Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Restauracje, puby i ogródki piwne otwarte! Tłumy w lokalach na ul. Piotrkowskiej ZDJĘCIA

Piotr Jach
Piotr Jach
Tomasz Jabłoński
Tomasz Jabłoński
Łódzkie lokale wreszcie zapełniły się gośćmi! Poluzowanie obostrzeń pozwoliło na odwiedzenie restauracji, pubów i innych miejsc gastronomicznych - wszystko oczywiście w reżimie sanitarnym.

Stęsknili się za gośćmi także restauratorzy. Pytanie ich, czy cieszą się z otwarcia, jest właściwie pozbawione sensu. Po siedmiu miesiącach zamknięcia niektórzy gotowi są tańczyć z radości, że przetrwali, że znów mogą działać i zarabiać, odbić się od dna, które wielu już czuło pod stopami. Walka o to przetrwanie nie zawsze była łatwa.

– Naszym priorytetem było uniknięcie zwolnień pracowników i temu celowi podporządkowaliśmy wszystkie swoje działania. Udało się utrzymać zatrudnienie – mówi Marcin Celmerowski z grupy Bawełna, do której należą tak popularne w mieście lokale jak „Bawełna” właśnie”, „Len i Bawełna” oraz „Przerwa”. – Co nam się udało, to powołanie wraz z innymi lokalami lodzdelivery.pl, czyli portalu, na którym można zamawiać jedzenie z dostawą do domu, co w czasie lockdownu dawało choćby namiastkę normalnej działalności. Łódź Delivery odniosło sukces dzięki niższym niż u innych opłatach za dowiezienie zamówień. Będziemy nad tym pracować, wciąż każdy ma możliwość przyłączenia się do tej inicjatywy. Innym ważnym przedsięwzięciem było powstanie „Wekowni”, a więc marki oferującej przetwory, w którą zainwestowaliśmy w nadziei, że zrekompensuje nam straty ponoszone mimo programów pomocowych. Był to też taki pomysł na to, żeby nie popaść w apatię i dać zajęcie ludziom. „Wekownia” została świetnie przyjęta i mamy zamiar ten koncept rozwijać.

Receptą na pandemię okazała się też „Tłusta Oliwa”, tzw. ghost restaurant, czyli niemająca rzeczywistego lokalu pizzeria oferująca swe wyroby wyłącznie na wynos i z dowozem (podobnych „widmowych kuchni” powstało w ostatnich miesiącach kilka). To właśnie pizza okazała się królową dań na wynos lockdownu, więc uruchomienie jej produkcji okazało się strzałem w dziesiątkę

Z dostaw do domu ciężko było jednak wyżyć. Na kilka miesięcy zawiesiła działalność burgerownia „Pittu Pittu”, ponownie otwarta dopiero od niedawna.

– Musiałam poszukać alternatywnego źródła utrzymania lokalu i miejsc pracy zatrudnionych w nim ludzi, którzy są dla mnie najważniejsi. Przebranżowiłam się na pośrednictwo w obrocie hurtowym artykułów spożywczych. Dzięki temu restauracja przetrwała. Fantastycznie będzie znów przyjmować gości, choć po tak długiej przerwie trema jest taka jak niemal przed pierwszym otwarciem – mówi Grażyna Szerszyńska, właścicielka „Pittu Pittu”.

Największą gehennę przeszli restauratorzy, którzy swoje lokale otworzyli w najgorszym możliwym momencie, czyli w ubiegłym roku. Ponieważ nie mogli wykazać spadku dochodów rok do roku, nie objęły ich przepisy rządowych tarcz antykryzysowych. W obliczu lockdownu wizja bankructwa rychło zajrzała im w oczy. To oni więc stanowili w Łodzi grupę niepokornych prekursorów, którzy już w styczniu br. zdecydowali się otworzyć swoje biznesy dla klientów pomimo rządowych zakazów (wciąż mocno dyskusyjnych). Nikt z nich swej decyzji nie żałuje.

– Przetrwaliśmy, bo się otworzyliśmy. To była słuszna decyzja, mimo szykanów, jakie nas za to spotkały. Trwające trzy miesiące policyjne kontrole na pewno na długo zapamiętamy. Dopiero w kwietniu się to skończyło – mówi Matusz Raczyńśki z „Aloha Poke”, który należy do tej grupy. – Chcemy, żeby wróciła normalność, a pełen gości ogródek budzi w nas tylko dobre nadzieje.

Dla właścicieli „Oliviarni”, która stała się w Łodzi niemal symbolem akcji #otwieraMYsię, ponowny rozruch stacjonarnej gastronomii jest nadal obciążony niepewnością i goryczą doświadczeń minionych miesięcy policyjnych kontroli.

– Perspektywa jest taka, że mówi się o dalszych restrykcjach przy mniejszych obostrzeniach. Martwimy się też o to, co będzie jesienią,czy nie zamknie nas jakaś czwarta fala pandemii – mówi Anna Kaźmierczak współwłaścicielka „Oliviarni”, którą trzy miesiące notorycznych kontroli policji i nie tylko kosztowały sporo nerwów. – Najścia z końcem kwietnia ustały i mam nadzieję, że będzie nam już dane normalnie pracować. Zamierzamy jednak walczyć w sądzie o uchylenie dwóch nałożonych na nas grzywien.

Nie ma jednak co ukrywać, że krytykowana przez niektórych rządowa pomoc (lub też jej brak), wielu innym pozwoliła przetrwać najgorszy czas. Pandemiczne zamknięcie okazało się bardzo dotkliwe dla klubów i pubów, które bazując na wyszynku i rozrywce oferowanej tylko stacjonarnie, nie miały czego zaoferować swoim bywalcom na wynos.

– Nam pomoc z tarcz antykryzysowych pomogła bardzo – przyznaje Aleksander Leduchowski, właściciel klubu „Long Play”. – Lokal dzięki temu przetrwał, choć prywatnie trzeba było jakoś inaczej o siebie zadbać. Część ekipy pracowała na budowach, niektórzy jako kierowcy przy rozwożeniu jedzenia. Cieszymy się, że znów możemy działać. Początki mogą być trudne, bo są ograniczenia w liczbie gości, a wszystkie stałe koszty znów trzeba będzie opłacić, ale jesteśmy dobrej myśli.

Pomimo obaw i złych wspomnień szeroko rozumiana łódzka gastronomia przetrwała trzecią falę pandemii w całkiem niezłym stanie. Zamknęło się tylko kilka lokali – więcej się w tym czasie otworzyło, a kolejne zaproszą do swych wnętrz dosłownie zaraz. Wkrótce więcej na ten temat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Restauracje, puby i ogródki piwne otwarte! Tłumy w lokalach na ul. Piotrkowskiej ZDJĘCIA - Express Ilustrowany

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto