Pedro Almodóvar zaprasza na „Ból i blask”: Upadki oraz chwile chwały, czyli istnienie każdego z nas
Pedro Almodóvar i jego ekranowe alter ego Salvador Mallo to artyści, targają więc nimi wątpliwości, a rzeczywistość, do której się odwołują złożona jest z wrażeń, zapachów, emocji, dźwięków, ukrytych pod powiekami obrazów. Salvador pamięta piosenki, które śpiewała jego matka z sąsiadkami, gdy w rodzinnej wsi robiły pranie w rzece. Spośród przedmiotów znajdujących się w jej prywatnej skarbnicy chce otrzymać w spadku drewniane jajko, na którym cerowała jego i ojca skarpetki. Inicjacyjne spotkania z filmami, wyświetlanymi na pobielonej ścianie, kojarzą mu się z wonią moczu sikających podczas projekcji pod murem dzieciaków, jaśminu i morskiej bryzy. A także modlitwami za ekranowe gwiazdy, jak Marilyn Monroe, które i tak poodchodziły. Będąc dzieckiem uczył się w seminarium (bo to jedyna droga do pobierania nauki dla biednych - przekonywała go matka), gdzie księża, odkrywszy jego wokalne uzdolnienia, postanowili przysposobić jego gust do mniej „pogańskiej” muzyki, niż Beatlesi. Gdy zaś jako dziewięciolatek po raz pierwszy zetknął się z męską nagością, omdlał, doznał wysokiej gorączki i niemal udaru. Wszystko to go ukonstytuowało, ale pozostało ulotne, migotliwe, przez lata ubrane w przeinaczenia, dystans i nostalgię. Jedynym namacalnym zapisem tamtej epoki okazuje się grafika, wykonana przez młodzieńca, którego mały Salvador uczył czytać i pisać, a która po latach cudownie się odnalazła.