Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Recenzja filmu „Obcy: Przymierze”

Dariusz Pawłowski
Obcy prezentuje się w całej okazałości, ale nie wywołuje przerażenia, krew płynie obficie, ale nie udaje się z bohaterami filmu zaprzyjaźnić na tyle, by doznać wstrząsu, a napięcia tu tyle, co w zużytej baterii
Obcy prezentuje się w całej okazałości, ale nie wywołuje przerażenia, krew płynie obficie, ale nie udaje się z bohaterami filmu zaprzyjaźnić na tyle, by doznać wstrząsu, a napięcia tu tyle, co w zużytej baterii materiały prasowe
Własne potwory dobrze jest obłaskawić, by móc je pokonać. Gdy koniowi dmuchniesz w nozdrza, już jest twój; trzeba tylko do niego podejść - wykazuje jeden z bohaterów filmu „Obcy: Przymierze”. Ridley Scott swego potwora doskonale wymyślił (już 39 lat temu!). Obłaskawił go jednak do tego stopnia, iż w najnowszej odsłonie ani on już tumani, ani przestrasza...

Ba, reżyser nie zajmuje się swoim potworem już na tyle, że obleka go w przegadane filozofowanie i genezyjski mit ludzkości wywiedziony z teorii hotelarza, Ericha von Dänikena. Dziury we wzbudzaniu trwogi Scott wypełnia Wagnerem i jego wejściem bogów do Walhalli z opery „Złoto Renu” (w końcu wstęp do III aktu następującej po „Złocie...” Wagnerowskiej „Walkirii” ogłaszał już „Czas apokalipsy”), „Ozymandiasem” Percy’ego Bysshe Shelleya, cytatami z Lorda Byrona oraz androidami poszukującymi odpowiedzi na najcięższe pytania i grającymi na flecie - w kosmosie usłyszano zatem nawoływanie wygrywane na oboju przez ojca Gabriela w „Misji” Rolanda Joffé...

Mało? No to mamy na dodatek narodziny i odchodzenie cywilizacji, siłę i ułomności wiary, słabość naszego gatunku objawiającą się m.in. potrzebą odbudowywania od zera idealnego społeczeństwa oraz prowadzące do zagłady pragnienie ludzkości kolonizowania kolejnych przestrzeni. Rzecz jasna, zarzewiem i rozwiązaniem ma być potworny potwór, przecież już nie tak obcy, a wciąż - jak to obcy - przez zadufanych w sobie ludzi traktowany równie beztrosko, jak i jako zagrożenie. Napięcia jednak w tym wszystkim tyle, co w zużytej baterii. Obcy prezentuje się w całej okazałości, ale nie wywołuje przerażenia, krew płynie obficie, ale nie udaje się z bohaterami filmu zaprzyjaźnić na tyle, by doznać wstrząsu, egzystencjalny konflikt sztucznych inteligencji różnych generacji ani ziębi, ani parzy, a sekwencje obliczone jako zaskoczenia - nawet kluczowy dla historii zwrot akcji i finał - są przewidywalne, niczym wynik konfrontacji rodzimej drużyny piłkarskiej z klubem z ligi europejskiej.

Trzeba oddać Ridleyowi Scottowi, że pięknie komponuje swój film od strony estetycznej, dba o szczegóły i idealnie rozkłada poszczególne elementy kadru (świetna praca polskiego operatora pracującego w Hollywood, Dariusza Wolskiego). Jak zawsze u tego reżysera, doskonale „grają” wnętrza kosmicznego żaglowca (dosłownie), robią wrażenie wyłaniające się z mroku zapomnienia pomniki zbiorowości i jednostek, które w drastyczny sposób odeszły, pozostawiając zawieszony w powietrzu jęk rozpaczy. Scott takie sceny inscenizuje znakomicie, z operową fantazją. Gorzej poszło mu z wypełnieniem tej areny postaciami.

Niezapomnianemu „Obcemu - 8. pasażerowi Nostromo”, oprócz efektu świeżości, pomagało zamknięcie bohaterów w jednym pojeździe. W najnowszej produkcji Scott wyrzuca astronautów ze statku na powierzchnię planety, która wyglądała jak raj, a zamieniła się w teren łowiecki. Pole do popisu i zapełnienia jest większe, zatem reżyser wyciąga z szafy xenomorphy i konsumpcyjną orgię można zacząć. Tak jednak jak rozłażą się gwiezdni podróżnicy po globie, tak „rozłazi” się akcja filmu, grzęznąc w powtarzalności oraz zagadywaniu braku pomysłów i nielogiczności. Do allienowskiego uniwersum film nic specjalnego nie wnosi, ekranową przygodę jaką oferuje, już przeżyliśmy.

Pierwsze skrzypce (a właściwie wspomniany flet) oddane są zduplikowanemu Michaelowi Fassbenderowi w podwójnej, cybernetycznej roli Davida i Waltera. Aktor świetnie oddaje chłód cyborgów, uświadamianie sobie przez nie przewagi nad człowiekiem i paradoksu, że w tym przypadku to twórca, a nie tworzywo, musi umrzeć. Fassbender już jednak takie „granie” prezentował nie raz i trudno uznać jego kolejny występ za kreację. A ledwie szkolnie, choć nie z winy aktora, wypadają rozważania androidów o stanowieniu i unicestwianiu. Okazuje się, że dziesięć lat samotności sztucznej inteligencji na obcej planecie (w takim czasie po „Prometeuszu” rozgrywa się „Przymierze”) nie wpływa na pogłębienie interpretacji rzeczywistości... Ciekawą mogła być przemiana najbardziej płaczliwej członkini załogi statku osadniczego we wnerwioną zabójczynię upiorów, ale Katherine Waterston w roli Daniels nie dała rady (a może dostała za mało materiału) wskoczyć na poziom zmuszonych do bycia twardymi bohaterek ze wcześniejszych filmów cyklu. Jej partnerom i partnerkom zaś z drugiego planu bliżej do bezbarwnego tłumku niż galerii zajmujących postaci.

Moc „Obcego”, oparta m.in. na zagrożeniu wynikającym nie z utraty kontroli nad technologiami, tylko najbardziej pierwotnych lęków, ulatuje w niebezpiecznej potrzebie reżysera wytłumaczenia nam, skąd się to wszystko wzięła. Może ostatnia część zapowiedzianej przez Scotta alienowskiej trylogii przywoła znowu przerażającą niewiedzę?

OBCY: PRZYMIERZE
USA, sci-fi
reż. Ridley Scott,
wyst. Michael Fassbender, Katherine Waterston.

Ocena: 3/6

ZOBACZ TEŻ:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto