Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Recenzja - James Bond w „Nie czas umierać”: Bardziej zmieszanie niż wstrząśnięcie

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Recenzja - James Bond w „Nie czas umierać”: Bardziej zmieszanie niż wstrząśnięcie.

Chyba żadna kobieta nie czekała na Jamesa Bonda tak długo, jak jego fani na kolejną filmową odsłonę przygód agenta 007. Szczególnie zaś na to, żeby „Nie czas umierać” zobaczyć w kinach, wyszedłszy w końcu z domowej izolacji.

CZYTAJ DALEJ >>>
.
Recenzja - James Bond w „Nie czas umierać”: Bardziej zmieszanie niż wstrząśnięcie. Chyba żadna kobieta nie czekała na Jamesa Bonda tak długo, jak jego fani na kolejną filmową odsłonę przygód agenta 007. Szczególnie zaś na to, żeby „Nie czas umierać” zobaczyć w kinach, wyszedłszy w końcu z domowej izolacji. CZYTAJ DALEJ >>> . Forum Film Poland
Chyba żadna kobieta nie czekała na Jamesa Bonda tak długo, jak jego fani na kolejną filmową odsłonę przygód agenta 007. Szczególnie zaś na to, żeby „Nie czas umierać” zobaczyć w kinach, wyszedłszy w końcu z domowej izolacji.

A to pandemia, a to zawirowania na stanowisku reżysera, a to konieczność odpowiedzenia na wyzwania nowych czasów, w których James Bond uchodzi za „seksistowskiego, mizoginistycznego dinozaura” - co wypominała mu już Judi Dench jako M. Mniej zaś współczesnym moralistom przeszkadza to, że jednocześnie zabijał dziesiątki mężczyzn, często „zwykłych żołnierzy” wrogiej drużyny, co dla ofiar tego zakresu jego działalności (i na przykład ich rodzin) miało jednakże poważniejsze konsekwencje. Nic zatem dziwnego, że agent 007 postanowił udać się na zasłużoną emeryturę.

Nowe czasy sprawiły zarazem, iż w wyczekanej, dwudziestej piątej część serii słynne „Double O Seven” otrzymuje po nim w spadku agentka. Z tego może się albo zrodzić jatka, albo Bond zostanie wepchnięty w bambosze. Co ciekawe, reżyser Cary Joji Fukunaga - który odgrażał się, że Bond Seana Connery’ego to gwałciciel - zdecydował się na jedno i drugie, zrealizował więc coś w rodzaju rodzinnego melodramatu z imponującymi sekwencjami akcji, które jednak robią wrażenie potwierdzającego finansowy rozmach produkcji dodatku do próby przekonania nas, że oto oglądamy posiadającą szekspirowski wymiar przypowieść o pamięci, dziedziczeniu grzechów oraz o tym, że nie można utknąć w przeszłości. Będąc Bondem również. Teraz to już nie ojczyzna - Zjednoczone Królestwo - jest tą wartością, dla której można poświęcić życie. Bond zrzucił mundur, wygniótł garnitur i stał się człowiekiem. Ale nim przemieni się w przytulaśnego „misiaczka” w fotelu, moim zdaniem, cykl rzeczywiście potrzebuje kolejnego odświeżenia, bo za chwilę będzie jedynie udowadniał, iż jest progresywny i zgodny z obowiązującymi trendami.

Zawarta w „Nie czas umierać” opowieść mieści się pomiędzy wyznaniami miłosnymi Jamesa Bonda - tym trudniejszymi do przełknięcia, że musimy uwierzyć w uczucie głównego bohatera do Madeleine Swann, w którą wciela się wyjątkowo słaba, bezbarwna Léa Seydoux- chemii pomiędzy nią a Danielem Craigiem po prostu nie ma. Bondowi-Craigowi trafiła się tu zresztą nie tylko papierowa miłość, ale także tekturowy główny przeciwnik, Lyutsifer Safin - czarnym charakterem jest jednowymiarowy, chwilami karykaturalny, jeden z najbardziej przereklamowanych aktorów ostatnich lat, Rami Malek. Grozy i złożoności w nim tyle, co w nożyku do masła, a cały występ Safina „przykrywa” w sekundę pojawiający się w scenie przepełnionego napięciem dialogu z Bondem Christoph Waltz jako Ernst Stavro Blofeld.

Daniel Craig, który dzielnie niesie przez wszystkie „swoje” części serii tę samą zbolałą, wyrażającą lekki niesmak minę, okrzepł w tej roli, honorarium pomaga mu nie pokazywać, że zamiast ponownie grać Bonda wolałby sobie „podciąć żyły”, dobrze nosi ubrania i na plus należy mu zapisać, że odkąd założył sobie, iż będzie pokazywał również słabość agenta Jej Królewskiej Mości wspomagają go teraz zmarszczki, których nie ukrywa, a nawet je „ogrywa”. Nie jest Bondem wiecznie w sile wieku, tylko naprawdę starzejącym się mężczyzną. Ten naturalny sposób przyznania, że i Bonda dotyka upływ czasu, to największa wartość jego kreacji, a dzięki temu może sobie pozwolić na dobrze wypadający tu żart. Gdy młoda partnerka mówi: „lubię stare graty”, odpowiada: „w takim razie trafiłaś pod właściwy adres”... Wśród aktorskich dokonań w „Nie czas umierać” warto wymienić kapitalną Anę de Armas w roli początkującej w karierze szpiega Palomy.

Długie oczekiwanie na możliwość obejrzenia „Nie czas umierać” rozbudziło oczekiwania do nadzwyczajnych rozmiarów, może dlatego efekt wywołuje bardziej zmieszanie niż wstrząśnięcie. Niby sporo tu się dzieje, mamy pary niespodzianek (łącznie z odważnym finałem), lecz w pamięci mości się niewiele. Inscenizacyjnym polotem, ale i pomysłową różnorodnością cieszą rozbudowane gonitwy i walki. Świetnie zrealizowany i sfilmowany jest pościg kamienistymi uliczkami włoskiej Matery, a na drugim biegunie mamy starcie rozegrane w zamglonym, mrocznym norweskim lesie. Klasycznym rozwiązaniem jest strzelanina i okładanie się pięściami na klatce schodowej, za to zarejestrowana w efektownym, pojedynczym, długim ujęciu. Żal, że sama intryga, którą ubarwiają bogate obrazy, jest cienka jak włos obracany w palcach przez arcyłotra w jednej ze scen.

Solidne kino na zamknięcie pewnej epoki i otwarcie nowej. Bo nie czas jeszcze umierać. James Bond jakoś do nas wróci.

Nie czas umierać USA sci-fi, reż. Cary Joji Fukunaga, wyst. Daniel Craig, Léa Seydoux, Rami Malek

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Recenzja - James Bond w „Nie czas umierać”: Bardziej zmieszanie niż wstrząśnięcie - Dziennik Łódzki

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto