połowa ataku szczytowego. Ponad 80 procent wypadków zdarza się właśnie w trakcie zejścia, a nie wejścia. Trzeba spiąć pośladki, skupić się i ostrożnie schodzić. Jak wyjeżdżaliśmy z kraju to dawano nam 12 procent szans na zdobycie Gasherbrum, a na 23 wypraw zimowych na Karakorum, tylko dwie zakończyły się sukcesem.


Widok na bazę z bliska [foto. Agna Bielecka]

Jak się przygotowywałeś do tej wyprawy?

Przygotowywałem się przez 13 lat! Podstawą mojego przygotowania było wieloletnie doświadczenie wspinaczkowe wysokogórskie. Przed pierwszą moją wyprawą na ośmiotysięcznik, czyli na Makalu jesienią zeszłego roku, zacząłem regularnie biegać pod okiem trenera i tak przez dwa miesiące, 6 dni w tygodniu. Poza tym staram się jak najczęściej być na ściance wspinaczkowej.

Takie wejście na szczyt to też odpowiedni bagaż. Ile kilogramów ze sobą dźwigałeś?
Styl chodzenia po górach się ciągle zmienia, sprzęt jest udoskonalany, czyli coraz lżejszy, bo w górze każdy gram jest ważny. Zawsze zabieramy z bazy minimum potrzebnego sprzętu, idziemy krótkimi, szybkimi strzałami, robimy, co mamy zrobić i schodzimy. Może to się nie nadaje do publikacji, ale mówi się, że "w górę trzeba zapier***, a z góry trzeba spier***". Plecaki, które wnosiliśmy ważyły mało, najcięższy jaki miałem ważył ok 17 kg, a zdarzyło mi się chodzić po górach z plecakiem, który ważył 30 kg. Jeżeli mamy czekan, czy kijki o 100 gram lżejsze i jak poskładasz te wszystkie rzeczy, to ci się zbiera kilogram. Jeśli ten kilogram pomnożysz przez ilość kroków, które musisz zrobić, to okazuje się, że ten, kto miał lżejszy sprzęt na szczyt wniósł tonę mniej, niż ty.

O takich wyprawach mówi się, że są ekstremalne, ale co to tak naprawdę znaczy? Jakie tam w górze panują warunki?
Niewyobrażalne! To jest zupełnie inna planeta. Zimą wierzchołek K2, czyli najwyższej góry w Karakorum, to prawdopodobnie najgorsze miejsce na naszej planecie. Są bardzo silne wiatry, za które odpowiedzialne jest zjawisko zwane „jet stream”, czyli zimne wiatry, wiejące z bardzo dużą prędkością, na dużych wysokościach. Przeciętna siła takiego wiatru to 300 km na godzinę na wysokości 10.000 m.n.p.m. Jeśli jestem na 6, 7, 8 tysiącach metrów, bazę mam na 5 tysiącach, to dostaję ogonem tego podmuchu, nawet do 200 km na godzinę. Nie da się oddychać, a jeśli jest to 200km.h, to zwiewa bazę i jest po nas. Druga rzecz to strasznie niskie temperatury, w okolicach -40, -50 stopni Celsjusza. W bazie mieliśmy średnią temperaturę do -30 stopni. Poza tym, jest ona obniżana dodatkowo przez wiatr, więc odczuwalna dochodzi nawet do -55. Nie da się wyobrazić temperatury -55 stopni, bo nie masz żadnego punktu odniesienia. Ale najgorsze jest ciśnienie 3000 hPa, czyli 1/3 tlenu tego, co na dole. To powoduje szereg komplikacji, jak np. odmrożenia.

Jak dochodzi do tych odmrożeń?
Himalaiści nie odmrażają palców z mrozu, tylko z powodu zmian w organizmie. Kiedy ciało przystosowuje się do wysokości, gdzie jest takie ciśnienie, krew staje się gęstsza i ma problem z docieraniem do naczyń włosowatych, czyli zakończeń palców, nosa. Organizm jest tak sprytny, że jeżeli tlenu jest za mało, to odcina jego dostęp do najmniej niezbędnych do przeżycia organów, by dostarczyć go do nerek, mózgu, serca, mięśni i tkanek. Odcina najszybciej właśnie palce u stóp. Bez palca u nogi można żyć, natomiast bez mięśni nie. Sam się o tym właśnie przekonałem, bo o mały włos nie straciłem palca.


Adam Bielecki na szczycie Gasherbrum [foto. Adam Bielecki]

I nie miałeś momentów rezygnacji, chwil, kiedy zadawałeś sobie pytanie "po co mi to było"?

Nie, bo poświęcam całe swoje świadome życie na robienie jednej rzeczy i doskonalenie się w niej. Nagle znajduję się w sytuacji, kiedy marzenie zaczyna się spełniać, i gdybym miał mieć wątpliwości, to musiałbym zanegować całe dotychczasowe życie. Owszem, jest ciężko, bo przez dwa miesiące jesteś pozbawionych wszystkich wygód, jest ciągle zimno. Takie wyprawy składają się głównie z czekania na pogodę i dla ludzi którzy są nadpobudliwi, lubią adrenalinę, to siedzenie na tyłku przez 30 dni, w miejscu, gdzie nie ma nic do roboty, jest katorgą. Czeka się na tę pogodę, ale łatwo się czeka na coś co ma nadejść, ale najgorzej jest czekać na coś, co nie masz pewności, że nadejdzie. A tak jest właśnie na wysokościach. W ciągu 55 dni akcji mieliśmy półtora dnia, które umożliwiało nam wejście na szczyt. Tylko tyle.

Jak z perspektywy czasu oceniasz tę wyprawę?

Poszła bardzo sprawnie, a ja czułem się bezpieczne. Wszystko było gotowe i miałem tylko wejść na górę. Na pewno będzie ona wzorem na to, jak tego typu wyprawy powinny być zaplanowane logistycznie i przeprowadzone. Baza stanęła już we wrześniu, czyli kilka miesięcy przed rozpoczęciem wchodzenia, żeby zminimalizować koszty jednorazowe. Zimą taka wyprawa jest o tyle trudna, że trzeba mieć wszystko od razu na miejscu, niczego nie może zbraknąć, bo nie ma jak dostarczyć zapasów. Zjedliśmy kilka setek jajek, dwa jaki, a ktoś musiał zadbać, żeby to było na miejscu non stop. Latem latają helikoptery, są specjalne wyprawy z dostawami, a zimą, jak ci się skończy cukier, to jest po wyprawie. A sam atak szczytowy to był techniczny majstersztyk, poszło szybko sprawnie, bez nieprzewidzianych sytuacji, wszystko było pod kontrolą i zajęło nam to 14 godzin.

Były momenty, kiedy miałeś poczucie, że twoje życie wisi na włosku?
Nie musi się kompletnie nic wydarzyć, żeby było niebezpiecznie. Samo przebywanie tam jest niebezpieczne. W każdej chwili może się coś wydarzyć, bo nie masz nad tym kontroli, bo mogła zejść lawina, pod tobą mogła być szczelina. W trakcie poprzednich wypraw miałem takie sytuacje. Dostałem kilka razy piorunem, zawaliła się na mnie jama śnieżna na 7 tysiącach metrów, zaliczyłem kilka 25-metrowych lotów w Tatrach, z całym blokiem skalnym. Każdy, kto się wspina trochę tych przygód ma. Na tej wyprawie było ok, choć przy wejściu do obozu trzeciego dostałem po tyłku bo okazało się, że moje techniki ogrzewania się nie dały rady w takich warunkach. Miałem sytuacje bezradności, wiedziałem ze pode mną jest 600 m. bardzo stromej ściany, gdzie trzeba zjeżdżać po linach, a ja stoję, nie mam czucia w rekach, w nogach, nie jestem w stanie chwycić liny, a muszę szybko działać, bo im dłużej stoję, tym mam mniejsze szanse na przeżycie, bo organizm się wychładza. Ten moment bezradności był najgorszy. Ale skoczyła mi adrenalina, wsadziłem ręce w kombinezon, pocierpiałem, ogrzałem je trochę, wymieniłem rękawiczki i dałem rade zjechać.


Widok ze szczytu Gasherbrum na południe [foto. Adam Bielecki/Polski Himalaizm Zimowy]

Jak czuje się młody człowiek, który już zapisał się w historii himalaizmu?
No co mam ci powiedzieć? Przyjmuję to z godnością. Do emerytury wspinaczkowej mi jeszcze daleko, w kategorii himalaistów to jestem przedszkolak. Młody himalaista ma 30-40 lat, a ja nie mam jeszcze 30-tki. Zacząłem się wspinać strasznie wcześnie, bo miałem około 13 lat.

No właśnie, jak to się zaczęło?
A tego to nawet najstarsi górale nie wiedzą. Od dziecka chciałem się wspinać, a jak mnie babcie i ciocie pytały, łapiąc za policzek "A kim ty chcesz zostać, Adasiu", to mówiłem "alpinistą". W wieku 13 lat wspinałem się w skałach, dwa lata później w Tatrach Wysokich, jak miałem 16 lat pojechałem pierwszy raz w Alpy, a w wieku 17 lat pierwszy raz wszedłem na 7 tys. metrów. Żeby iść w góry najwyższe to trzeba mieć przynajmniej 10 lat dużego doświadczenia wspinaczkowego. Trzeba regularnie trenować w Tatrach, oswoić się też z lodowcami, zrobić kurs wspinaczkowy letni i zimowy. Ja to doświadczenie ciągle zdobywam, bo średnio pół roku spędzam gdzieś na wyprawach, w górach.

Widzę nierozpakowany plecak i rozrzucone na podłodze liny. Pakujesz się, czy rozpakowujesz?

Właśnie wróciłem z kilkudniowego wypadu w Tatry. Trochę się powspinałem z przyjaciółmi. Za kilka dni wybieram się na Alaskę, a potem wracam do Pakistanu, więc chyba już nie będę się rozpakowywał.

Rozmawiała: Aleksandra Parzyszek - www.mmkrakow.pl


Więcej na temat wyprawy: opis, zdjęcia i wideo na stornie Polski Himalaizm Zimowy

Czytaj codziennie MMLodz.pl/wiadomości:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto